6. Nic ci nie da użalanie się nad sobą.
Odwzajemniłam uścisk Elizabeth, po czym odsunęłam ją od siebie. Z powrotem złapałam Chrisa za rękę i splotłam nasze palce razem.
Łzy znowu stanęły mi w oczach. Działo się to tak często, że robiło się aż monotonne. Ciągle tylko płakałam i nie potrafiłam przestać. Wolałam nie myśleć, jak wyglądałam.
– Ashley, może wyjdziemy się przejść? Jest już po siedemnastej, więc pewnie niedługo masz kolację i badania – zaproponowała serdecznie kobieta. Nie miałam ochoty rozstawać się już z brunetem. Serce krajało mi się na myśl, że mógł w każdej chwili zginąć.
– Nie wiem, chciałam jeszcze z nim posiedzieć...
– Patrick chciałby pobyć z nim sam na sam – przerwała mi rudowłosa, posyłając krzywy uśmiech. – Wiesz, że on obwinia się o ten wypadek – westchnęła.
– Oh – bąknęłam. Wiedziałam. – W takim razie jasne, tylko się pożegnam – mruknęłam, spoglądając na chłopaka. Kobieta przytaknęła ze zrozumieniem głową, po czym udała się do wyjścia z sali.
Przyjrzałam się pięknej twarzy bruneta. Dokładnie pamiętałam, jak jego zielone tęczówki zawsze mnie hipnotyzowały, a ciemnobrązowe kosmyki wręcz same prosiły o dotknięcie. Pamiętałam też, jak w szkole wiele dziewczyn się o niego zabijało, ale, tak jak sam stwierdził, wybrał mnie. Co nie zmieniało faktu, że i tak uważałam się za przeciętną, niczym niewyróżniającą się nastolatkę. Lubiłam nawet swój wygląd, ale uważałam, że w naszej szkole było wiele ładniejszych dziewczyn i nie rozumiałam, co takiego widział we mnie Christian.
– Kochanie – szepnęłam – wróć, błagam cię. Wiesz, że wszyscy cię potrzebujemy. Ja przede wszystkim – dodałam płaczliwym tonem.
Złożyłam pocałunek na jego czole, później przeszłam na nos, aż w końcu trafiłam na jego spierzchnięte usta. Pocałowałam je namiętnie, jednak nie stało się tak jak w "Królewnie Śnieżce"; chłopak się nie obudził. Ostatni raz dotknęłam jego policzka, na którym znajdował się drobny, młodzieńczy zarost i z bólem w sercu wyszłam z sali.
Od razu po przekroczeniu progu, Patrick, nawet na mnie nie spoglądając, wyminął mnie i wskoczył na kulach do pokoju. Rozejrzałam się po białym korytarzu i tak jak wcześniej, nie wliczając rodziców chłopaka, nikogo nie było. Widocznie doktor Cooper musiał już iść, ale nie miałam mu tego za złe. Minęła godzina od tamtego momentu, a lekarz miał przecież swoje obowiązki.
– I jak, mała, lepiej się czujesz? – odezwał się mężczyzna, gdy podeszłam do państwa Anderson. Od kiedy miałam siedem lat, czyli od wtedy, kiedy go poznałam, zawsz tak do mnie mówił. Uśmiechnęłam się lekko i skinęłam głową.
– Przejdziemy się? – zapytała ruda kobieta i nie czekając na odpowiedź, złapała mnie za nadgarstek, po czym pociągnęła w kierunku wyjścia z oddziału. Już chyba wiedziałam, czemu tak dobrze dogadywała się z moją matką. Obie ciągle rozpierała energia.
– Coś się stało? – spytałam zdziwiona jej zachowaniem.
– Posłuchaj – zaczęła z westchnieniem – wszyscy wiemy, jak bardzo zżyliście się z Christianem i jest mi strasznie przykro, że ty też tak bardzo musisz cierpieć – przerwała. – Ale wiesz... Po prostu zapomnij – powiedziała nagle. – Znasz go bardzo dobrze i chyba wiesz, że on nie chciałby, żebyś tak bardzo ubolewała nad nim. Nie chcę żebyś wymazała go sobie całkowicie z pamięci, oczywiście że nie, ale po prostu się nie przejmuj. Żyj teraźniejszością. Przeszłość to przeszłość i nigdy nie wróci. A my wszyscy i tak na koniec spotkamy się tam, na górze – zaśmiała się. Zrobiło mi się przyjemnie, wiedząc, że kobieta o mnie pamiętała, chociaż sama strasznie musiała cierpieć. W końcu jej syn stał na granicy ze śmiercią.
– Dziękuję – odparłam szczerze – ale to nie jest takie łatwe. Chris będzie miał miejsce w moim sercu już na zawsze.
Pani Anderson pokiwała głową ze zrozumieniem. Nim się zorientowałam, byłyśmy już na moim oddziale. Pożegnałam się i powoli ruszyłam w kierunku sali. Po drodze mijałam gabinet doktora, od którego drzwi były otwarte. Kątem oka tam spojrzałam, a mój wzrok od razu trafił na brązowe tęczówki Coopera.
– Oh, Ashley. Chodź na badania! – zawołał, więc weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. – Jak spotkanie?
Poczułam, jak moje serce ukłuło, a brzuch zaczął dziwnie boleć. Znałam ten ból. Po śmierci Katie czułam to samo. Spojrzałam w kierunku lekarza, krzywo się uśmiechając.
– Nie było źle – westchnęłam – ale pan nawet nie może sobie wyobrazić, jak to boli – mruknęłam. Zauważyłam, jak jego wyraz twarzy lekko posmutniał, a oczy stały się nieobecne.
– Niestety, ale wiem – powiedział cicho, a ja podniosłam zdziwiona brwi. Po chwili jednak potrząsnął głową, mrugając kilka razy. – Rozmawiałem z jednym z lekarzy Christiana.
Popatrzyłam na niego zaciekawiona, po czym usiadłam na krześle naprzeciw.
– Ogólnie, to że twój chłopak jeszcze żyje, to chyba cud – powiedział skruszonym głosem. – Jego szanse na przeżycie niestety są niewielkie. W dodatku, podczas zderzenia jego kręgosłup uległ poważnemu uszkodzeniu i nawet jeśli przeżyje, będzie musiał jeździć na wózku inwalidzkim.
Pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Dlaczego brzmiało to tak strasznie?
– Ja też byłam w śpiączce, więc dlaczego ja żyję, a on ma umrzeć?! – krzyknęłam żałośnie, ale szybko spuściłam głowę, starając się powstrzymać szloch.
– Ashley, spokojnie. – Przeszedł obok biurka i ukucnął obok mnie. – Nic ci nie da użalanie się nad sobą.
Spojrzałam na lekarza. Patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem, jednak w jego oczach widziałam także zrozumienie.
– Gdyby nie on, pewnie nie żyłabym od kilku lat – mruknęłam, spuszczając wzrok. – Gdyby nie on, pewnie byłabym zwykłym popychadłem, a życie nie miałoby dla mnie sensu. Teraz to on cierpi, a ja nie mogę mu pomóc. Dlaczego? – szepnęłam. Mężczyzna chwilę przyglądał się mojemu zbolałemu wyrazowi twarzy, po czym lekko się podniósł i mnie przytulił. Szczerze, nie spodziewałam się takiego gestu, jednak odwzajemniłam go. Wtuliłam się mocno w biały kitel doktora, od którego rozchodziło się ciepło. Po jakimś czasie odsunął się i wstał na proste nogi.
– No to teraz pójdziemy na badania kontrolne, bo mam jeszcze kilku pacjentów – zaśmiał się promiennie. Uśmiechnęłam się lekko i podążyłam za lekarzem.
. . .
Dochodziła już dwudziesta pierwsza. Resztę dnia spędziłam z rodzicami, którzy starali się poprawić mi humor. I nie wyszło im to najgorzej.
Byłam bardzo zmęczona i chciało mi się spać, więc uznałam, że po całym dniu muszę zmyć z siebie wszystkie brudy i złe wspomnienia. Zabrałam z czarnej torby kosmetyczkę, piżamę oraz ręcznik, po czym udałam się w kierunku łazienki. Od razu po wejściu zakluczyłam drzwi, opierając się plecami o zimne kafelki. Na przeciwko mnie było lustro i gdy spojrzałam w nie, niekontrolowany pisk wydobył się z mojego gardła. Dłonią zakryłam usta i powoli podeszłam w stronę zwierciadła.
To co zobaczyłam było straszne; brązowe włosy wystawały z koka na wszystkie strony, a tusz do rzęs był rozmazany wokół moich szarych oczu i po policzkach. Wyglądałam jak jakaś zjawa z horroru, naprawdę. Dłużej się nie zastanawiając, odkręciłam wodę w kabinie prysznicowej i szybko rozebrałam się do naga. Przynajmniej starałam się szybko, gdyż ręka w gipsie utrudniała mi ruchy. Miałam szczerą nadzieję, że szybko mi to zdejmą, bo gips zaczynał mnie mocno wkurzać. Ale w zasadzie chyba wszystko szło w dobrym kierunku, doktor Cooper powiedział, że moja ręka zaczynała się zrastać, a po wstrząsie mózgu i śpiączce nie było żadnych powikłań.
Po niecałych dziesięciu minutach, ubrałam się w piżamę. Spojrzałam w lusterko, a lekki uśmiech wpłynął na moje usta. Wyglądałam już dużo lepiej. Brązowe włosy z prześwitami rudego lekko się pokręciły, jak to miały w zwyczaju, a szare oczy zrobiły się żywsze. Pełne usta nie były już tak bardzo popękane. Na twarzy miałam jeszcze kilka siniaków i zdrapań, ale były już mniej widoczne.
Skierowałam się do mojej tymczasowej sypialni. Od razu wsunęłam się pod ciepłą pierzynę i opatuliłam się nią pod samą brodę. Wtedy przypomniałam sobie o tym, czego dowiedziałam się dzisiaj; Christian w każdym momencie mógł umrzeć. Mógł nawet nie przeżyć dzisiejszej nocy. Gdy ja będę spokojnie spała, on może walczyć o życie.
Chyba jednak nie zasnę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top