38. Będziecie najpiękniejszą parą, jaką kiedykolwiek widziałam!
Ashley's POV
W niedzielny poranek obudziłam się jak na siebie wyjątkowo wcześnie. Było parę minut po ósmej, kiedy brałam już ciepły prysznic. Po wyjściu z łazienki i ubraniu się w czarne leginsy i zwykły, czerwony t-shirt, a także uczesaniu się w kucyka, wyszłam z sypialni i udałam się na dół na śniadanie. Moja mama jak zwykle siedziała już w kuchni. Popijała kawę, jedząc tosty z serem i wędliną. Bez dłuższego zastanowienia wzięłam pieczywo z chlebaka i posmarowałam je nutellą, dodatkowo zalewając kawę ciepłym mlekiem z garnka, w którym najwyraźniej moja mama gotowała chwilę wcześniej biały napój. Usiadłam po przeciwnej stronie stołu i położyłam przed sobą posiłek.
– Dzień dobry – rzuciła jak prawie zawsze uśmiechnięta szatynka, na co lekko skinęłam do niej głową. – Jak się spało?
– Dobrze – skłamałam, bo tak naprawdę przez pół nocy przewracałam się z boku na bok, rozmyślając o wczorajszej sytuacji, kiedy przyszedł do mnie Dylan. To że byłam zaskoczona, to mało powiedziane. Ale cóż, mile zaskoczona. To było naprawdę miłe i urocze, że szatyn przyszedł do mnie specjalnie po to, by mnie przeprosić. I nie dość, że zachował się w cholerę uprzejmie w stosunku do mnie, to jeszcze spędziliśmy fajnie popołudnie. Dawno się tak nie bawiłam przy zwykłym oglądaniu filmu.
Chłopak z każdym dniem coraz bardziej u mnie plusował.
– A wybierasz się gdzieś dzisiaj? – spytała kobieta, biorąc gryza tosta. Wzruszyłam ramionami.
– Może spotkam się z koleżanką, nie wiem jeszcze. – Upiłam łyka kawy i naraz poczułam się lepiej. Uh, jak ja kochałam ten napój.
– A ten twój przystojny kolega z wczoraj, to ten sam, który odwiedził cię wtedy w szpitalu? – zadała kolejne pytanie kobieta, a ja prawie oblałam się ciepłym piciem. Podniosłam na nią złe spojrzenie, ale czułam, że moje policzki stały się ciepłe z zawstydzenia.
– Mamo – mruknęłam ostrzegawczo. – Tak, to on.
– No co, chyba nie możesz powiedzieć, że nie jest przystojny?
Racja, nie mogłam.
Podniosłam oczy w irytacji i zabrałam się dalej za jedzenie śniadania. Zdecydowanie wolałam jadać na pierwszy posiłek dnia jak najwięcej węglowodanów. Wszystko, co słodkie, to na śniadanie. Nie potrafiłam jadać rano jakichś bardziej tłustych rzeczy typu jajecznica czy nawet tosty. Znaczy gdy musiałam, to jadłam, ale zdecydowanie bardziej wolałam na śniadanie mieć coś słodkiego.
– Co to jest?
Wyrwana z myśli podniosłam głowę na kobietę na przeciwko mnie. Ze zmarszczonymi brwiami patrzyła się na moją rękę, więc zdziwiona podążyłam za jej wzrokiem i natychmiast otworzyłam szeroko oczy. Patrzyła na moje dwie blade blizny na lewym nadgarstku.
Nie powiedziałam jej o nich. Ani jej, ani mojemu tacie. Wstydziłam się, a zarazem bałam się ich reakcji. Tym bardziej, że minęło już kilka dobrych miesięcy. Od tamtego czasu tak sprzyjał mi los, że zazwyczaj mogłam nosić długie rękawki, a kiedy nie, zakładałam po prostu jakieś bransoletki czy zawiązywałam w tamtym miejscu bandamkę. Jednak w zasadzie już o tym zapominałam i cóż... Najwyraźniej dzisiaj wypadło mi to z głowy całkowicie.
– A, to? Nic takiego – mruknęłam, udając, że nic takiego się nie stało. – Długa historia, kiedyś zacięłam się tak jakoś nożem – zaśmiałam się sztucznie, a w środku chciałam sobie porządnie przywalić. Na gorszy pomysł wpaść nie mogłam?
– To wygląda na naprawdę głębokie rozcięcia – stwierdziła powoli, patrząc w moje oczy uważnym wzrokiem, a ja przygryzłam od środka policzek. Wkopałam się.
– To naprawdę nic takiego. Trochę tylko pokrwawiło – powiedziałam ze sztucznym uśmiechem i upiłem końcówkę kawy, po czym wstałam od stołu. – Idę do siebie.
Po czym szybko odkładając talerze w zmywarce, popędziłam do pokoju, gdzie odetchnęłam z ulgą. Klapnęłam ciężko tyłkiem na moje łóżko, a po chwili położyłam się na nim cała.
Nie chciałam wyjawiać mamie, o tym jak bardzo moje zdrowie psychiczne jeszcze kilka miesięcy temu było słabe. W tej chwili było już naprawdę dobrze i dość rzadko myślałam o tym całym wypadku i zniknięciu Patricka, a nawet jeśli, to już to dużo mniej bolało. Wiedziałam, że już zawsze będę odczuwała z tego powodu lekki ból, więc starałam przyzwyczajać się po prostu do tego, co w tej chwili czułam.
Przewróciłam się na prawy bok i spojrzałam na mój telefon na biurku. Podniosłam go z blatu, wyciągając mocno rękę i odblokowałam ekran, na którym znajdowało się moje zdjęcie z Sophie, na którym ona robiła dzióbek z ust, a ja wywalałam zabawnie język. Nawet nie pamiętałam, kiedy je zrobiłyśmy.
Weszłam na Messengera i zobaczyłam, że dziewczyna była aktywna.
Ashley Wilson: co ty, już nie śpisz?
Sophie Cooper: Tak, też się sobie dziwię
Zaśmiałam się cicho i zaczęłam pisać odpowiedź.
Ashley Wilson: a jesteś w domu?
Sophie Cooper: Tak i raczej nie mam zamiaru wychodzić, w końcu jest niedziela! Haha
Ashley Wilson: co powiesz na ja, ty, paznokcie i ploteczki za pół godziny?
Sophie Cooper: Jeszcze się pytasz?
Zachichotałam pod nosem, ale zablokowałam telefon, zbierając się z materaca. Pościeliłam szybko łóżko i stanęłam przed lustrem. Wyglądałam jak na siebie nadzwyczaj dobrze, tym bardziej po nieprzespanej nocy, więc jedynie wytuszowałam sobie lekko rzęsy i poprawiłam kucyka, po czym zabierając ze sobą szarą, puchową bluzę oraz telefon, wyszłam z pokoju. Zbiegłam szybko po schodach i przemknęłam się cicho przez salon aż do przedpokoju. Nie chciałam trafić na mamę po naszej konfrontacji podczas śniadania, więc jeszcze ciszej założyłam buty sportowe i wymknęłam się z domu i ruszyłam w kierunku sąsiedniego osiedla truchtem. Specjalnie założyłam na siebie takie ciuchy, by w miarę bez problemu móc pobiegać. Dawno tego nie robiłam, a zima z dnia na dzień co raz bardziej się do nas przybliżała, więc chciałam skorzystać z jeszcze niezbyt chłodnych dni.
Po kilkunastu minutach byłam już na ulicy Cooperów, więc zwolniłam i dalej już szłam, żeby trochę ochłonąć. Oddychałam głęboko, czując, jak moja twarz była zarumieniona od wysiłku, ale jakoś bardzo mnie to nie obchodziło. Dopiero gdy dochodziłam do domu rodzeństwa, czułam, że odetchnęłam.
Nie siląc się dzwonieniem przez domofon, otworzyłam bramę i przeszłam przez podwórko, po czym zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Zaraz się otworzyły, a przede mną zobaczyłam sylwetkę doktora Coopera.
Uśmiechnęłam się lekko niezręcznie i przestąpiłam z nogi na nogę.
– Jest Sophie? – spytałam, a mężczyzna uśmiechnął się jak zwykle przyjaźnie i przepuścił mnie w drzwiach. Weszłam do środka.
– Powinna być na górze – powiedział, zamykając za mną drzwi wejściowe, na co lekko kiwnęłam głową i ruszyłam po schodach na piętro. Zaraz byłam w przedpokoju, więc podeszłam do uchylonego wejścia do pokoju Sophie, zaglądając do środka, ale nikogo tam nie było. Przygryzłam dolną wargę i odwróciłam się w kierunku drzwi obok, które od razu otworzyłam.
– Ile razy mam ci mówić, żebyś najpierw zapukała? – Dylan podniósł na mnie swój wzrok, a ja uchyliłam usta w dezorientacji. Szatyn po chwili zrozumiał, że to nie jego siostra stała przed nim, na co podniósł wysoko brwi i zrobił się lekko zmieszany. Zaraz sięgnął dłonią do twarzy i ściągnął z nosa czarne oprawki, jakby lekko rumieniąc się na twarzy.
– Czekaj... Ty nosisz okulary? – spytałam kompletnie zdezorientowana, a chłopak nie patrząc mi w oczy, odłożył przedmiot na szafkę.
– Tylko do czytania – mruknął, a ja zaraz rzeczywiście spostrzegłam książkę na jego kolanach podciągniętych na materacu.
– Ty czytasz? – zapytałam jeszcze bardziej zaskoczona i pomrugałam mocno oczami. Chłopak spojrzał na mnie sceptycznym wzrokiem.
– Dzięki – mruknął ironicznie, na co przewróciłam lekko oczami i po chwili zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam bliżej szatyna.
– Co czytasz? – spytałam, ale nie czekając na odpowiedź, wzięłam do ręki książkę z jego nóg, a widząc tytuł, prawie zachłysnęłam się powietrzem. – "Władca Pierścieni"? No chyba nie – powiedziałam z szeroko otwartymi oczami, zaraz przypominając sobie pewną sytuację, więc zmrużyłam oczy. – Ponoć osoby, które to lubią, mają słaby gust – mruknęłam z ironicznym uśmieszkiem, nawiązując do jednego z naszych spotkań w szpitalu, podczas którego chłopak dokładnie to samo powiedział. Teraz jednak na moje słowa jedynie przewrócił oczami.
– No weź, przecież musiałem się wtedy jakoś z tobą podroczyć. – Zaśmiałam się i oparłam tyłkiem o biurko.
– Ah, tak? – spytałam, podnosząc brwi wysoko do góry z ironicznym uśmieszkiem, ale zaraz odpuściłam i cicho odetchnęłam. Po chwili złączyłam spojrzenie z czekoladowookim. – Czemu nigdy wcześniej nie widziałam cię w okularach?
Szatyn cicho odetchnął i wziął w palce czarne oprawki, wzruszając ramionami.
– Nie wiem, nie lubię chodzić w nich chodzić – zaśmiał się cicho, na co zmarszczyłam lekko brwi.
– Załóż – mruknęłam.
– Nie...
– No weź. – Przekręciłam głowę na prawy bok z wyzywającym uśmieszkiem, a Dylan po krótkiej walce na spojrzenia, westchnął bezsilnie i założył na swój nos czarne oprawki. I kurde. Wyglądał tak... Ładnie. Inteligentnie, ale jak najbardziej mi to nie przeszkadzało, bo zarazem dodawało mu to uroku. – Woah – mruknęłam z szerzej uchylonymi powiekami, na co szatyn się lekko zmieszał, ale zaraz zdjął z nosa szkła. – Woah, w sensie, że woah, ładnie ci.
Chłopak zaśmiał się na moje słowa, kręcąc głową, a na moje usta wkradł się mały uśmieszek. I miałam jeszcze coś dodawać, kiedy nagle usłyszeliśmy otwierane drzwi z tyłu.
– Hej, nie widziałeś może... – Sophie zatrzymała się w połowie ruchu, mrugając oczami z konsternacją. Zmarszczyła brwi, przenosząc wzrok to ze mnie to z Dylana. – Co ty tu robisz? – zwróciła się do mnie.
– Nie było cię w pokoju i... – Wzruszyłam bezradnie ramionami, nie wiedząc jak dokończyć, na co brunetka jedynie kiwnęła głową z podejrzanie dziwną miną. Wydęła usta w krótkim zastanowieniu, a cisza, która wtedy zapadła, była niezręczna, więc popatrzyłam na starszego brata Sophie, który też na mnie patrzył z trochę rozbawioną miną. Potrząsnęłam lekko głową i po prostu udałam się w stronę wyjścia z pomieszczenia. – Idziemy?
– Um, tak, tak – mruknęła wyrwana z myśli brunetka i obie wyszłyśmy z pokoju Dylana, idąc prosto do sypialni jego siostry. Po chwili zamknęłyśmy za sobą drzwi, a siedemnastolatka rzuciła się na swoje łóżko, na którym po momencie znalazłam się też ja. Westchnęłam, patrząc na zegarek, który nie wskazywał jeszcze nawet dziesiątej.
– Odrobiłaś już lekcje? – spytała po momencie ciszy Sophie, na co kiwnęłam potwierdzająco głową. Zrobiłam to już w czwartek wieczorem, czyli w dzień poprzedzający mecz, więc miałam już to dawno za sobą. Tym bardziej, że w sumie nigdy nie odrabiałam wszystkiego, robiłam tylko to, co wiedziałam, że było mi niezbędne. – Uhh, ja jeszcze nawet nie zaczęłam.
– To na co czekasz? – Podniosłam się do siadu i spojrzałam na leżącą dziewczynę. – Zrób wszystko teraz, a potem będziemy miały czas dla siebie.
Brązowooka wydęła w niezadowoleniu usta, ale po chwili z jękiem podniosła się z materaca i wstała na proste nogi, zaraz podchodząc do swojego biurka. Wyciągnęła z torby jakieś zeszyty, a ja w tym czasie rozejrzałam się po pokoju, szukając pomysłu, co mogłabym porobić.
– Gdzie masz jakieś lakiery do paznokci? – spytałam, a brunetka kiwnęła głową w kierunku toaletki, gdzie rzeczywiście stał cały koszyczek kolorowych pojemniczków. Wzięłam wszystko do ręki. – Nie obrazisz się?
Uśmiechnęłam się słodko, na co dziewczyna zmrużyła ostrzegawczo oczy, ale po chwili odpuściła, więc wyrzuciłam rękę w górę w udawanym geście szczęścia. Moja przyjaciółka jedynie parsknęła cicho i zasiadła do biurka, zabierając się do roboty.
. . .
Kilka godzin później, gdzieś po czwartej po południu, siedziałyśmy przed lustrem, robiąc sobie jakieś przedziwne fryzury na głowach z tutoriali na Youtubie. Nie obyło się bez ciągłych śmiechów i wygłupów, bo naprawdę nam to nie szło. Mimo iż wyprostowałam włosy, to na mojej głowie było kompletne gniazdo, a z włosów nie dało się nic zrobić.
– Zdecydowanie wolę mieć rozpuszczone włosy – jęknęłam, kładąc głowę na toaletce po kolejnej nieudanej próbie zaplecienia jakichś dziwnych warkoczów. Rozplątałam palcami kosmyki i spojrzałam na nasze odbicie w lustrze, bo Sophie właśnie była skupiona na tworzeniu na swojej głowie jakiegoś wymyślnego koka. Zaśmiałam się pod nosem, bo to coś na jej głowie wyglądało przekomicznie. Brązowooka jedynie posłała mi ostrzegające spojrzenie.
– Nie śmiej się – mruknęła skupiona na wykonywanej czynności, ale po chwili chyba do niej dotarło, że nic jej z tego nie wyjdzie, bo opuściła ręce wzdłuż ciała, wydając z siebie przeciągliwe jęknięcie niezadowolenia. – Dlaczego to jest takie beznadziejne?
Zaśmiałam się na jej słowa i spojrzałam na swoją twarz w lustrze, bo brunetka zaczęła już powoli rozplątywać powstałe kołtuny na głowie, pomrukując coś niezrozumiałego pod nosem. Generalnie to miałam z nudów pomalowane na beżowo i czarno paznokcie i zrobiony naprawdę ciekawy oraz ładny makijaż na podstawie poradnika na jakimś blogu, który zdecydowanie pasował do aktualnego, jeszcze jesiennego klimatu. Był dość mocny, ale nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, bo czasem lubiłam nałożyć większą warstwę czegoś na oczy i poczuć się atrakcyjniej we własnej skórze. W sumie, kto nie lubił?
Sophie natomiast miała zrobiony przeze mnie, myślę, równie ciekawy makijaż w odcieniach czerni i szarości. Chciałam nałożyć jej coś ciepłego, ale ona uparła się i poprosiła mnie o mroczniejszy wizerunek, ale trzeba było przyznać, że wyglądała równie świetnie. Sama po zrobieniu go uznała, że będzie mnie wynajmować przed każdą imprezą, jako jej osobistą stylistkę.
Westchnęłam cicho, bo moja przyjaciółka nadal rozplątywała włosy, więc wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam wolno rozczesywać swoje brązowo bursztynowe kosmyki. Chociaż, z każdym dniem od skończenia się lata, a co za tym szło, od mniejszego słońca w ciągu dnia, już prawie żadne moje kosmyki nie wyglądały na rudawe, a pozostał po nich tylko sam odcień brązu. Nie do końca mi się to podobało, bo lubiłam te ogniste przebłyski na mojej głowie, ale co mogłam na to poradzić?
Po dokładnym rozczesaniu, założyłam na nadgarstek gumkę i pochylając się do przodu, zrobiłam kucyka na czubku głowy. Obwinęłam włosy dookoła i wpięłam spinki, po czym całość trochę roztrzepałam, dzięki czemu wyszedł mi fajny, niechlujny koczek. Wyciągnęłam pasemka z przodu i przyjrzałam się sobie uważnie w lustrze. Wyglądałam... ładnie. Tak myślałam.
– Uh, wreszcie – mruknęła brunetka, kiedy udało jej się rozplątać ciemnobrązowe włosy. Zaśmiałam się cicho, na co też się lekko uśmiechnęła i zaczęła robić sobie luźnego warkocza na ramię. Zazdrościłam jej trochę długości jej włosów, bo z moimi taka fryzura jest niezbyt możliwa, a nawet jeśli, to wyglądałoby to po prostu źle.
Westchnęłam cicho, czując burczenie w brzuchu. Spojrzałam na talerz po pizzy, którą odgrzałyśmy sobie jakieś dwie godziny wcześniej. Jakim cudem ja byłam znowu głodna?
– Cześć, dziewczyny! – Drzwi nagle się otworzyły, a w progu pojawiła się wysportowana sylwetka Daniela. Sophie akurat zawiązywała gumką swoją fryzurę, ale gdy usłyszała głos chłopaka, momentalnie odwróciła głowę w jego stronę. Spojrzeli sobie prosto w oczy, a na ich usta wkradły się uśmiechy.
Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie zdjęcie, które dostałam dzień wcześniej od Dylana. Szczerze, mimo iż ono samo w sobie było wymowne, to nie sądziłam, że między nimi mogło się coś jakoś bardzo zmienić. W końcu już tyle razy zdarzały się takie chwile w ich relacji, a oni nadal ciągnęli toksyczną przyjaźń. Ale tym razem... Widząc ich wzroki skierowane na siebie, czułam, że jednak się udało. Nie wiedziałam co konkretnie, ale się udało.
– Hej – odparłam, chcąc przerwać ciszę, podczas której czułam się jak piąte koło u wozu. Daniel pomrugał oczami, cicho odchrząkując i przeniósł spojrzenie na mnie.
– Jak tam, młoda? – zapytał, podchodząc bliżej nas, a wtedy dopiero zauważyłam jego przyjaciela stojącego w wejściu, który przyglądał się całej sytuacji.
– Dobrze, stary – odparłam, a czarnowłosy parsknął, przewracając oczami. Podszedł jeszcze bliżej brunetki i kiedy stał już obok niej, przygryzł lekko dolną wargę, kładąc dłoń na jej mniejszej, zgrabnej ręce. – To ja może sobie pójdę.
Trochę niezgrabnie wstałam z miejsca i wzięłam do ręki telefon, ale oni chyba nawet nie zwrócili na to uwagi, zbytnio zatraceni swoimi spojrzeniami. Wycofałam się do drzwi i zamknęłam je cicho za sobą, po czym odwróciłam się przodem do Dylana, który posyłał mi porozumiewawczy wzrok. Spojrzałam prosto w jego, jak mleczna czekolada, oczy.
Otworzyłam buzię, ale zaraz ją zamknęłam, nie mogąc opisać swoich uczuć, co do sytuacji z przed chwili. O mój Boże. Aż poczułam tę chemię, bijącą od nich.
– Czyli, że oni...? – nie dokończyłam, ale chłopak uniósł jeden kącik swoich ust.
– Na to wygląda. – Uśmiechnęłam się szeroko, przygryzając dolną wargę ze szczęścia. Jezu, proszę, aby to była prawda i rzeczywiście wreszcie dostrzegli swoje uczucia. Obejrzałam się jeszcze raz za siebie na zamknięte drzwi z szerokim wyszczerzem na twarzy, ale zaraz wróciłam z powrotem spojrzeniem na Dylana, który przyglądał mi się przeszywającym wzrokiem brązowych tęczówek. Ledwo zauważalnie spuściłam głowę speszona jego oczami. Kurczę, dziwnie niepewnie czułam się, widząc czyjeś tak bardzo dokładne spojrzenie na mnie. A tym bardziej jego.
– Ładnie wyglądasz – stwierdził nagle z delikatnym uśmiechem na wąskich ustach, na co pomrugałam z dezorientacją powiekami, lecz zaraz poczułam dziwne uczucie w brzuchu na komplement szatyna.
– Dzięki – mruknęłam nie do końca pewnie i posłałam lekki uśmiech starszemu chłopakowi. Obejrzałam się jeszcze raz za siebie, ale drzwi nadal były za nami zamknięte.
– Chcesz się czegoś napić? Albo coś zjeść? – spytał szatyn, powolnym krokiem ruszając w kierunku schodów, więc podążyłam za nim. Czy on mi czytał w myślach?
– O, tak – zgodziłam się i jak na zawołanie poczułam burczenie brzucha. Ugh. Dylan cicho się zaśmiał i zaczął schodzić po schodach, co zrobiłam zaraz po nim.
– Generalnie to Daniel miał wam coś przekazać, ale jak widać, stracił wątek – parsknął, a ja spojrzałam na niego niezrozumiale. – Chcieliśmy wam zaproponować wspólny wypad na rowery. W czwórkę. Co ty na to?
Zeszłam ze schodów i skinęłam do starszego chłopaka głową.
– Czemu nie? – Ruszyliśmy w stronę kuchni, a ja zdałam sobie z czegoś sprawę. – Tylko będziecie musieli mnie najpierw podrzucić do domu, żebym wzięła rower.
– Jasne.
Weszliśmy do pomieszczenia, w którym przy blacie siedział tata rodzeństwa. Uśmiechnęłam się do mężczyzny, gdy nasze spojrzenia się spotkały, a on odwzajemnił mój gest i wrócił do czytania jakiejś gazety. Podeszliśmy z chłopakiem do lodówki, skąd ten wyciągnął jakieś dwa jogurty i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, jakby chcąc się upewnić, czy to może być. Kiwnęłam głową z uśmiechem i wzięłam od niego butelkę, po czym oboje udaliśmy się z powrotem do salonu, gdzie usiedliśmy na sofie.
Wstrząsnąwszy butelkę, wzięłam łyk owocowego napoju i oparłam się wygodniej o oparcie kanapy. Spojrzałam na Dylana, który z utkwionym wzrokiem w czarny ekran telewizora też właśnie upijał napój, jednak gdy odstawił butelkę od ust, nie wytrzymałam i zachichotałam.
– Co? – zapytał zdezorientowany szatyn, a ja przykryłam usta dłonią, kręcąc głową. – No ej, co?
Wzięłam większy oddech i z rozbawieniem na twarzy przybliżyłam się do przyjaciela, wyciągając w stronę jego ust dłoń. Przetarłam kciukiem jego skórę nad wargami, bo od jogurtu zrobiły się mu tak zwane „wąsy", w których wyglądał przekomicznie. Brązowooki na mój gest otworzył szerzej oczy, chyba z początku nie znając moich intencji. Dopiero gdy odsunęłam od jego twarzy rękę, to wypuścił chyba wcześniej wstrzymane powietrze, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.
– Wyglądałeś przeuroczo – mruknęłam rozbawiona i ułożyłam usta w dzióbek dla podkreślenia swoich słów, na co on wydął dolną wargę i fuknął z udawanym obrażeniem na twarzy. Chciał chyba jeszcze coś dodać, ale zamknął usta, na których wciąż cisnął się uśmiech.
Naraz odwróciliśmy głowy w kierunku schodów po usłyszeniu czyichś kroków, a na widok, który tam ujrzałam, mimowolnie otworzyły mi się usta. Czarnowłosy szedł z moją przyjaciółką, trzymając ją za nadgarstek, jej twarz był zarumieniona, a na ich ustach czaiły się radosne uśmieszki.
Cholera, cholera, cholera! Tak!
– To idziemy? – zapytał Dylan, chyba specjalnie pomijając temat zachowania pary przed nami i wstał z kanapy. Sophie zmarszczyła brwi.
– Ale gdzie? – dopytała, a ja podniosłam wysoko brwi i oparłam swój podbródek na ręce, nie mogąc się im napatrzyć.
– Wolę nie wiedzieć, co robiliście tyle czasu, że Sophie nadal nie wie o waszym pomyśle, gołąbeczki – mruknęłam z jednoznacznym uśmieszkiem, lecz zaraz po moich słowach zobaczyłam wychylającą się z kuchni sylwetkę pana Coopera.
– Jakie gołąbeczki? – dopytał ciekawskim tonem, a widząc trzymających się za ręce Daniela i jego córkę, mruknął coś pod nosem. Brunetka jak na zawołanie stała się jeszcze bardziej czerwona, a niebieskooki zaczął rozglądać się nerwowo i posłał mi złe spojrzenie, na które jedynie się zaśmiałam. Doktor Cooper pokiwał ostrzegająco palcem. – Masz się pilnować, Richardson.
Po czym z uśmiechem cisnącym się na usta, poszedł do zapewne swojego pokoju.
Zaśmiałam się razem z Dylanem na zmieszane miny dwójki stojącej przed nami, ale zaraz podniosłam się na proste nogi.
– To idziemy? – powtórzyłam zadane wcześniej przez szatyna pytanie i rozejrzałam się po przyjaciołach.
– Ale gdzie? – jęknęła po raz kolejny brunetka, a ja parsknęłam, posyłając jej roztargnione spojrzenie.
– Idziemy na rowery – wytłumaczył jej czarnowłosy, a ona spojrzała w jego oczy, jakby to tylko dzięki nim mogła oddychać. Kurde, bo zaraz całkiem się rozczulę.
– Okej – zgodziła się i już teraz razem w czwórkę ruszyliśmy do holu, gdzie szybko się ubraliśmy i wyszliśmy na zewnątrz. Rodzeństwo udało się prosto do garażu, więc podążyłam za Danielem, którego rower oparty było bramę.
– Mam nadzieję, że tego nie spieprzysz – mruknęłam, uśmiechając się. Przygryzłam dolną wargę i uderzyłam wyższego chłopaka łokciem w bok, a ten posłał mi zdezorientowane spojrzenie, jednak po moim jednoznacznym wzroku wiedział, o co mi chodziło. Przewrócił oczami, ale też się uśmiechnął.
– Też mam taką nadzieję.
Chciałam jeszcze dodać coś typu, że wiedziałam, że tak to się skończy, ale rodzeństwo szło już w naszym kierunku, prowadząc dwa rowery. Spojrzałam na Dylana, który odgarniał do tyłu roztrzepane i lekko wciąż przydługie włosy.
Nagle poczułam tym razem łokieć czarnowłosego, który wbił mi się w żebro, więc spojrzałam na niego niezrozumiale, a on jedynie pokazał sugestywnie wzrokiem na chłopaka przed nami. Poczułam ciepło na policzkach, wiedząc, że on widział moją miętę do szatyna.
Odchrząknęłam, gdy rodzeństwo podeszło do nas z rowerami i rozejrzałam się po twarzach towarzyszy z kocimi oczkami.
– To z kim mogę się zabrać? – spytałam, robiąc dzióbek z ust.
– Na mnie nie licz – powiedziała dziewczyna, podnosząc rękę do góry.
– Na mnie też – rzucił Daniel, więc przeniosłam słodki wzrok na Dylana. Chłopak westchnął, ale podniósł ręce w poddańczym geście, na co się szeroko uśmiechnęłam. Wyszliśmy przez furtkę z posiadłości Cooperów i Sophie razem z czarnowłosym wsiedli na siodełka swoich pojazdów. Szatyn także wsiadł na rower, a ja nie do końca pewna usadowiłam się tuż za nim na bagażniku.
– Trzymaj się mnie – zaśmiał się, patrząc na mnie kątem oka, więc wykonałam jego polecenie i objęłam go lekko od tyłu, nie do końca wiedząc, jak miałam to zrobić.
– Boże, ostatni raz tak jechałam parę dobrych lat temu – jęknęłam.
– Ja też – dorzucił od siebie chłopak i ruszył spod bramy. Cicho pisnęłam, nie będąc przyzwyczajona do takiej jazdy, a szatyn na to zachichotał.
Jechaliśmy kilka, może kilkanaście minut. Po przejechaniu pierwszego kilometra w zasadzie poczułam się już pewniej i trochę lżej trzymałam chłopaka, a z nudów machałam sobie nogami na boki. Po pewny czasie zatrzymaliśmy się już przed moim domem, więc zsiadłam z roweru. Za nami po chwili przyjechała pozostała dwójka.
– Nigdy więcej – jęknął żałośnie Dylan i postawił stopy na ziemi, stojąc okrakiem nad ramą pojazdu.
– Oby częściej. – Uśmiechnęłam się szeroko, na co czekoladowooki przewrócił oczami.
– Dobrze wiedzieć, gdzie mieszkasz – powiedziała nagle Sophie, a Daniel jej tylko przytaknął. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że właściwie to byli tu pierwszy raz.
– Dobra, ja zaraz wrócę – mruknęłam i już miałam wchodzić przez bramę, kiedy odwróciłam się i pociągnęłam za rękę brunetkę. – A ty pójdziesz ze mną.
Wzięłam zdezorientowaną dziewczynę pod ramię i gdy już byłyśmy na bezpiecznej odległości od chłopaków, zaczęłam swój wywód.
– Czy nie powinnaś mi o czymś powiedzieć? – spytałam pouczającym tonem, ale nie dałam jej dojść do słowa. – Co jest między wami? – Weszłyśmy do mojego garażu i dokładnie usłyszałam, jak dziewczyna wciągnęła głośno powietrze.
– My... – zaczęła. – My... Jesteśmy razem.
Na jej słowa nie poruszyłam się o ani milimetr. Jedynie patrzyłam się prosto w jej zmieszane, brązowe oczy. Wreszcie usłyszałam to wprost. Po takim czasie trwania w przyjaźni, po tylu głupich i bolesnych chwilach, oni byli razem. Byli razem. Razem.
Oni byli razem!
Nagle zaczęłam piszczeć i podskakiwać ze szczęścia, trzymając dziewczynę za ręce, a brunetka po chwilowej dezorientacji do mnie dołączyła. Skakałyśmy dookoła siebie, wykrzykując tylko nam wiadome rzeczy, aż wreszcie z całej siły ją przytuliłam i zaczęłam kołysać z tryskającej mną energii.
– Boże, nawet nie wiesz, jak się cieszę twoim szczęściem! Będziecie najpiękniejszą parą, jaką kiedykolwiek widziałam!
Odsunęłam się od Sophie i obie z głupimi uśmiechami szczerze się zaśmiałyśmy. Tak bardzo się cieszyłam.
Bo wreszcie im się udało.
__________________________________
jestem, już jestem! i za wszystkie błędy przepraszam, ale kleją mi się już oczy haha
jak tam po dwóch tygodniach szkoły? jak wasze plany lekcji? bo u mnie w sumie jest nieźle, ale nauczyciele tak cisną, że lepiej tego nie komentować XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top