Epilog (bonus)

BARDZO BARDZO WAŻNA INFORMACJA

NAJPIERW PRZECZYTAJ NOTKĘ!!!

Otóż dotarliśmy do momentu, w którym samx musisz dokonać wyboru.

Jeżeli koniec poprzedniego rozdziału ci się spodobał, nie tolerujesz innych zakończeń jak prosty happy end, NIE CZYTAJ TEGO ROZDZIAŁU.

Natomiast jeżeli lubisz otwarte, alternatywne zakończenia, a poprzedni rozdział cię nie usatysfakcjonował – jak najbardziej zapraszam do czytania.

I żeby nie było, że nie ostrzegałam!!!
_______________________________________





Ashley's POV

Zamrugałam ociężałymi powiekami, widząc przed sobą jedynie mgłę. Słyszałam pisk w uszach oraz szum w głowie. Spróbowałam podnieść dłoń, żeby przetrzeć zamglone zapewne od zaspania oczy, jednak gdy tylko poruszyłam mięśniem, nagle całe moje ciało zalał ogromny ból.

Dosłownie z każdej części ciała czułam przerażające odrętwienie i ból, a gdy z tego powodu spięłam mięśnie, odczułam to dwa razy mocniej.

Co do diabła?!

Wzięłam kilka głębokich wdechów, z którymi, o zgrozo, również miałam problemy i ostatkami sił wytrzymałam to uczucie, zanim ból nie złagodniał. Powoli uchyliłam powieki, lecz zanim zdążyłam przyzwyczaić się do światła i białego sufitu nade mną, poczułam czyjąś bliskość tuż obok.

Początkowo nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się działo. Dopiero po chwili zaczęłam rozróżniać jakieś głosy dookoła mnie, a zaraz potem nawet poszczególne wyrazy. Oddychałam głęboko, starając się znieść te wszystkie przytłaczające mnie ze wszystkich stron bodźce. Nie podobało mi się to. Co się do diabła działo? Gdzie ja byłam? Czemu nie pamiętałam, co się stało?

Po dłuższym czasie moje spojrzenie i słuch zyskały wyrazistość, dzięki czemu mogłam zorientować się, co się działo. Leżałam na łóżku, tego byłam pewna. Byłam w białym pomieszczeniu, które, o zgrozo, przypominało szpital, a gdy spojrzałam lekko na bok, ujrzałam moich rodziców, którzy patrzyli na mnie zarówno radosnymi, jak i smutnymi oczami. Zmarszczyłam brwi w geście dezorientacji.

Co się do diabła działo?!

– Ashley! Boże, całe szczęście. Nic cię nie boli? Dobrze się czujesz? Słyszysz, co do ciebie mówię?

Głos mojej matki spowodował ból mojej głowy, a jej słowa przyprawiły mnie o ogromny natłok myśli. Mimo to, z grymasem na twarzy, powoli pokiwałam głową.

– Rozumie nas! Ashley, kochanie, spójrz na mnie, proszę – znów powiedziała moja rozradowana matka, a ja z trudem skupiłam na jej okularach swój wzrok. Po chwili moje spojrzenie się wyostrzyło i mogłam patrzeć na kobietę.

Wyglądała, jakby nie spała od kilku dni. Sińce pod oczami, trochę potargane, ciemne włosy i okropne zmartwienie wypisane na twarzy, które zostało lekko przyćmione przez radosny uśmiech z ulgą.

Mówiła coś do mojego taty, którego czarną czuprynę dojrzałam po chwili obok. Kobieta chyba nawet starała mi się coś przekazać, jednak już nie skupiałam się na jej słowach. Starałam się sobie przypomnieć, co się wydarzyło. Ostatnie, co widniało w mojej pamięci, to objęcie Dylana po tym jak wyznaliśmy sobie uczucia, a jeszcze wcześniej doszło między nami do nieprzyjemnego incydentu. Tylko co było potem? Dlaczego wylądowałam w szpitalu?

I gdzie był Dylan?

Delikatnie odchrząknęłam, nie chcąc podrażniać bardziej swojego wysuszonego gardła.

– Co się stało? – wychrypiałam.

Moja mama nagle ucichła i razem z tatą popatrzyli po sobie niepewnie. Westchnęła cicho, a zaraz cały entuzjazm uleciał z niej jak powietrze z przekłutej opony. Brunetka spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem i złapała moją dłoń.

– Miałaś wypadek samochodowy, pamiętasz? – zapytała cicho zatroskanym głosem, na co zmarszczyłam skonsternowana brwi i pokręciłam przecząco głową. Jaki, do diabła, wypadek? – Ponad tydzień temu jechałaś z Patrickiem i Christianem samochodem. Był wieczór, pijany kierowca wjechał w wasze auto. Nie mieliście szans, żeby tego uniknąć...

Kobieta mówiła dalej, jednak ja już nie słuchałam. To był bardzo, ale to bardzo nieśmieszny żart. Przecież Chris nie żył od jakichś czterech miesięcy. Z tego co zrozumiałam, leżałam już ponad tydzień w śpiączce. Może po prostu coś źle zrozumiałam? Tak, na pewno. W końcu to niemożliwe!

– Gdzie jest Dylan? – zapytałam, mając niesamowitą chęć zobaczenia mojego chłopaka. Moja matka znowu ucichła, patrząc na mnie z niezrozumieniem.

– Dylan? Kim jest Dylan?

Poczułam uścisk w klatce piersiowej. O mój Boże, ona była całkowicie poważna.

Co tu się, do diaska, wyprawiało?!

– A Patrick? Gdzie jest Patrick?

– Patrick... On chyba jest teraz z rodzicami. Fatalnie się czują po tym, co się wydarzyło... – odpowiedział mój ojciec. Na jego twarzy wymalowany był ból i współczucie. Wzięłam kilka głębokich oddechów, głowa bolała mnie coraz bardziej.

– A co się wydarzyło? – zapytałam cicho ochrypłym głosem, a moja mama schowała twarz w dłoniach. Usłyszałam, jak pociągnęła nosem.

– Ashley, tak bardzo nam przykro... – zaczął mój tata, patrząc na mnie z ogromnym współczuciem i troską. – Ale Christian zmarł wczoraj rano.

Czas jakby się dla mnie zatrzymał, a ja sama zaczęłam kręcić głową jak wariatka. Oni nie żartowali, widziałam to po ich minach. Ale przecież to było niemożliwe. Wypadek był cztery miesiące temu, trzydziestego sierpnia. A w końcu teraz był styczeń! Dopiero co obchodziłam Sylwestra, a w Nowy Rok przytulałam się z Dylanem! To było zwyczajnie niemożliwe! Chris już od dawna nie żył, byłam na jego pogrzebie, zaczęłam chodzić od tego czasu do nowej szkoły, poznałam Sophie, Daniela i tak wiele cudownych osób!

Pokochałam Dylana...

– Ashley? Ashley, tak nam przykro. Powiedz coś, proszę... – Moja mama mówiła do mnie, trzymając mnie za nadgarstek, podczas gdy ja kręciłam jak zahipnotyzowana głową, patrząc się w jeden punkt przed sobą. – Andrew, idź szybko po lekarza.

W moich uszach rozbrzmiał dźwięk oddalających się kroków. Brunetka mówiła do mnie nadal, jednak mi cisnęły się łzy do oczu. Chciałam zobaczyć się z Dylanem. On na pewno gdzieś tu był, zaraz wyskoczy zza rogu i powie, że to był tylko żart, albo nie, powie, że chciał się odegrać za to, że całowałam się z Patrickiem. Tak! Tak na pewno było!

Wzięłam kilka głębokich oddechów, słysząc zbliżające się kroki z korytarza.

– Mogliby państwo na moment wyjść?

Zwróciłam swoje roztrzęsione spojrzenie na osobę, która wypowiedziała te słowa, a widząc stojącego w drzwiach wysokiego i szczupłego mężczyznę, którego spojrzenie i uprzejmy uśmiech bardzo dobrze znałam, poczułam ulgę. Zaraz wszystko się wyjaśni!

Moi rodzice popatrzyli po sobie niepewnie, po czym wyszli oboje z sali. Doktor Cooper zamknął za nimi drzwi, po czym z przyjaznym spojrzeniem zbliżył się do mojego łóżka, sprawdzając mój stan na urządzeniach, do których, co teraz dopiero zauważyłam, byłam podłączona.

– Może mi pan powiedzieć, co tu się dzieje?

Szatyn z lekką siwizną na głowie uśmiechnął się troskliwie, po czym podszedł do przodu mojego łóżka, gdzie przyczepiona została jakaś kartka.

– Półtora tygodnia temu miałaś wypadek samochodowy. Wraz z dwoma chłopakami trafiłaś do tego szpitala, pewnie już wiesz to od rodziców. – Popatrzył na kartę. – Nazywasz się Ashley, prawda?

Chwilowa nadzieja wyparowała ze mnie w jednym momencie. Zaczęłam brać płytkie oddechy. On mnie nie pamiętał. Nie pamiętał mnie. Przecież to niemożliwe.

Czterdziestolatek rzucił mi zaniepokojone spojrzenie, jednak zanim zdążył się choćby zbliżyć, odezwałam się:

– Nie, przecież to niemożliwe. Wypadek był cztery miesiące temu, trzydziestego sierpnia, a Chris zmarł ponad tydzień potem – tłumaczyłam szybko, a lekarz wyciągnął latarkę z kieszeni kitla, podszedł do mnie i zaświecił mi nią po oczach.

– Pamiętasz, jak się nazywasz? – zapytał, a na mojej twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas.

– Jestem Ashley Wilson, mam siedemnaście lat, moi rodzice nazywają się Andrew i Sarah Wilson, a ja wszystko pamiętam – warknęłam bezsilnie. Co tu się do diabła działo? Czekoladowooki zgasił latarkę i stanął w miejscu, nadal przyglądając mi się bacznym oraz zmartwionym spojrzeniem. – Po prostu nie rozumiem, co tu się dzieje.

Mężczyzna cicho odetchnął.

– Powiedziałaś, że kiedy doszło do wypadku?

– Trzydziestego sierpnia, cztery miesiące temu. A Christian zmarł dziesięć dni później.

Doktor Cooper zmarszczył brwi, przyglądając się mojej twarzy niepewnie.

– I masz rację. Tyle że dzisiaj mamy dziesiątego września, a do twojego wypadku doszło półtora tygodnia temu.

Ostatnie resztki mojej nadziei uleciały z głuchym świstem, z bezsilności moja głowa opadła z powrotem na poduszki. To nie możliwe...

Chyba już rozumiałam. Nie, nie, nie!

Czy to wszystko mogło być jedynie długim i nadzwyczaj realistycznym snem?

– Czy to możliwe, że podczas śpiączki miałam sen, w którym obudziłam się i widziałam śmierć Christiana? – zapytałam ledwo słyszalnie, umieszczając swój wzrok na białym, nie zbyt ładnym suficie. Kątem oka widziałam, jak lekarz skrzywił się i niepewnie pokiwał głową.

– Tak, to możliwe. Szczególnie jeśli twoi rodzicie rozmawiali ze sobą o śmierci tego chłopaka przy twoim łóżku.

– Ale ja przeżyłam tam cztery miesiące! To, to... To nie może być prawda, nie... – Zamknęłam bezsilnie powieki. Czułam zbliżający się wybuch płaczu. Czyli to wszystko było tylko moim wyobrażeniem? Nigdy nie poznałam Sophie, Dylana, Daniela i resztę tych wspaniałych osób? Nigdy nie poszłam do nowej szkoły, nie jeździłam autem z Dylanem, nie byłam na urodzinach Daniela, nie robiłam sobie głupich fryzur z Sophie? Nigdy się nie zakochałam w czekoladowookim? A on nigdy mnie nie pokochał...?

Czy oni w ogóle istnieli? O matko. O Boże. Co, jeżeli byli tylko wytworem mojej wyobraźni? Czułam, jak powoli łzy zbierały mi się pod powiekami.

Jednak chwila... Przecież doktor Cooper istniał, tylko że mnie nie pamiętał...

Cholera, powinnam była teraz zapytać, czy nie miał przypadkiem córki i syna, ale wyszłabym przecież na kompletną wariatkę. Chociaż i tak już nią byłam. Ale jakie były szanse na to, że oni rzeczywiście istnieli? Przecież nigdy nie widziałam ich na oczy.

Tak samo tego lekarza, a mimo to znałam jego wygląd.

To było takie popieprzone i nierealne!

Kiedy już otwierałam usta, żeby zapytać o dzieci Coopera i jakie były szanse na to, że widziałam je w swoim śnie, drzwi delikatnie się uchyliły. Zwróciłam wzrok w tamtą stronę i wytrzeszczyłam oczy na widok brązowych, znajomych mi tęczówek, wychylających się wraz z ich posiadaczem niepewnie zza progu.

Nadzieja wkroczyła do mojego serca. Tak! Zaraz wszystko się wyjaśni, on powie, że to był tylko głupi żart, przytuli mnie i przeprosi!

– Tato, wiem, że nie powinienem ci po raz kolejny przeszkadzać, ale to naprawdę ważne i zaraz sobie pójdę... – zaczął mówić pośpiesznie chłopak ze znajomym mi uśmieszkiem na twarzy, przeczesując gęste, jasnobrązowe włosy długimi palcami. Patrzyłam jak oniemiała, widząc tego pięknego chłopaka, z którym, zdawało mi się, że wiązałam tak wiele wspomnień.

Tylko jak było naprawdę?

Dylan ucichł, widząc lekko karcący wzrok swojego ojca, mimo to nie przestawał się uśmiechać. Przeniósł swoje przeszywające na wskroś spojrzenie na moją twarz, a brak tych iskierek w oku, które zawsze widziałam, gdy na mnie spoglądał, spowodował, że czułam, jakby ktoś po raz kolejny ściskał z całej siły moją klatkę piersiową.

Nie pamięta mnie...

Mimo bólu, rozpaczy i oszołomienia, odwzajemniłam jego ciekawskie spojrzenie. Szatyn lustrował moją twarz, szczególną uwagę skupiając na oczach. Zachowywał się, jakby w ogóle zapomniał, po co tu przyszedł, a lekarz wyraźnie wyczuł rosnące między nami napięcie, bo wyglądał na wyraźnie zdezorientowanego.

Dylan z każdą sekundą marszczył brwi, a uśmiech powoli spływał z jego twarzy. Wyglądał, jakby był pogrążony głęboko w myślach, a on sam mocno się nad czymś zastanawiał.

– Znamy się? Mam wrażenie, że skądś cię znam – powiedział wreszcie w zamyśleniu, a jego czysty i wyraźny głos przyjemnie zabrzmiał w moich uszach. Wstrzymałam na moment powietrze. Kojarzył mnie. O matko.

Jakim cudem?

– Ja też cię skądś pamiętam – odparłam cicho, nie chcąc mówić prawdy, by nie wyjść na totalnie psychiczną wariatkę. Na twarzy Dylana powrócił przyjazny uśmiech, a on sam wyprostował sylwetkę.

– W każdym razie, jestem Dylan. – Szatyn kiwnął głową, mrugając do mnie jednym okiem, a ja poczułam jak ciepło rozlewa się w moim wnętrzu. Na moment wstrzymałam oddech.

– Ashley – również się przedstawiłam, a mój głos był lekko zdławiony. Przepiękny uśmiech Dylana jeszcze bardziej się poszerzył, ukazując tym samym urocze wgłębienia w policzkach. Jego czekoladowy wzrok wbity w moją, zapewne nie wyglądającą zbyt dobrze, twarz powodował, że było mi cholernie gorąco. O matko. Może była jakaś nadzieja?

Może właśnie to była dla mnie szansa, żeby zacząć nowy etap w życiu całkiem od nowa bez popełniania tych wszystkich, głupich błędów?

A wtedy nasze drogi skrzyżują się szybciej i bez problemów.

Wystarczyło spróbować.

KONIEC
_______________________________________

O matko, ja to skończyłam. O matko. O BOŻE

Nie wierzę, nie wiem, co napisać

Jeżeli to czytasz, wiedz, że za wszystko przepraszam, za odstępy między rozdziałami, cringowe sceny i całą resztę i dziękuję, dziękuję z całego serca, że zechciałxś poświęcić czas na to coś, co sama naskrobałam.

Po dwóch i pół roku, erę tej książki uważam za zamkniętą.

Kskskslakalsmals

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top