41. Nie chciałabyś wypaść dziś do kina? + Nominacja
do osób, które czytają tą pracę na bieżąco – radzę przypomnieć sobie poprzednie rozdziały, bo z tego co widzę, ostatni był pół roku temu ;)
__________________________________
Przewróciłam się z boku na bok, burcząc coś pod nosem i mocno się przeciągając. Wypuściłam powietrze i powoli otworzyłam oczy, widząc, że w pokoju było jeszcze praktycznie ciemno. Sięgnęłam dłonią po telefon. Była szósta rano.
Przeklinając pod nosem, że obudziłam się tak wcześnie, podniosłam się do siadu. Przeczesałam palcami pokręcone włosy i rozejrzałam się po pokoju. Nic ciekawego nie przykuło mojej uwagi.
Dzień wcześniej, jak i dwa, dostarczyłam sobie tyle emocji, że zdecydowanie miałam już dość. Wróciłam wczoraj do domu wieczorem i naprawdę od razu rzuciłam się na łóżko, nawet nie myśląc, że muszę iść kolejnego dnia do szkoły. Nie odrobiłam żadnych lekcji ani nic, chociaż to chyba nie był jakiś wyjątek w moim przypadku. W końcu, co mnie obchodziły prace domowe w szkole średniej?
Wstałam ociężale z łóżka i podeszłam do okna, żeby do końca odsłonić żaluzje. Rozejrzałam się po okolicy, ale było jeszcze ciemno i nie za dużo widziałam. Zaraz po tym, szurając stopami po panelach, poszłam do łazienki.
W pomieszczeniu od razu puściłam wodę do wanny. Ze względu na to, że wieczorem się nie kompałam, musiałam to zrobić teraz. Zdjęłam z siebie spodenki i za dużą bluzę, w której spałam, po czym związałam włosy wysoko na głowie, aby ich nie pomoczyć. Weszłam powoli do gorącej wanny i zakręciłam kran. Woda prawie że mnie parzyła, ale właśnie o to chodziło. Idealnie.
Po kilkunastu dłuższych minutach, podczas których siedziałam bez najmniejszej myśli, podniosłam się z kompieli. Woda zaczynała się już robić chłodniejsza, więc to najwyższa pora, by zacząć się ogarniać.
Wytarłam się i owinęłam wokół piersi ręcznik. Wypuściłam z upięcia włosy, po czym starannie je rozczesałam. Naprawdę odnosiłam wrażenie, że z tygodnia na tydzień kręciły mi się coraz bardziej, bo teraz były to już praktycznie loki.
Wróciłam do swojego pokoju i stanęłam przed szafą. Chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że był to zawsze najgorszy moment w życiu kobiety. Zaczęłam przerzucać wieszak za wieszakiem, nie wiedząc, co założyć. Nie wiedziałam czemu, ale chciałam wyglądać dzisiaj jakoś tak... Ładniej niż zwykle.
Z westchnieniem podniosłam mój brązowy, gruby, ale zarazem bardzo przyjemny sweter z golfem. Chyba będzie się nadawał, zwracając uwagę na fakt, że byłam kompletnym zmarzluchem. Do tego dobrałam niebieskie dżinsy z wysokim stanem oraz bieliznę, po czym poszłam z powrotem do łazienki. Tam zrzuciłam z siebie ręcznik i zaczęłam się ubierać.
Czas na ogarnięcie twarzy.
Przyjrzałam się sobie dokładniej i zaczęłam się zastanawiać, co mogłam zrobić, żeby wyglądać lepiej. Zrobiłam makijaż taki jak zawsze, lecz do tego podkreśliłam kości policzkowe. Posmarowałam pomadą nawilżającą lekko spęknięte usta i uśmiechnęłam się, patrząc sobie w oczy w lustrze. Nie mając innego pomysłu, związałam jeszcze włosy w miarę wysokiego kucyka i wypuściłam pasemka z przodu głowy. Chyba byłam gotowa. Chyba.
Boże, czym ty się w ogóle tak przejmujesz?
Po momencie wyszłam z łazienki, a potem też z pokoju. Zeszłam cicho po schodach, bo moi rodzice chyba jeszcze spali i zajrzałam do kuchni. Wlałam do małego garnczka mleko i podgrzałam je, w między czasie wyciągając z szafki puszkę z kakao. Wsypałam proszek do mojego ulubionego kubka i zalałam go ciepłym, lecz nie gorącym mlekiem. Oparłam się o blat i zaczęłam upijać napój z naczynia. Było już kilka minut po siódmej, więc postanowiłam pójść na górę do swojego pokoju, żeby przeczekać ten czas przeglądając sobie coś na telefonie.
Nim się obejrzałam, musiałam już wychodzić. Zeszłam z torbą na dół i poszłam do holu, gdzie jak zwykle unosił się fiołkowy zapach. Kiedy zakładałam czarne botki na nogi, poczułam za sobą czyjąś obecność i zaraz zobaczyłam stojącego przy mnie tatę, który posyłał mi nie do końca pewny uśmiech.
– Podwieźć cię do szkoły? – spytał, a ja delikatnie się uśmiechnęłam i kiwnęłam twierdząco głową.
– Jeśli możesz – odparłam i zaczęłam zakładać na siebie puchową kurtkę, a czarnowłosy mężczyzna skinął chętnie i również zaczął się ubierać. Założyłam jeszcze czapkę oraz szalik, które udało mi się gdzieś wygrzebać z szafy i po chwili szliśmy już po zaśnieżonym podjeźcie w stronę samochodu.
Otworzyłam drzwi od auta i wsiadłam do środka, kładąc sobie torbę na kolanach. Było tu jeszcze zimniej niż na dworze. Nie znosiłam tego uczucia, gdy w zimę rano musiałam wsiąść do samochodu. Masakra, ale wolałam to, niż zapieprz na nogach.
Po chwili mój tata odpalił srebrnego Mercedesa i ruszyliśmy w kierunku budynku szkoły. W samochodzie od razu zaczęło się ocieplać, gdy zostało włączone ogrzewanie, więc po prostu przymknęłam oczy, nie myśląc na chwilę o niczym. Jednak zaraz moje wyciszenie zostało przerwane, bo tata poinformował mnie, że dotarliśmy już na miejsce. Uśmiechnęłam się delikatnie, uchylając oczy i podziękowałam mu prędko za podwózkę. Wysiadłam z samochodu, zakładając na ramię czarną torbę i trzasnąwszy drzwiami, ruszyłam po parkingu w kierunku placówki.
Zaraz byłam już w budynku szkoły, więc zdejmując po drodze czapkę i szalik, poszłam do mojej szafki. Musiałam przejść do niej sporą drogę, bo oczywiście była na drugim końcu szkoły, ale niezbyt się tym przejmując i nie śpiesząc się na zaraz zaczynające się lekcje, powoli szłam w jej kierunku. Kiedy już dotarłam do metalowej skrzynki i otworzyłam ją kluczykiem, którego jakimś cudem jeszcze nie zgubiłam, włożyłam do środka ubrania i wyjęłam ze środka odpowiednie książki, których wczoraj po lekcjach nie wzięłam, ale przecież nawet mnie na nich nie było. Zapakowałam angielski i wiedzę o społeczeństwie, a do ręki wzięłam duży zeszyt od matmy, bo miałam ją teraz mieć, po czym poszłam wzdłuż korytarza do odpowiedniej sali.
Na szczęście lekcję matematyki miałam w sali, która znajdowała się w tej części placówki, więc nie musiałam się za dużo nachodzić. Po chwili też już byłam w sali matematycznej, gdzie siedziała już większość uczniów mojej klasy. Między nimi była też Sophie.
Przywitałam się po drodze z paczką Jake'a i Miley, po czym podeszłam do przyjaciółki, z którą wymieniłyśmy się buziakami w policzek. Gdy tylko usiadłam obok niej w ławce, dziewczyna spojrzała na mnie zatroskana.
– Jak się czujesz? – zapytała cicho, odwracając się na krześle w moją stronę, a ja wyciągnęłam z torby długopis i postawiłam ją obok siebie na ziemi.
– Jest już dobrze, naprawdę. – Posłałam jej lekki uśmiech, a kiedy moja przyjaciółka chciała jeszcze coś dopowiedzieć, do sali weszła matematyczka i od razu zrobiło się całkiem cicho, a każdy zajął swoje miejsce.
– Zaraz kogoś zapytam, więc radzę powtórzyć wam ostatnie kilka tematów – powiedziała bez żadnego przywiatnia, więc z westchnieniem otworzyłam książkę i zapytałam się Sophie, co mieliśmy ostatnio, bo niezbyt to ogarniałam. Dziewczyna od razu wskazała mi odpowiedni temat z, jak się okazało, algebry.
Tylko przeleciałam wzrokiem po przykładach i ułożyłam się wygodniej na oparciu krzesła, rozglądając się po sali. Wszyscy uczniowie w pośpiechu przerzucali strony za stronami i szeptali między sobą, próbując w ciągu sekund wbić sobie w głowę wiedzę. Niezmiernie mnie to bawiło.
– No, to kogo my tu zapytamy... – zaczęła nauczycielka, patrząc na nasze twarze z rozbawionym uśmiechem, aż jej oczy zatrzymały się na mnie. – Ashley.
Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc grupowe westchnięcie ulgi i nieśpiesznie wstając, ruszyłam do tablicy. Stanęłam, złapałam do ręki kredę i spojrzałam na nauczycielkę matematyki, która patrzyła na mnie z ciekawością.
– Rozwiąż to równanie – rozkazała i pokazała na działanie z książki, którą od razu wzięłam do ręki. Przepisałam ciąg liczb oraz liter i zaczęłam rozwiązywać.
Od kiedy pamiętałam, uwielbiałam algebrę, więc z rozwiązaniem tego działania nie miałam problemu. Tu wyciągnąć pierwiastek, a tu podzielić obie strony przez powstały wynik...
– Już – stwierdziłam i rzuciłam okiem na kobietę w blond włosach, która przyjaźnie się uśmiechnęła.
– Siadaj, masz ocenę bardzo dobrą – oznajmiła i wpisała coś do swojego zeszytu, a ja rzuciłam kredę na blaszkę, po czym ruszyłam na swoje miejsce, gdzie Sophie patrzyła na mnie z przesadnie udawanym uznaniem. Zaśmiałam się.
– No, nieźle, Wilson – powiedziała, a ja zarzuciłam teatralnie włosami i chichocząc, oparłam rękę o brodę. Pani zaczęła coś tłumaczyć, więc postarałam się choć trochę skupić.
Lekcja minęła w mgnieniu oka. Zaraz usłyszeliśmy dzwonek i szybko się pakując, wyszliśmy prędko z klasy. Kolejną lekcją był angielski, więc razem z Sophie ruszyłyśmy w tamtą stronę, ale w pewnym momencie ona stwierdziła, że musiała iść do łazienki, więc pod salę dotarłam sama. Od razu weszłam do środka, żeby choć trochę złagodzić szum i krzyk na korytarzu.
W klasie nikogo jeszcze nie było. Rzuciłam torbę na ławkę, przy której wraz z brunetką siedziałam i usiadłam na blacie, wyjmując z kieszeni dżinsów swój telefon. Weszłam na instagrama, ale gdy już miałam zacząć przeglądać przewspaniałe życia wszelkich gwiazd, drzwi do sali się otworzyły.
Podniosłam głowę do góry i od razu napotkałam na to spojrzenie. Czekoladowe, trochę bardziej rozszerzone na mój widok oczy, patrzyły wprost na moją twarz. Uśmiechnęłam się delikatnie, a w środku zrobiło mi się dziwnie cieplej.
– Cześć – przywitałam się cichym głosem i przyglądałam się z ciekawością Dylanowi, który szedł w moją stronę powoli, uważnie mi się przyglądając. Ubrany był w czarny sweter z golfem, równie ciemne spodnie oraz białe adidasy. Oprócz tego miał jak zawsze trochę roztrzepane, przydługie jasnobrązowe włosy oraz lekko zatroskany i jakby... Zachwycony wyraz twarzy i oczu.
– Cześć – odparł równie cicho, nie odrywając ode mnie wzroku i zatrzymał się na dwa metry przed moją ławką, przechylając lekko głowę na bok. – Na pewno wszystko już okej?
Uśmiechnęłam się szerzej, wyłączając ekran telefonu i zaciskając go mocno w dłoni, po czym kiwnęłam z przekonaniem twierdząco głową.
– Jest okej.
Szatyn na moje słowa niemal od razu się uśmiechnął. Mimo to widziałam po nim, że wciąż chciał coś powiedzieć, bo patrzył na mnie z rozterką w oczach. Przychyliłam głowę zaciekawiona, a brązowooki zrobił niewielki krok w moją stronę.
– Um, ja... – zaczął niepewnie, marszcząc delikatnie nos i spuszczając wzrok na swoje ręce. Zapadła chwila ciszy, po czym uśmiechnął się pod nosem i wreszcie podniósł na mnie swoje spojrzenie. – Nie chciałabyś wypaść dziś do kina? Leci "Król lew" i chciałbym go z tobą obejrzeć.
Uchyliłam lekko zaskoczona usta i podniosłam wyżej brwi. Czy on właśnie zaprosił mnie do kina? O mój Boże. Ale, Ashley, przecież to przyjacielski wypad na seans.
Tylko że... Co jeśli to miała być... Uhm, randka?
Nie, na pewno nie. Przecież byliśmy przyjaciółmi. O czym ja w ogóle myślałam? Chociaż...
Boże, miałam istny mętlik w głowie.
Kiedy wróciłam z moich krótkich rozmyślań do świata żywych, Dylan był najwyraźniej speszony. Patrzył na mnie zmieszany, bo mijał czas, a ja nie odpowiadałam.
Lecz w końcu po prostu wyszczerzyłam się szeroko i zaczęłam chichotać. Chłopak zmarszczył brwi.
– Naprawdę? "Król lew"? – zaśmiałam się, a chłopak wreszcie lekko się uśmiechnął i po prostu wzruszył ramionami. Chyba zrozumiał, że nie musiał się przy mnie czuć niezręcznie. – Jasne, że z tobą pójdę i dotrzymam ci towarzystwa przy takim świetnym filmie – powiedziałam. Widziałam po chłopaku, jak naraz ulatuje z niego stres i niepewność.
– To jesteśmy umówieni. – Podniósł kąciki swoich ust, a mi zrobiło się ciepło na widok jego pięknego uśmiechu. – Przyjdę po ciebie o czwartej, pasuje ci?
– Jasne – odparłam, również odwzajemniając gest. Patrzyliśmy sobie jeszcze przez jakiś czas w oczy, a ja w głowie miałam zarazem wszystko jak i nic. Myślałam nad tym, jak bardzo podobały mi się jego oczy, a zarazem tak mnie pochłaniały, że czułam kompletną pustkę w głowie.
Oderwaliśmy od siebie oczy dopiero w momencie, gdy ktoś wszedł do klasy. Z westchnieniem z powrotem wygodniej oparłam się na stole i patrzyłam chwilowo na podłogę, słysząc rozmowy w klasie, co zapewne oznaczało, że zaraz miał zadzwonić dzwonek.
– Dobra, to ja już idę. Do zobaczenia potem – odezwał się Dylan i zaraz odwrócił się, by odejść.
– Cześć. – Pomachałam mu dłonią, chociaż on i tak już tego nie widział. Bezwstydnie obserwowałam jego wysoką i dobrze zbudowaną sylwetkę, która zniknęła zaraz za progiem drzwi, po czym rozejrzałam się na spokojnie po sali. Weszło kilka osób z mojej klasy, jednak były one sobą zajęte.
Po momencie dało się już słyszeć dzwonek na lekcję i do pomieszczenia weszła reszta uczniów, a za nimi zaraz nauczycielka angielskiego. Usiadłam na krzesełku, wykładając z torby zeszyt do tego przedmiotu, po czym spojrzałam z zastanowieniem na drzwi. Sophie jeszcze nie było, a miała przecież iść tylko do łazienki.
Czyżby postanowiła sobie opuścić angielski? Nie, chyba nie. Raczej by mi o tym powiedziała.
Lekcja zaczęła się na dobre i gdy już w głowie byłam prawie pewna, że moja przyjaciółka zrobiła sobie wagary, do sali wpadła Sophie. Podbiegła do mojej ławki, posyłając przepraszający uśmiech kobiecie przy tablicy i usiadła prędko przy stoliku. Miała trochę rozwaloną fryzurę, bo na twarz opadały jej kosmyki włosów, a sama miała zaczerwienione policzki i widocznie przyśpieszony oddech. Po momencie zauważyła, że jej się przyglądam, na co podniosła brwi do góry.
– Nie wnikam – mruknęłam, patrząc na nią z podejrzliwą miną, na co tylko zacisnęła usta, chociaż najwyraźniej cisnął jej się na nie uśmiech. Już wiedziałam. – Daniel?
Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, lecz mimo to dziewczyna po chwili kiwnęła na zgodę głową, już nie powstrzymując uśmiechu. Ja również się cieszyłam.
Wreszcie była szczęśliwa.
* * *
– Przyznaj, że miałeś łzy w oczach, gdy ginął Mufasa!
– Czemu miałbym mieć? – prychnął Dylan, idąc po pustej ulicy, a ja z całkowicie oburzoną miną i otwartymi ustami, spojrzałam mu prosto w oczy.
– Ty bezduszniku!
Wracaliśmy właśnie na pieszo z premiery nowej wersji "Króla lwa". Mieliśmy niedaleko do domu, więc uznaliśmy, że zrobimy sobie dłuższy spacer. Szliśmy po ciemku przez mało ruchliwą ulicę jednego z pobliskich osiedli, chłopak po pustej drodze, a ja po niskim murku, który stał zaraz obok. Chociaż dzięki temu byłam od niego wyższa.
Idąc już od kilkunastu dobrych minut, zdążyliśmy obgadać chyba prawie cały seans. Dylan upierał się, że wcale nie wzruszył go moment śmierci Mufasy, ale ja mu nie wierzyłam. No bo jak tak można?
– Zarzucasz mi coś? – drażnił się dalej, posyłając mi wyzywające spojrzenie, a ja z równie groźną miną kiwnęłam głową.
– Tak – odparłam twardo, mimo to uważając, by nie spaść z murku. Dopiero wtedy byłoby śmiesznie.
Spędziliśmy ostatnie ponad dwie godziny w bardzo dobrej atmosferze i cieszyłam się, że ona nadal się utrzymuje. Drażniliśmy się dla zabawy, robiliśmy sobie głupie żarty i ciągle mieliśmy jakiś temat do luźnej rozmowy. Nie poruszaliśmy sprawy z ostatnich dni, kiedy to przybiegłam do jego domu całkiem zapłakana, z czego się cieszyłam, bo chłopak chyba naprawdę uwierzył mi, że było już w porządku. Poza tym spędziliśmy ostatnie godziny we dwoje przy dobrym filmie i było między nami rzeczywiście dobrze. A przynajmniej ja to tak odczuwałam.
Dylan zaśmiał się na moją postawę i widocznie przyglądał mi się, gdy zeskakiwałam z murku, który akurat się skończył. Spacerowaliśmy dalej po nieruchliwej drodze, gdzie wzdłuż niej znajdowały się domy szeregowe. Auta jeździły od czasu do czasu jedynie po to, by zatrzymać się przy którymś z mieszkań. Przed budynkami na trawnikach czy drzewach znajdowały się grube warstwy śniegu. Przy krawężnikach natomiast były całe białe zaspy, które powstały po odśnieżeniu drogi.
Było dość zimno, a ja co chwila pociągałam nosem z powodu kataru. Włożyłam dłonie do kieszeni puchowej kurtki, żeby choć trochę się ociepliły.
Za nami pojawiło się auto, które po chwili zaczęło nas wymijać, więc Dylan przesunął się w moją stronę, by nie iść przez środek drogi. Z tego powodu delikatnie trącił mnie w bok, na co gdy samochód przejechał już dalej, odpowiedziałam mu tym samym, tyle że dwa razy mocniej. Szatyn podniósł wyzywająco brwi i takim sposobem zaczęliśmy przepychać się na boki, aż w pewnym momencie po prostu poleciałam prosto na zaspę śniegu.
Przez chwilę nie wiedziałam, co się wydarzyło, lecz gdy już otworzyłam zaciśnięte chwilę wcześniej oczy, zobaczyłam śmiejącego się nade mną chłopaka. Zacisnęłam mocniej usta i z zawodem stwierdziłam, że miałam problem z wydostaniem się z białej i puszystej górki śniegu. Dylan widząc mój kłopot, przestał się śmiać, jednak wciąż pozostawał wyszczerzony i wyciągnął do mnie dłoń. W jednej chwili w mojej głowie pojawił się złowieszczy pomysł, po czym gdy tylko złapałam rękę czekoladowookiego, pociągnęłam go na śnieg obok siebie.
Chłopak najwyraźniej nie spodziewał się takiego ruchu i tylko w ostatniej chwili udało mu się obronić, by nie upaść centralnie twarzą na śnieg. Jednak to nie zmieniało faktu, że leżał obok mnie w zaspie białego i zimnego puchu. Parsknęłam śmiechem na jego zdezorientowaną minę, na co tylko posłał mi cyniczne spojrzenie.
– Nie ma za co – powiedziałam przesłodzonym głosem i położyłam już bezwiednie głowę na zimnej masie, patrząc na ciemnoniebieskie niebo z widocznymi jasnymi gwiazdami. Nie znajdowała się na nim ani jedna chmurka, przez co wyglądało jak z obrazka.
Leżałam tak przez moment, kiedy to chłopak obok zaczął podnosić się z białego puchu. Kiedy wstał na proste nogi i otrzepał się ze śniegu, po raz kolejny podał mi ręce.
– Nawet nie próbuj – ostrzegł, mając na myśli sytuację sprzed chwili, a ja żartobliwie zrobiłam złowieszczą minę, jakbym chciała powtórzyć swój gest. Dylan zaśmiał się cicho i podciągnął mnie na proste nogi. Odsunął sie kawałek, żebym mogła wyjść z zaspy.
Jednak ja, jak to ja, oczywiście potknęłam się, gdy robiłam krok przez śnieg. Poleciałam delikatnie na szatyna, a on jakby spodziewając się, co może się wydarzyć, bezzwłocznie złapał mnie za ramiona. Podniosłam wdzięczny wzrok na jego twarz za uratowanie mnie od upadku, przez co złapaliśmy kontakt wzrokowy. Byliśmy naprawdę blisko siebie. Zdecydowanie zbyt blisko, jak na zwykłych przyjaciół.
Wstrzymałam oddech, patrząc na głębię jego czekoladowych oczu. Dylan miał mocniej rozszerzone źrenice, gdy spoglądał to na moje tęczówki, to na usta. Zagryzłam w napięciu dolną wargę, zdając sobie nagle sprawę, co się działo. Widziałam w głowie, jak zaraz zbliżymy swoje twarze tak, że nie pozostanie między nami żaden milimetr przerwy. Czułam szybko bijące serce, które jakby chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej. Czułam podekscytowanie, zdenerwowanie i stres naraz.
Lecz w pewnym momencie pomrugałam szybko oczami, dając dojść do głowy mojemu rozsądkowi. Nie mogłam do tego dopuścić. Wypuściłam wstrzymywane drżące powietrze i odsunęłam się kilkanaście centymetrów dalej, udając, jakby właśnie prawie nie doszło do naszego pocałunku.
Widziałam kątem oka, jak szatyn przełknął ślinę i zdjął ociągale dłonie z moich ramion. Pozostawaliśmy nadal w odległości jakiegoś poł metra bez ruchu i bez słowa. Próbowaliśmy ochłonąć oraz powrócić do tego, co było jeszcze pół minuty wcześniej.
Wdech.
Wydech.
Spokojnie.
– Ashley! – Nagłe zawołanie sprawiło, że odwróciliśmy się oboje w stronę ulicy. Na drodze kilkanaście metrów od nas stało odpalone auto, z którego patrzyły na nas zza okularów bystre oczy mojej babci. Podniosłam zaskoczona brwi.
– Babcia? – zapytałam samą siebie i oboje z Dylanem posłaliśmy sobie zdziwione spojrzenia. Jednak ja wzruszyłam tylko ramionami i ruszyłam w stronę samochodu staruszki, otrzepując się cała z białego puchu, który nadal znajdował się na moim ubraniu. – Co tutaj robisz?
– Właśnie wracam ze sklepu, bo przyjechał do nas Timothy i musiałam kupić mu jego ulubione paluszki – wytłumaczyła prędko białowłosa kobieta, patrząc przez szybę na naszą dwójkę kierującą się w jej stronę. – A ty co tu robisz?
– Um – bąknęłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć, bo moja babcia najpewniej widziała całą sytuację sprzed chwili. Stanęłam przy czerwonym, niewielkim samochodzie. – Właśnie wracamy z Dylanem z kina – odpowiedziałam, pokazując głową na chłopaka, który zaraz stanął obok mnie i przywitał się cicho z moją babcią.
– O, to musicie koniecznie jechać ze mną! Timothy na pewno się ucieszy, jak cię zobaczy! – stwierdziła z szerokim uśmiechem staruszka i spojrzała na nas z przekonaniem. Oblizałam usta, odwracając się do chłopaka z pytającym spojrzeniem. Nie widziałam nic przeciwko temu, jeżeli tylko Dylan chciał iść.
Kiedy nasz wzrok się spotkał, poczułam się lekko niezręcznie zważając na sytuację chwilę wcześniej. Chłopak najwyraźniej też nie do końca był pewny naszej relacji w tym momencie, co widoczne było po jego oczach, jednak mimo wszystko kiwnął na zgodę głową po moim niemym pytaniu.
– Okej, jedziemy z tobą – zgodziłam się z lekkim uśmiechem, a uradowana kobieta od razu rozkazała nam siadać z tyłu na siedzeniach. Wykonaliśmy jej polecenie i po chwili już jechaliśmy w kierunku domu moich dziadków.
Cały czas byłam trochę zdezorientowana tym, co się aktualnie działo, dlatego nawet nie zawuażyłam, kiedy dotarliśmy na miejsce. Po chwili stałam już w salonie domu moich dziadków i łapałam sześcioletniego Tima, który rzucił mi się na szyję w geście powitania.
– Ashy! – zawołał mi prosto do ucha, a ja mimo skrzywienia twarzy w bólu, zaśmiałam się, również obejmując małego blond chłopca.
– Cześć, Tim – również się przywitałam, odpowiadając mu tak samo jego przezwiskiem. Odsunęłam go od siebie, patrząc prosto w jego zielone oraz duże oczy.
Timothy był synem brata mojego taty, czyli mówiąc prosto – moim kuzynem. Zawsze się z nim trzymałam na wszelkich spotkaniach rodzinnych, bo byliśmy jedynymi dziećmi w najbliższej rodzinie. Zawsze żałowałam, że nie miałam nikogo w moim wieku, ale cóż, Tim był mimo wszystko naprawdę świetny.
– To jest Dylan. – Odwróciłam się za siebie i pokazałam chłopcowi szatyna. Czekoladowooki uśmiechnął się przyjaźnie i kucnął, by zrównać się wzrostem z blondynem.
– Cześć – przywitał się brązowowłosy i wystawił do niego otwartą dłoń, a Tim, mimo wcześniejszego typowego dla dzieci zawstydzenia, po momencie podszedł bliżej Dylana i przybił mu piątkę. Uśmiechnęłam się rozczulona, wstając na proste nogi.
Spojrzałam na moich dziadków, którzy stali obok siebie w progu drzwi i patrzyli na naszą trójkę z szerokimi uśmiechami. Złapałam z dziadkiem kontakt wzrokowy, po czym zagryzłam od wewnątrz policzek. Z powrotem przeniosłam oczy na Dylana, który akurat był zaciągany przez mojego kuzyna do jego zabawek. Cicho się zaśmiałam i również do nich podeszłam, mając w planach spędzić z nimi miło najbliższy czas.
__________________________________
nominowała mnie black_candy1711 🌸
1. 5SOSFAM, Mendes Army
2. pizza ofc
3. em, żadnej 😆
4. nie i nie zapowiada się, bym miała XD
5. szczera, inteligentna, zabawna (słowa moich przyjaciół, nie moje XD)
6. hmm, nie potrafię wybrać jednego konkretnego, jednak wszystkie prace z mojej listy lektur to perełki
7. mam starszego brata
8. lewego haha
9. co prawda nie czytam już trylogii Hell, ale na zawsze w moim sercu pozostanie Theo Clark 🌸
10. GlazedGlass _Lukey_Hemmo_ stach14 Nelka1111
__________________________________
witam po tej długiej przerwie! przyznam, że mi ona dobrze zrobiła i zdecydowanie jej nie żałuję. przy okazji zapraszam w wolnej chwili na "nameless", którą już skończyłam i znajduje się na moim profilu ;) trzymajcie się i siedźcie w domach xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top