40. To skomplikowane.
już 40. rozdział, wohooo
__________________________________
– Przenocujesz mnie?
Dylan patrzył na mnie z szeroko otwartą buzią, a ja zamarzałam od środka. Łzy nadal tkwiły w moich oczach, a ja sama chyba chciałam wykrzesać z siebie coś na wzór uśmiechu, ale nie zbyt mi to wychodziło. Czułam się w sobie tak okropnie.
Szatyn pomrugał oczami i po raz kolejny bez skutku chciał coś powiedzieć. Wiedziałam, że musiało być ze mną źle, ale nie że aż tak.
– Sophie! – zawołał trochę przerażonym głosem starszy chłopak, a mnie samą przepuścił w drzwiach. Szybko weszłam do ciepłego domu i objęłam się mocno ramionami, delikatnie opierając się o ścianę. Dopiero teraz, gdy weszłam do ciepłego mieszkania, odczułam całkiem efekty mojego wyjścia na zewnątrz.
Zaraz usłyszałam z boku czyjeś kroki, a po chwili one ustały i dało się słyszeć wciągnięcie powietrza z sykiem. Podniosłam oczy do góry i ujrzałam Sophie z kompletnie przerażoną i zaskoczoną miną, która lustrowała mnie swoimi oczami od góry do dołu. I nie wiedziałam czy to na widok mojej przyjaciółki, czy po prostu z powodu skumulowania się emocji, ale po chwili wpatrując się w brunetkę, wybuchnęłam płaczem.
Dziewczyna naraz do mnie podbiegła i mocno przytuliła, chociaż czułam, że nadal nie rozumiała całej sytuacji. Przyjaciółka zaczęła głaskać mnie uspakajająco po plecach i lekko kołysać, a ja sama schowała twarz w zagłębienie jej szyi, pragnąc uzyskać więcej ciepła i poczuć się bezpieczniej. Całe zdarzenie sprzed kilkunastu minut, kiedy dowiedziałam się o czymś, o czym raczej wolałam się nigdy nie dowiedzieć, uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą i naprawdę, miałam już po prostu dość. Dlaczego takie rzeczy zdarzały się akurat mi?
– Idioto, co tak stoisz? – syknęła cicho brunetka w kierunku swojego brata i trochę odchyliła się ode mnie, zapewne posyłając mu wściekłe spojrzenie. – Idź po jakiś termofor, koc i coś ciepłego do picia, bo wyraźnie się zaziębiła.
Jeszcze chwilę nie słyszałam żadnej reakcji chłopaka, ale po momencie mogłam już usłyszeć jego oddalające się szybkie kroki.
Sophie powoli przeszła ze mną do salonu, ciepło mrucząc pod nosem coś typu "shh" i usadziła nas na kanapie, nadal mocno przytulając. Tak bardzo się cieszyłam, że dała mi czas i nie wypytywała nachalnie, co się stało, bo zdecydowanie nie miałam ochoty o tym opowiadać.
Nie docierało do mnie chyba to, co usłyszałam jakiś czas wcześniej. Mój tata... Właściwie czy mogłam go tak nazywać? Przez siedemnaście lat swojego życia nie dowiedziałam się, że on nie był moim biologicznym ojcem. Jakim cudem? I...
To kto w takim razie nim był?
Chryste.
Przełknęłam ślinę, trochę zmniejszając swój płacz, bo zaczęło mnie to zastanawiać. Przecież... Jezus, czemu to było takie popieprzone?
Uchyliłam lekko oczy i zobaczyłam, jak Dylan schylając się nade mną, otulił mnie jakimś miłym kocem. Otoczyłam się nim jak najmocniej, bo zimno wciąż się mnie trzymało. Pociągnęłam nosem, bo mój płacz już prawie ustawał i były to teraz jedynie chwilowe spazmy cichego szlochu.
Czułam się taka... Słaba. I choć byłam razem z moimi przyjaciółmi, to z lekka czułam się źle, że pokazywałam im tę stronę mnie, której tak bardzo nie znosiłam.
Zrobiłam bardzo głęboki wdech i wydech i choć jeszcze trochę się trzęsłam w środku, to uchyliłam powieki, ciężko oddychając. Sophie nadal mnie obejmowała, lekko kołysząc i chyba nie było z nami w pomieszczeniu Dylana, bo nic nie słyszałam.
Brunetka chyba słysząc, że już było ze mną lepiej, odsunęła się delikatnie ode mnie i spojrzała na moją twarz. Popatrzyłam w jej oczy bezsilnym spojrzeniem, jakby proszącym o coś. Tylko właśnie, o co?
– Skarbie – mruknęła skruszona i objęła swoimi delikatnymi dłońmi moją twarz. Pociągnęłam mocno nosem i spojrzałam na nią zaszklonymi oczami.
Z boku poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu i zaraz przed sobą miałam twarz przyjaciela, który gdy spojrzał w moje oczy, posłał mi zmartwiony uśmiech. Ukucnął tuż przy mnie i dał mi do dłoni kubek z parującym napojem. Również odpowiedziałam na jego gest smutnym podniesieniem kącika ust w górę i odebrałam picie, które zaraz trochę upiłam, żeby się rozgrzać. Ciepły napój rozlał się po moim przełyku, jeszcze mocniej mnie rozgrzewając. Byłam cała zmarznięta i okropnie cieszyłam się z tego niewielkiego gestu.
W miarę, gdy popijałam napój, zaczęłam się robić coraz bardziej śpiąca. Rodzeństwo siedziało przy mnie i brunetka przytulała mnie, przy okazji lekko kołysząc, co jeszcze bardziej zwiększało moją senność. Aż wreszcie po prostu odpłynęłam, nie musząc już przejmować się problemami, które się natłoczyły.
. . .
Rano leżałam w miękkim łóżku Sophie i patrzyłam się pusto w sufit. Obudziła mnie kłótnia rodzeństwa, gdy to rano Dylan chciał zostać chyba ze względu na mnie w domu, ale Sophie mu nie pozwoliła, mówiąc, że musiał skupić się teraz na ocenach na koniec trymestru i ostatni rok w szkole, więc koniec końców chłopak wyszedł. Sophie nie wiedziała, że wstałam, ale nie czułam póki co potrzeby jej o tym dawać znać. Wiedziałam, że zaraz zaleje mnie masą pytań, na które nie chciałam odpowiadać. Bo póki co, nadal nie pojmowałam.
Swoją drogą, nie wiedziałam, jak dostałam się z kanapy do łóżka brunetki, ale najwyraźniej mnie przenieśli, gdy spałam. Zdałam sobie też sprawę, że nie miałam telefonu, a że moi rodzice nie mieli kontaktu z rodzeństwem, to musieli się strasznie zamartwiać. Musiałam jak najszybciej wrócić do domu, bo tylko moje problemy się podwoją.
Przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na zegarek na komódce. Dochodziła dziewiąta. Nie miałam ochoty wstawać. Wstawać i mierzyć się z nowym dniem, w którym już wiedziałam, że czeka mnie masa kłopotów.
Powoli podniosłam się do siadu i lekko się przeciągnęłam. Wstałam na proste nogi i trochę poprawiłam ubrania z wczoraj, które miałam na sobie. Spojrzałam w lustro i z niechęcią przetarłam sobie zmęczoną twarz. Miałam lekko opuchnięte i posiniałe oczy i zdecydowanie nie prezentowałam się zbyt dobrze.
Z westchnięciem podeszłam do drzwi od sypialni, które otworzyłam i już zaraz znalazłam się na pustym korytarzu. Cichym krokiem doszłam do schodów i po chwili stałam już w salonie Cooperów.
Sophie siedziała na kanapie z telefonem w ręku. Jednak kiedy tylko mnie spostrzegła, zerwała się do góry i zaraz podbiegła, bardzo mocno mnie obejmując. Z roztargnieniem oddałam jej uścisk i trochę odsunęłam od siebie brunetkę.
– Matko, Ashley! – powiedziała głośno przejętym głosem i posłała mi zmartwione spojrzenie. – Nawet nie wiesz, jak się martwiłam.
Uśmiechnęłam się do niej słabo i uciekłam spojrzeniem na bok. Było mi głupio, że przybiegłam tutaj w takim stanie, zamiast zająć się sobą sama.
– Nic się nie stało.
– Nawet nie próbuj mi nic wmawiać – mruknęła lekko wkurzona dziewczyna. – Przybiegłaś tu wczoraj cała zmsrznięta, zapłakana i prosiłaś o nocleg. Nie chcę nawet słyszeć, że to nic takiego i teraz ci nie odpuszczę. Chcę wszystko wiedzieć. – Zacisnęłam usta, gdy dziewczyna zrobiła przerwę. – Ja się zwyczajnie martwię.
Podniosłam wzrok na brunetkę patrzącą na mnie przepełnionym troską wzrokiem. I chyba to podziałało na fakt, że postanowiłam się wreszcie odezwać.
– J-ja... Wczoraj się dowiedziałam, że... – przerwałam, marszcząc brwi i nie do końca wiedząc, jak miałam to wszystko ująć w słowa. – Dowiedziałam się, że mój tata nie jest moim biologicznym ojcem – dopowiedziałam cicho i w jednej chwili zobaczyłam, jak w oczach Sophie ukazało się zaskoczenie. Pewnie spodziewała się kompletnie czegoś innego. – Może to nic takiego, ale po prostu nie wiedziałam, jak się zachować. Nadal nie wiem. Nigdy nie myślałam nad czymś takim, a w ciągu kilku sekund dowiedziałam się, że ktoś inny jest moim biologicznym tatą. Ja po prostu nie wiem, co powinnam czuć, jak powinnam się zachować i nie rozumiem, jakim cudem to po prostu się stało. Jestem zwyczajnie pogubiona.
Mówiłam szybko, cichym, drżącym głosem, patrząc wszędzie tylko nie na przyjaciółkę. Było mi tak głupio z powodu tej sytuacji, a z drugiej strony byłam okropnie zła, że moi rodzice nie powiedzieli mi nic wcześniej. Rozumiałam, że może się bali. Ale mimo to miałam im za złe fakt ukrywania tego przez tyle lat.
Że nie wiedziałam, kim faktycznie był mój ojciec.
Właśnie, co z nim było? Czy on żył? Czy moja mama go dobrze znała? Czy utrzymywała z nim kontakt? I czemu w takim razie się z nim nie wychowałam?
Masa rozważań rozlała się w mojej głowie, lecz nie byłam w stanie na żadne z nich odpowiedzieć.
– Ashley... – szepnęła z uchylonymi ustami brunetka. Spojrzałam na nią i posłałam jej blady uśmiech. Nie wiedziała, co powiedzieć. – To...
– Popieprzone, tak, wiem – zaśmiałam się cicho, żeby nie trwać w dziwnej, niezręcznej dla nas sytuacji. Sophie przyjrzała mi się uważnie, jakby sprawdzając, czy mówiłam poważnie, ale po chwili również lekko się uśmiechnęła i złapała mnie delikatnie za rękę.
– Co zamierzasz zrobić? – dopytała, a ja głęboko westchnęłam i wzruszyłam bezradnie ramionami.
– Nie mam pojęcia. Wiem tyle, że muszę jak najszybciej wrócić do domu, bo jeszcze kilka godzin, a moje zgłoszenie o zaginięciu będzie latało po całym mieście – zaśmiałam się znów cicho, a dziewczyna mi zawtórowała. Bez zawahania jeszcze raz mnie mocno przytuliła i zaraz zaproponowała, żebym pożyczyła jej ubrania i poszła ogarnąć się do łazienki.
Podziękowałam cicho, gdy dostałam do ręki jakąś ciepłą bluzę oraz dżinsy i weszłam do łazienki na piętrze. Nie chcąc patrzeć na swoją zapewne opuchniętą twarz, od razu przemyłam ją zimną wodą, żeby się trochę odświeżyć. Założyłam na siebie pastelowe nakrycie i spodnie, po czym rozczesałam moje włosy w miarę palcami, wreszcie spoglądając na odbicie w lustrze. Chyba nawet nie było tak źle, jak się spodziewałam.
Odetchnęłam cicho i wyszłam z łazienki. Zeszłam z powrotem na dół, gdzie z telefonem w ręku czekała na mnie brunetka. Posłałyśmy sobie lekkie uśmiechy i zaraz udałyśmy się do przedpokoju.
Zaczęłam zakładać buty, kiedy usłyszałam nagle masę przychodzących wiadomości na telefon Sophie. Posłałam jej pytające spojrzenie, a ona przewróciła oczami.
– To tylko Daniel, który zasypuje mnie wiadomościami od rana, czemu nie ma mnie w szkole – powiedziała i chyba wkurzona wreszcie wyłączyła telefon. Uśmiechnęłam się szerzej.
– Martwi się o ciebie – stwierdziłam, a ona lekko się zarumieniła.
– Nie...
– Proszę cię – powiedziałam z politowaniem, zakładając ręce na biodra. – Jesteście razem tak bardzo uroczy, że z tego po prostu nie mogę.
Brunetka jeszcze bardziej się zarumieniła i uderzyła mnie jakąś kurtką, którą trzymała w dłoni.
Zaśmiałam się, a Sophie podała mi do dłoni tę kurtkę, mówiąc, żebym ją założyła. Podziękowałam cicho jeszcze raz za wszystko i wychodząc z domu, posłałam jej już ostatni, wdzięczny uśmiech.
Kilkanaście minut minęło, a ja stałam już przed ośnieżonym podjazdem do mojego domu. Z ogromnym wahaniem weszłam na posiadłość mojej rodziny i udałam się w kierunku drzwi. Nie wiedziałam, na co się przygotować. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie wiedziałam, co usłyszę. Nie wiedziałam, jak to będzie teraz wyglądało.
Ja nic nie wiedziałam.
Z mocno bijącym sercem weszłam do środka budynku. Starałam się robić wszystko po cichu, na palcach. Może nikt mnie nie usłyszy i zwyczajnie przedostanę się do swojego pokoju?
Jednak tak też się nie stało, bo kiedy tylko odwieszałam kurtkę, w holu stała już moja mama.
Kobieta nie czekała ani chwili. Naraz podbiegła do mnie i z całej siły mnie przytuliła, szepcząc na ucho, abym jej więcej tego nie robiła. Mimo woli, również się w nią wtuliłam, wreszcie, po raz pierwszy od dawna, czując to ciepło, które zawsze od niej dostawałam.
Kiedy już tylko odsuwałam się od mamy, za jej plecami zobaczyłam męską sylwetkę mojego taty. Tak bardzo chciałam uniknąć tego momentu i chyba nie tylko ja, bo cała nasza trójka jak naraz umilkła. Każdy z nas czekał na jakiś ruch, nie chcąc wykonywać go pierwszemu.
Ale tak patrząc na twarz mężczyzny, z którym spędziłam wiele, tych dobrych jak i tych złych lat, zdałam sobie sprawę, że co by nie było, to tylko i wyłącznie on będzie mógł się nazywać moim tatą. Bo nim był.
Nie był moim ojczymem czy też ojcem. Był moim tatą.
I nie myśląc już ani chwili dłużej, po prostu mocno go przytuliłam. Czarnowłosy mimo chwili oszołomienia oddał równie silny uścisk, kładąc swoje duże dłonie na moich plecach. Tak, to chyba tego od dawna mi brakowało.
Kochałam go.
Po kilku dłuższych chwilach, odsunęliśmy się od siebie, a mój tata pocałował mnie w czoło, szepcząc ciche "dziękuję". Posłałam mu blady uśmiech i przeniosłam wzrok również na mamę, cicho wzdychając.
– Ale chcę wszystko wiedzieć – powiedziałam jasno, a rodzice widocznie się zmieszali, jednak czuli, że nie mieli wyboru.
Ruszyłam w stronę salonu, żeby zaraz usiąść tam na kanapie. Małżeństwo pojawiło się tuż za mną i choć tata usiadł, to mama pocierając nerwowo ręce, chodziła po pokoju.
– To dosyć długa historia...
– Poczekam – stwierdziłam, bo musiałam wiedzieć. Wreszcie.
Kobieta odetchnęła głośno i oparła się tyłem o drewnianą komodę.
– Chyba wiesz i pamiętasz, jacy są moi rodzice, a twoi dziadkowie – zaczęła kobieta, a ja skinęłam głową, uważnie słuchając. Byli najbardziej rygorystycznymi ludźmi, jakich znałam. – I pewnie pamiętasz też tę historię o tym, jak rodzice chcieli zmusić mnie do małżeństwa. – Również skinęłam głową. – No właśnie. Z tatą znaliśmy się dużo wcześniej, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Gdy rodzice powiedzieli mi o tym małżeństwie, wszystko się posypało. Moje kontakty z nimi i nasza przyjaźń.
– Twoi dziadkowie kazali twojej mamie zerwać ze mną kontakt – wtrącił mój tata, a mama skinęła głową na potwierdzenie.
– Mężczyzna, którego wybrali sobie na mojego przyszłego męża był... – przerwała, szukając odpowiedniego słowa. – Strasznym egocentrykiem. Nie myślał o konsekwencjach. Był strasznie nieodpowiedzialny. Kłóciliśmy się ciągle i to nie miało najmniejszego sensu. Tyle że... – Mama westchnęła, przecierając twarz rękoma. – Nie wiem, jak to się stało, ale gdy jednego razu obudziłam się po jakiejś rodzinnej imprezie, to leżałam z nim pół naga w łóżku. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że byłam w ciąży. I... Ja wiem, że to może wydawać się głupie i bez sensu, ale ja nie mogłam wychować ciebie z nim. Był wtedy strasznym dzieckiem. Nie chciałam tego robić ani jemu, ani tobie. Wtedy zwróciłam się o pomoc do Andrew – pokazała skinieniem głowy na tatę – i uciekliśmy do Londynu, gdzie zamieszkaliśmy razem. Po jakimś czasie coś do siebie poczuliśmy, na świat przyszłaś ty i było wszystko dobrze. Nie chciałam, żebyś się dowiedziała, bo bałam się, że się wściekniesz. I nas znienawidzisz.
Moja mama miała już łzy w oczach. Tato wstał i poszedł do kuchni, zaraz wracając ze szklanką wody dla szatynki, w międzyczasie łapiąc ją kurczowo za rękę.
– Więc... Kim jest mój biologiczny ojciec? – zapytałam o coś, co chyba najbardziej mnie interesowało, a kobieta zacisnęła usta w wąską kreskę, spuszczając wzrok. Wyraźnie nie chciała o tym mówić.
– Nazywa się Benjamin Edwards. – Nagle zmarszczyłam brwi. Miałam wykute to nazwisko na pamięć w głowie. – Jakiś czas temu nawet go spotkałam i właściwie to opowiedziałam mu o całej tej sytuacji. Ja...
– Czekaj – przerwałam nagle swojej mamie i zamknęłam mocno oczy. Pamiętałam wszystko, co wydarzyło się jednego niezbyt przyjemnego dnia na komendzie policji. Pamiętałam. I wiedziałam. Ja już wszystko wiedziałam. Wszystko się ułożyło w nadzwyczaj idealną układankę. Wszystko pasowało. Tylko czy to mogło być aż takim cholernym przypadkiem? – Czy... Czy to jest mężczyzna, który spowodował nasz wypadek? – szepnęłam, podnosząc wzrok na szarooką. Kobieta jednak go spuściła i przełknęła głośno ślinę, zapewne odmawiając w głowie jakąś litanię.
– Tak.
I wtedy cała historia miała sens. To, o czym opowiedział mi sprawca wypadku na komisariacie. O tym, jak po latach spotkał kobietę, z którą, jak się okazało, miał dziecko. I zrozumiałam też fakt, dlaczego tak bardzo mi kogoś przypominał. Przypominał mi moje odbicie. Było do mnie przecież chorobliwie podobny.
To on był kandydatem dla mojej mamy na męża. To ja byłam jego córką, o której się dowiedział w dniu wypadku.
Teraz wszystko miało sens.
Całkiem zmieszana tym, co przez ostatnie kilkanaście minut usłyszałam, przetarłam twarz dłońmi. Co robić, co robić? Niby już wszystko się wyjaśniło, a ja naprawdę przestałam mieć cokolwiek za złe rodzicom, to jednak czułam, że coś muszę jeszcze zrobić. O czymś zapomniałam.
I wtedy mnie olśniło.
– Muszę się zobaczyć z moim biologicznym ojcem.
. . .
Telefon do policjanta Harrisona, prośba spotkania z więźniem i przyjazd na komisariat minęły w ciągu czterech godzin. Chciałam to załatwić jak najszybciej i z całego serca dziękowałam, że zapisałam sobie numer policjanta, który kilka miesięcy wcześniej zajmował się sprawą mojego wypadku, plus że bez problemu zgodził się on na odwiedziny. Nie sądziłam, że uda się to tak szybko.
W budynku policji nic się nie zmieniło. Nadal te same ściany, ta sama recepcja i nawet ta sama kobieta za nią stała. A sam Arthur Harrison oprócz tego, że widocznie stracił parę włosów z głowy i przybrał jeszcze na wadze, nic się nie zmienił.
Przywitaliśmy się ze sobą formalnym skinieniem głowy i bez żadnej pogawędki ruszyliśmy wzdłuż korytarza. W ręku trzymałam teczkę z dokumentem, który chciałam na wszelki wypadek mieć ze sobą. Nie wiedziałam, czego oczekiwać. Nie miałam najmniejszego pojęcia, co ja właściwie robiłam i czemu szłam do tego mężczyzny, który okazał się moim ojcem. Cóż za zbieg okoliczności, nie prawda? W sumie chyba jeszcze nie docierało do mnie, co w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin się wydarzyło. To było takie nierealistyczne. Moje życie w ostatnim czasie przybrało już taki spokojny klimat, aczkolwiek mogłam się spodziewać, że to była tylko cisza przez burzą. Zawsze tak było.
Wraz z komendantem wsiedliśmy do windy, a ja w głowie pomyślałam, że dla niego lepiej by wyszło przejść się po schodach, jednak nic się nie odezwałam. Zjechaliśmy chyba piętro w dół i zaraz dotarliśmy do siedziby aresztu, czy czegoś w tym stylu. Dalej ruszyliśmy prosto korytarzem, aczkolwiek nie zaszliśmy zbyt daleko, bo zaraz po prawo znajdowały się białe drzwi z oknem. I chociaż rzuciłam w nie tylko okiem, to bez problemu ujrzałam tam siedzącego do nas tyłem mężczyznę.
Mężczyznę, którego już kiedyś spotkałam.
– Proszę – powiedział Harrison, przepuszczając mnie w drzwiach. – Macie dziesięć minut.
Po chwili już usłyszałam cichy trzask zamykanych drzwi z tyłu, a głowa mężczyzny przede mną od razu się odwróciła.
Mój biologiczny ojciec? Pan Edwards? Benjamin? Nie miałam najmniejszego pojęcia, jak się do niego zwracać. Jednak w każdym razie, trochę się zmienił. Ubranie miał pogniecione, na jego policzkach widniał kilkudniowy zarost, a on sam wyglądał na bardzo zmarnowanego. Jego brązowe włosy z delikatnymi pasemkami rudego były sporo dłuższe, niż gdy go widziałam za ostatnim razem. Patrzyłam na jego twarz; na jego rysy twarzy, nos, usta, kości policzkowe i nie miałam już najmniejszej wątpliwości, kogo mi przypominał. Mnie samą.
W jego oczach górowało zdezorientowanie i niewypowiedziane pytania. Widziałam, jak bardzo był zaskoczony moim widokiem, a ja jedynie po chwili wolnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Krepowałam się i to było pewne. Nie miałam pojęcia, jak się zachować. To wszystko było dla mnie dziwne.
Usiadłam z wolna przy stoliku, czując na sobie pytające spojrzenie mężczyzny. Położyłam teczkę przed sobą i podłożyłam sobie ręce pod brodę z cichym westchnieniem, żeby lepiej przyjrzeć się mężczyźnie przede mną. On również bardzo dokładnie lustrował moją twarz ze zmarszczonymi brwiami. Tyle że różnica była taka, że ja nie wiedziałam kompletnie, od czego zacząć.
– Pamięta mnie pan? – spytałam na początek, chcąc upewnić się, na czym w ogóle stoimy. Szatyn podniósł wyżej brwi, ale skinął głową.
– Jasne – potwierdził cichym schrypniętym głosem i przygryzł wnętrze policzka. – Tylko nie mam pojęcia, co możesz tu robić.
Uśmiechnęłam się słabo, patrząc na stolik przede mną. Otworzyłam teczkę i przypatrzyłam się dokumentowi przede mną. Jeden skrawek papieru, a tak bardzo namieszał.
Postukałam palcami o blat i z westchnieniem spojrzałam na faceta siedzące po drugiej stronie stolika. Kompletnie nie wiedział, czego się spodziewać.
– Wczoraj dowiedziałam się... Czegoś – zaczęłam cicho, wyjmując kartkę i podając ją coraz bardziej zdezorientowanemu mężczyźnie. – Myślę, że powinien pan to zobaczyć.
Przełknęłam cicho ślinę i przyglądałam się dokładnie twarzy osoby przede mną, która czytała dokument. Mój biologiczny ojciec. Boże, czemu to było takie pojebane? Nie wierzyłam, że tak to wyszło.
Szatyn po chwili podniósł na mnie kompletnie zmieszany wzrok, który wciąż był pewien wątpliwości i zdziwienia.
– Przepraszam, ale nadal nie rozumiem. Z tego wynika tyle, że jesteś adoptowana przez jakiegoś mężczyznę, czy jakoś tak – stwierdził, wskazując na dokument, a ja przytaknęłam głową, patrząc na jego zielone, skupione na mnie oczy.
– Mężczyznę, który w tej chwili jest mężem mojej mamy. A moja mama nazywa się Sarah Wilson. Przed ślubem Sarah Bakers.
Mężczyzna pomrugał wolno oczami i z uchylonymi ustami spuścił wzrok na kartkę. Widziałam po jego twarzy, że wszystko do niego powoli docierało. Ale chyba nie mógł pojąć, co w sumie całkowicie rozumiałam. Dopiero po chwili przełykając ślinę, podniósł na mnie przerażony i niepewny wzrok.
– Czyli, że... J-ja... Jestem twoim ojcem? – zapytał, a ja lekko się uśmiechnęłam. Kiwnęłam głową. Był w szoku. Otwierał i zamykał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale z jego gardła nie wydobywało się ani słowo. Nie wiedział, co zrobić.
W końcu po prostu podparł czoło na ręce, zamykając mocno oczy. Nawet nie wyobrażałam sobie, co musiało się dziać w jego głowie.
– A-ale... – Jego chrapliwy głos rozbrzmiał z powrotem po białej sali, w której się znajdowaliśmy. Podniósł na mnie rozproszone spojrzenie i dokładnie mi się przyjrzał. Właściwie to się bałam. Bałam się, że powie, że to nic takiego i nic go nie obchodzę. Mimo wszystko tego nie chciałam, bo bądź co bądź byliśmy spokrewnieni. Może i nie znaliśmy się zbyt dobrze, ba, to była nasza druga rozmowa w życiu, ale chciałam, by jakoś to ogarnął. By w choć lekkim stopniu okazał mi, że mogę coś znaczyć w jego życiu. Potrzebowałam tego.
Po dłuższej chwili na twarzy mężczyzny zaczął pojawiać się lekki uśmiech. W jego oczach zobaczyłam jakieś ciepło, a on sam zmrużył oczy.
– Boże – mruknął z uśmiechem pod nosem, a ja cicho się zaśmiałam, w duchu oddychając z ulgą. – Nie wierzę. To chyba jakieś zrządzenie losu.
– Najwyraźniej – szepnęłam z uśmiechem pod nosem. Mężczyzna przetarł twarz dłońmi i znowu zaczął mi się przypatrywać bez słowa.
– To dlatego tak bardzo mi kogoś przypominałaś. Twoje oczy – kiwnął na mnie głową – są identyczne, jak twojej mamy. Naprawdę identyczne.
Skinęłam delikatnie głową, nie przestając się uśmiechać. Czułam się nadzwyczaj dobrze i swobodnie w jego towarzystwie. Naprawdę.
– To w takim razie może powiedz mi, co tam u ciebie. Będę miał chociaż o czym myśleć, siedząc tutaj – zaśmiał się cicho, a ja podniosłam zaskoczona brwi i dłużej się zastanowiłam. Co mogłam powiedzieć praktycznie obcej osobie?
Wszystko.
– Właściwie to od kiedy wyszłam ze szpitala, zaczęłam naukę w nowej szkole. Z moim przyjacielem, czyli bratem Christiana – wzięłam głębszy oddech – straciłam kontakt już ponad miesiąc temu. Wyprowadził się i odciął od bliskich. – Wzruszyłam ramionami i teraz już się uśmiechnęłam. – Ale poznałam kilku świetnych przyjaciół i niech mi pan wierzy, są świetni pod każdym względem – zaśmiałam się, a szatyn również się uśmiechnął. – W sumie to tyle. Nie licząc ostatnich kilku dni, to w moim życiu znowu wieje nudą. A u pana jak?
– Ben. Mów mi Ben, bo czuję się staro, a wbrew pozorom aż taki stary nie jestem – zaśmialiśmy się naraz, po czym mężczyzna westchnął. – A tak to, to nic ciekawego. Powiem ci, że oprócz dobrego jedzenia, to nic tu ciekawego nie ma. – Skrzywił się w żartach i kiedy już miałam coś odpowiadać, przerwał mi dźwięk przychodzącej wiadomości z mojego telefonu.
Zmarszczyłam brwi i sięgnęłam do kieszeni kurtki, wyciągając z niej urządzenie. Odblokowałam ekran i zaraz już mogłam dostrzec wiadomość, którą przed chwilą dostałam.
Od: Dylan
Sophie mi powiedziała, wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się lekko, bo była dopiero trzecia po południu i chłopak dopiero musiał wrócić ze szkoły. Nie miałam za złe Sophie, że mu powiedziała, bo byłam wręcz pewna, że to on wyciągał to z niej siłą, a i tak kiedyś by się dowiedział.
Weszłam w konwersację i zastanowiłam się, co mu odpisać.
– Chłopak? – Usłyszałam głos nade mną, więc podniosłam nieskoncentrowany wzrok na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie blatu i przypatrującego mi się z małym uśmieszkiem. Kiwnęłam rozkojarzona głową.
– Tak. – Wróciłam wzrokiem do ekranu telefonu, ale zaraz wytrzeszczyłam oczy, gdy dotarło do mnie jego pytanie. – Co? Nie! – zaprzeczyłam nagle, mrugając mocno oczami, a szatyn się ze mnie zaśmiał.
– To skomplikowane? – mruknął porozumiewawczo, a ja po chwili namysłu skinęłam na zgodę.
– To skomplikowane.
__________________________________
nie wiem, sami oceńcie, jak to wyszło
przepraaszaaam, że kolejny miesiąc brak czegokolwiek z mojej strony, ale przysięgam, że to co się dzieje aktualnie w szkole, to jest kurwa jakiś żart
ale teraz będzie już tylko lepiej, bo najgorsze mam chyba za sobą, jeśli chodzi o fabułę ;))
do zobaczeniaa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top