32. Zaraz poznasz kolejną maskę naszych chłopców.


– Ashley, czekaj!

Odwróciłam się w kierunku męskiego głosu, który dochodził z nie więcej niż kilkunastu metrów. Akurat wychodziłam sama ze szkoły po wtorkowych lekcjach, bo Sophie jak już od dłuższego czasu znowu została na kółku z historii.

– Co tam, Daniel? – rzuciłam w stronę czarnowłosego, który właśnie biegł w moją stronę. Chłopak po chwili zatrzymał się przede mną i poprawił rozwiane na wszystkie strony włosy, po czym przyjrzał mi się przyjaznym spojrzeniem niebieskich oczu.

– Pewnie już słyszałaś o tym, że wyprawiam w sobotę imprezę urodzinową, prawda? – spytał, na co skinęłam głową. – Chciałem cię osobiście zaprosić. Bo wiesz, może nie znamy się jakoś długo, ale fajnie mi się z tobą gada, w dodatku widzę, że jesteś blisko z Cooperami, a to moi najlepsi przyjaciele, więc... Cóż, chciałbym, żebyś przyszła.

– Już myślałam, że się nie doczekam – zaśmiałam się lekko i uderzyłam przyjaźnie chłopaka w ramię. – Jasne, że przyjdę. Nie mogłoby mnie tam zabraknąć.

– To świetnie. – Daniel posłał mi promienny uśmiech, a ja rozejrzałam się na chwilę dookoła. Sporo osób przyglądało nam się ciekawym wzrokiem, w tym głównie dziewczyny, które wręcz zabijały mnie spojrzeniami. Jezus, wciąż zapominałam, że Richardson był tu taki popularny.

Gdy kątem oka zobaczyłam, że czarnowłosy już odwracał się by odejść, bezwiednie złapałam go za rękę. Chłopak odwrócił się przez ramię, rzucając mi pytające spojrzenie.

– Em, Daniel? – zaczęłam poważnie, a niebieskooki widząc moją minę, również stał się śmiertelnie poważny. Wzięłam płytki oddech i zmrużyłam oczy, uważnie obserwując jego reakcję. – Rozmawiałeś z Sophie? – spytałam ciszej, a chłopak wyraźnie się spiął, bo zacisnął usta w wąską kreskę i zacisnął pięści, by po dłuższej chwili zaprzeczyć głową. Mimo że byłam świadkiem wczorajszej sytuacji, gdy tamta dwójka się pocałowała, wiedziałam, że nie powinnam była o to pytać. Wiedziałam, że nie powinnam się w to zwyczajnie mieszać, ale widząc przez cały dzisiejszy dzień smutną minę Sophie, wręcz nie mogłam się powstrzymać. – Nie chcę się wtrącać, ale chyba wiesz, że musicie pogadać?

– Gdyby to było takie łatwe... – burknął cicho Daniel, spuszczając wzrok. Westchnęłam. Zawsze myślałam, że potrafię wejść innym do głowy, ale chyba jednak to nie było takie proste w tym przypadku, bo kompletnie nie rozumiałam jego zachowania.

– Nie wiem, co dzieje się w tej twojej główce, ale powoli przestaje mi się to podobać – mruknęłam, a kąciki moich ust mimowolnie się uniosły. Oczy chłopaka także się lekko rozświetliły, a ja już wiedziałam, czemu Daniel tak bardzo podobał się Sophie. Jasne, był przystojny, ale to chyba jego jasnoniebieskie oczy przyciągały największą uwagę tym bardziej, gdy znajdowały się w nich te wesołe iskierki.

Chociaż ja i tak wolałam pewne czekoladowe tęczówki.

Czekaj, co?

– Do zobaczenia – powiedział czarnowłosy, na co potrząsnęłam głową, odrzucając głupie myśli i odwzajemniłam jego lekki uśmiech.

– Cześć.

Po prawie pół godzinnym spacerze dotarłam pod swój dom. Otworzyłam metalową furtkę i ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych, rozglądając się po ogrodzie. Na ziemi znajdowały się uschnięte liście, które zleciały z drzew, a trawa była lekko pożółkła, ale mimo to było pięknie. Zawsze lubiłam spędzać w tym miejscu czas, chociaż zapewne było tak nie dlatego, że było tu tak pięknie, ale dlatego, że ten ogród zwyczajnie przypominał mi początki mojej cudownej znajomości z Chrisem.

Na to wspomnienie poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Odwróciłam się do tyłu, by spojrzeć na dom rodzinny Andersonów, a szczególnie w to jedno okno, gdzie Christian miał swój pokój, ale niestety rolety były tam zaciągnięte. Z westchnieniem zjechałam wzrokiem na sypialnię Patricka, ale tam także szyba była zasłonięta.

Od wyjazdu mojego przyjaciela minęło już naprawdę sporo czasu, a ja wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że on tak zwyczajnie potrafił stąd wyjechać i zostawić mnie oraz swoich rodziców samych w tak trudnym dla nas wszystkich momencie.

Cóż, chyba się co do niego trochę myliłam.

Gdy już miałam się odwracać w stronę mojego domu, moją uwagę przykuła ruda czupryna w jednym z okien na parterze. Elizabeth Anderson, czyli matka rodzeństwa, stała za szybą i przyglądała mi się ze smutnymi oczami. Widząc mój wzrok, uśmiechnęła się słabo, co również odwzajemniłam. Na moment przemknęła mi przez głowę myśl, że przecież kobieta powinna być teraz w pracy, ale od razu przypomniałam sobie moją ostatnią rozmowę z rodzicami. Mówili mi, że państwo Anderson od tego nieszczęsnego wypadku prawie w ogóle nie pojawiali się w firmie prowadzonej przez nasze rodziny. Ale w sumie nie dziwiło mnie to i całkowicie to rozumiałam. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co musieli czuć. W końcu jeszcze parę miesięcy temu byli szczęśliwym małżeństwem z dwójką prawie dorosłych synów, a teraz? Jednego ich syna nie było już na tym świecie, a drugi wyprowadził się poza miasto i odciął się od rodziny. To musiało boleć i zapewne minie wiele czasu, zanim wreszcie się pozbierają. O ile w ogóle się pozbierają.

Z westchnieniem ruszyłam w stronę mojego domu. Stanęłam przed drzwiami wejściowymi, wyjęłam z kieszeni skórzanej kurtki klucz, po czym otworzyłam zamek. Z rozleniwieniem odłożyłam w salonie plecak i poszłam do kuchni, gdzie podgrzałam sobie obiad. Moi rodzice byli jak zawsze w pracy, a że ostatnio zazwyczaj wracali gdzieś pod wieczór, całe popołudnie w domu miałam dla siebie.

Po zjedzeniu zapiekanki typowej jak na brytyjski obiad, poszłam na górę, by przygotować się do wyjścia. Umówiłam się na czwartą z Sophie na spotkanie w galerii, żebyśmy mogły pójść na zakupy, na które tak bardzo nalegała brunetka. Tak więc szybko poprawiłam makijaż, który w porannym pośpiechu niezbyt mi wyszedł i uczesałam brązowe włosy w wysokiego koka. Założyłam jasnoniebieskie, sprane dżinsy i białą koszulkę, którą wciągnęłam w spodnie, a z szafy wyjęłam swój miedziany płaszcz. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej i to chyba był najwyższy czas, żeby odstawić moją ukochaną, skórzaną kurtkę do szafy.

Zabierając po drodze torebkę, do której wrzuciłam portfel i telefon, zeszłam po schodach na dół. Przeszłam przez salon i wszedłszy do przedpokoju, założyłam czarne trampki za kostkę z białą, wysoką podeszwą. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze na ścianie i uznając, że wyglądałam znośnie, wyszłam z domu, zamykając wcześniej za sobą drzwi.

Do centrum handlowego dotarłam w przeciągu jakichś dwudziestu minut. Weszłam do ogromnego, przeszklonego budynku i udałam się w stronę najbliższego Starbucksa, w którym to umówiłam się z Sophie. Dziewczyna była już na miejscu. Miała na sobie białą, puchową kurtkę i czarne dżinsy z dziurami, a jej ciemnobrązowe włosy były jak prawie zawsze rozpuszczone. Obok niej na kanapie leżała szkolna torba, więc widocznie brunetka przyszła tu prosto ze szkoły.

– Hej – przywitałam się z dziewczyną, siadając na kanapie na przeciwko niej, a na mój głos brązowooka przeniosła na mnie spojrzenie i od razu przysunęła w moją stronę plastikowy kubek.

– Hej, Ash – odparła z uśmiechem Sophie, a na jej słowa zmarszczyłam brwi.

– Ash? 

– Sory, jakoś tak mi się wymsknęło.

– Nie, nie o to chodzi – zaprzeczyłam wyraźnie zmieszanej dziewczynie. – Po prostu nikt nigdy mnie tak nie nazywał. Podoba mi się. – Uśmiechnęłam się promiennie do brunetki, co po chwili odwzajemniła, po czym przeniosłam swoje spojrzenie na kubek i ponownie zmarszczyłam brwi w zdziwieniu.

– Karmelowe latte, dla ciebie – wyjaśniła Sophie, widząc moją zaskoczoną minę. – Gdy przyszłam, kupiłam od razu dwie, swoją już wypiłam. Mam nadzieję, że lubisz.

– Jasne, dzięki – odparłam szczęśliwa, od razu zabierając się za picie. Kochałam karmel, kochałam też kawę, więc ich połączenie wręcz ubóstwiałam.

Po kilku minutach, w ciągu których wypiłam swój napój i pomogłam dziewczynie z dzisiejszą pracą domową z matematyki, wyszłyśmy z kawiarni. Od razu udałyśmy się do sklepu z... W zasadzie trudno powiedzieć z czym. Różne płyty, gadżety i ubrania w różnych motywach. A raczej...

– O cholera, czy tam jest bluza ze zdjęciem Shawna Mendesa?! – krzyknęłam, jednocześnie podbiegając do rzędu wieszaków. Koszulki, bluzy, czapki i wszystko z Mendesem.

Chyba jestem w niebie.

Za sobą usłyszałam dziewczęcy śmiech i po chwili obok mnie już stanęła Sophie. Jednak nie zwracając na nią większej uwagi, wzięłam do ręki wieszak z białą bluzą ze zdjęciem Shawna z jego ostatniej płyty. Była piękna.

– Już jest moja – powiedziałam, przytulając się do materiału i obróciłam się do dziewczyny, która wciąż śmiała się, patrząc na moje poczynania. Wydęłam usta i uderzyłam ją w ramię. – Nie śmiej się. Właściwie to po co tu przyszłyśmy?

– Mam zamiar tu kupić prezent dla Daniela – odparła, uspakajając oddech i rozejrzała się po sporym pomieszczeniu.

– A co dokładniej? – spytałam, ale brunetka mnie zignorowała i dalej rozglądała się po towarze. Po chwili jej twarz się rozpromieniła i pobiegła w drugi koniec sklepu, więc bez zastanowienia pognałam za nią.

– To – odparła wyraźnie zadowolona, gdy zatrzymałam się tuż przy niej. W ręku trzymała płytę Guns N' Roses.

– Daniel ich lubi? – zapytałam kompletnie zdziwiona.

– On ich uwielbia – stwierdziła, na co oblizałam usta i rozejrzałam się dookoła. Po chwili wzięłam do ręki jeden z wieszaków z męską koszulką tego zespołu i pokazałam ją Sophie.

– Czyli mogę mu ją kupić? – Dziewczyna zmarszczyła brwi. – No co, przecież nie pójdę z pustymi rękoma na jego urodziny.

Brunetka stwierdziła, że tę koszulkę już miał, ale pomogła mi znaleźć czarną bluzę z innym nadrukiem tego zespołu, która, jak to uznała, na pewno mu się spodoba. Pomogła mi również dobrać odpowiedni rozmiar i już po kilku minutach wyszłyśmy z pierwszymi torbami ze sklepu.

Przez kolejne kilkadziesiąt minut chodziłyśmy po sklepach z ubraniami, szukając odpowiednich strojów na imprezę. Ja zdążyłam już po parunastu minutach kupić dla siebie idealną sukienkę. Była ona czarna, przylegająca i zrobiona z bawełny oraz sięgała do połowy ud i miała długie rękawy, przez które ciągnęły się białe lampasy. Nie była nadzwyczajna i chyba to najbardziej mi się w niej podobało - właśnie ta prostota. W dodatku nie była jakaś wyzywająca i wydawała się dość wygodna, więc mówiąc w skrócie: wprost idealna dla mnie.

W odróżnieniu ode mnie, Sophie nie mogła się na nic zdecydować. Chodziła od sklepu do sklepu i nic jej się nie podobało. Bo wszystko co przymierzała, albo było według niej "zbyt niewinne", albo "zbyt dziwkowate", albo, co zdarzało się równie często, "pogrubiało ją". Chociaż jak dla mnie brunetka wyglądała we wszystkim nieźle, nie wtrącałam się i wytrwale chodziłam z nią po całym centrum handlowym.

Kiedy weszłyśmy do Reserved, sprawdzałam akurat godzinę na telefonie. Dochodziło już wpół do siódmej i szczerze nie wiedziałam, jak miałam zamiar wyrobić się na jutro z nauką, bo miałam mieć ważny sprawdzian z angielskiego, na którego w zasadzie nic nie umiałam. Podniosłam spojrzenie znad ekranu urządzenia i momentalnie się zatrzymałam.

– Chyba się zakochałam – rzuciłam oniemiała, patrząc w jedno miejsce z szeroko otwartymi oczami, a na moje słowa Sophie odwróciła się kompletnie zdezorientowana.

– Jak to? W kim?

Ignorując jej pytanie, szybkim krokiem podbiegłam do jednej z półek.

– W nich – odparłam, wystawiając w jej stronę parę butów. – Mówię ci, to miłość od pierwszego wejrzenia.

Dziewczyna przez chwilę przyglądała mi się z niemrawą miną, jakby zastanawiając się, czy żartowałam, by po chwili wybuchnąć głupim śmiechem. Ja natomiast przyglądałam się butom. Ciemnobrązowe sztyblety na jakimś trzy centymetrowym obcasie. Zawsze podobał mi się taki rodzaj butów, ale jakoś nigdy nie potrafiłam się przekonać, aby je kupić.

To chyba najwyższa pora, prawda?

– Jesteś popieprzona – zaśmiała się brunetka, również przyglądając się butom, a na jej słowa spojrzałam na nią z podniesionymi brwiami.

– Mi to mówisz?

Zaśmiałyśmy się razem, kręcąc lekko głowami. Po chwili Sophie przestała się śmiać, patrząc na coś za moimi plecami, a jej oczy zaczęły się błyszczeć.

– Chyba już wiem, co założę na imprezę.

 .  .  .

– It isn't in my blood! – wydarłam się wraz z dziewczyną, wyrzucając ręce do boku z zamkniętymi oczami. Zimny powiew wiatru rozwiewał nasze włosy na wszystkie strony i przyprawiał nas o dreszcze, a mimo to jedynie się śmiałyśmy.

Stałyśmy akurat na balkonie w domu Sophie, a w tle grały piosenki Mendesa lecące z mojego telefonu. Był piątek popołudniu, za kilka godzin miały odbyć się urodziny Daniela, a my od razu po szkole przyszłyśmy do domu brunetki, żeby przygotować się do imprezy. Tylko że jak na razie miałyśmy sporo czasu, a że nam się nudziło, postanowiłyśmy się trochę powydzierać do różnych muzycznych hitów. Znaczy "powydzierać" to tylko w przypadku mnie, bo musiałam przyznać, że moja przyjaciółka miała naprawdę ładny głos.

– Aż współczuję sąsiadom tego naszego skrzeku – zaśmiała się brunetka, opierając się tyłem o barierki balkonu. Na jej słowa jedynie pokręciłam głową z uśmiechem.

– Ja współczuję im tylko mojego jazgotu. Śpiewasz naprawdę świetnie – odparłam, na co dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

– Ty też nie masz najgorszego głosu.

– Ta, jeszcze czego – zaśmiałam się na jej słowa, bo wiedziałam, że powiedziała tak tylko dlatego, żeby nie było mi przykro. Śpiewałam naprawdę fatalnie i zdawałam sobie z tego sprawę.

Gdy usłyszałyśmy pierwsze nuty kolejnej piosenki, pisnęłyśmy ze szczęścia i już po chwili zaczęłyśmy nucić.

– I know I can treat you better than he can / And any girl like you deserves a gentleman / Tell me why are we wasting time / On all your wasted cryin' / When you should be with me instead / I know I can treat you better... – zaśpiewałyśmy cicho, by chwili najgłośniej jak potrafiłyśmy się wydrzeć:

– Better than he can!!!

– Oh, zamknijcie się już – rzucił przez otwarte okno Dylan, który siedział na parapecie w swoim pokoju. Najwyraźniej już od dłuższego czasu się nam przyglądał i przysłuchiwał naszym wyciom, choć dopiero teraz go zauważyłam.

– Sam się zamknij – odparowałam ze śmiechem, pokazując mu środkowego palca. Chłopak wydął usta w obrażonym geście, po czym poprawił swoje czekoladowe kosmyki, które jak zawsze spadały mu na czoło, a jednocześnie na jego usta wkradł się rozbawiony uśmiech.

Musiałam przyznać, że od kiedy sobie wyjaśniliśmy, na czym stoimy, nasze relacje stały się dużo lepsze. Cieszyło mnie to naprawdę bardzo.

– Swoją drogą nie powinnyście już się szykować? Jeśli mamy zamiar zdążyć na ósmą, to radziłbym wam już zacząć się ogarniać – stwierdził Dylan, a na słowa swojego brata Sophie odwróciła się gwałtownie.

– Która godzina?

– Za piętnaście siódma.

– Która do cholery?! – krzyknęła spanikowana brunetka, wytrzeszczając brązowe oczy. – Przecież ja nie zdążę za nic.

– Mamy jeszcze godzinę – zauważyłam, patrząc na spanikowanie dziewczyny. Nigdy nie potrzebowałam zbyt wiele czasu na przygotowanie się do wyjścia gdziekolwiek.

– Godzinę to mi zajmuje zrobienie samych kresek – rzuciła, wpadając szybko do swojego pokoju, a na jej słowa głośno się roześmiałam i wolnym krokiem poszłam za nią.

– Laska, wyluzuj. Idealne kreski mogę zrobić ci w minutę, więc zajmij się tym, czym na razie musisz i na spokojnie to załatwimy. W zasadzie to mogę zrobić ci cały makijaż, jeśli chcesz – odparłam i wzruszyłam ramionami, widząc jak dziewczyna przeszukuje z prędkością karabinu maszynowego swoją kosmetyczkę. Na moje słowa spojrzała na mnie z lekkim powątpiewaniem na twarzy.

– Serio?

– Nie, na żarty – prychnęłam, przewracając oczami. – Jasne, że tak. Mam już w tym wprawę.

Mówiłam prawdę. Często robiłam sobie jakiś mocny makijaż i naprawdę to lubiłam. Nie miałam problemów ze zrobieniem sobie czy komuś kresek na oczach, tak samo jak reszty makijażu. Byłam już w tym doświadczona.

– Jezu, Ash, ratujesz mi życie – odparła z wdzięcznością i od razu rzuciła się na mnie, mocno mnie przytulając. Ze śmiechem odwzajemniłam uścisk przyjaciółki, która po chwili odsunęła się ode mnie i rzucając coś o tym, że musi ogarnąć swoje włosy, pobiegła do łazienki.

Przez kolejne dziesięć minut ułożyłam sobie na toaletce kosmetyki dziewczyny, żeby później niczego nie szukać, a gdy Sophie nadal nie przychodziła, zaczęłam przeglądać profile społecznościowe na telefonie. Po kilku minutach dziewczyna wbiegła do pokoju z turbanem na głowie zrobionym z ręcznika. Szybko zrzuciła materiał i zaczęła suszyć suszarką ciemnobrązowe włosy, a ja w tym czasie postanowiłam zrobić sobie makijaż. Nałożyłam lekki podkład, korektor, trochę ciemnego cienia na powieki i oczywiście zrobiłam sobie kreski. Oprócz tego podkreśliłam kości policzkowe i przejechałam lekko pomadką po ustach. Pomalowałam się mocniej niż zwykle, ale w końcu, co mi szkodzi?

Gdy dziewczyna kończyła suszyć włosy, wzięłam do ręki prostownicę i zaczęłam prostować sobie moje brązowe kosmyki. Rzadko chodziłam w wyprostowanych włosach, ale na wyjątkowe okazje wolałam być w takim wydaniu. I to nie tylko dlatego, że lepiej wyglądałam z prostymi włosami, ale głównie dlatego, że wtedy mniej mi się plątały, co było ogromnym plusem, tym bardziej gdy miałam zamiar tańczyć.

– Wow. – Usłyszałam po mojej lewej stronie, więc przeniosłam spojrzenie na brunetkę, która przyglądała mi się z szeroko rozwartymi oczami. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co jej chodziło, a ta szeroko się uśmiechnęła, kręcąc głową. – Wyglądasz tak... Inaczej. Poważniej.

– Dzięki – odparłam zmieszana. Nigdy nie wiedziałam, co odpowiadać na komplementy. – To co? Teraz się bierzemy za ciebie?

Sophie z uśmiechem zgodziła się i usiadła na krześle przy lustrze. Od razu wzięłam się za jej makijaż. Był prawie identyczny jak mój, jedynie trochę delikatniejszy. Dziewczyna miała takie delikatne rysy twarzy, że aż nie chciałam tego psuć.

– Świetnie – stwierdziłam, ostatni raz przejeżdżając po jej twarzy pędzlem i spojrzałam na swoje dzieło z uznaniem. Wyglądała ślicznie. Brunetka spojrzała na lustro i także promiennie się uśmiechnęła, co wzięłam za dobry znak. Podobało jej się. – Może jeszcze pokręcisz sobie włosy, co? – zapytałam biorąc do ręki prostownicę i gdy dziewczyna wyraziła zgodę, zrobiłam jej lekkie loki. – Teraz jest wprost idealnie.

– Cholera, dziękuję ci. Nigdy nie zrobiłabym tego sama w tak krótkim czasie – powiedziała szczęśliwa i spojrzała na mnie z wdzięcznością. Wzruszyłam tylko ramionami, za bardzo nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Dobra, to co, przebieramy się? Jest już za piętnaście ósma.

Kiwnęłam głową i biorąc swoją sportową torbę, w której miałam swoje przebranie, poszłam do łazienki. Specjalnie wzięłam ze sobą już do szkoły wszystko, co byłoby mi potrzebne na imprezę, jak i spędzenie nocy poza domem. Tak więc gdy weszłam do łazienki, od razu wyjęłam z torby sukienkę oraz czarne koturny i szybko się ubrałam. Po chwili już stanęłam przed lustrem, po czym obróciłam się wokół własnej osi i musiałam przyznać, że wyglądałam naprawdę nieźle.

Gdy wróciłam do sypialni Sophie, ta była też już przebrana. Miała na sobie czarną, skórzaną i przylegającą spódnicę, w którą wciągnęła złotą, lekko prześwitującą koszulkę na grubych ramiączkach z dekoltem w serek. Oprócz tego miała moją skórzaną kurtkę, którą jej specjalnie na dzisiaj pożyczyłam.

– No, laska, wyglądamy świetnie – stwierdziła brunetka, na co tylko kiwnęłam potwierdzająco głową.

– "Świetnie" to mało powiedziane.

– Dziewczyny, mogłybyście ruszyć dupy?! Jesteśmy już spóźnieni! – Z dołu doszedł nas krzyk zniecierpliwionego Dylana, z którym miałyśmy się zabrać. Zaśmiałyśmy się głośno i ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu, chcąc sprawdzić czy niczego nie zapomniałam.

– O cholera. Twój pokój wygląda jak po przejściu huraganu – stwierdziłam, widząc porozrzucane po całym pokoju kosmetyki i ubrania, a na moje słowa dziewczyna skinęła głową.

Podeszłam po swoją torebkę, w której miałam prezent dla Daniela i schowałam tam też swój telefon i poczekawszy jeszcze chwilę na brunetkę krzątającą się po sypialni, wyszłyśmy ramię w ramię z pomieszczenia. Zeszłyśmy po schodach i już po chwili weszłyśmy do salonu, gdzie o kanapę z założonymi rękoma opierał się szatyn. Ten, gdy tylko usłyszał nasze kroki, odwrócił się w naszą stronę i otwierając szeroko oczy, momentalnie wciągnął z cichym sykiem powietrze. Zmierzył nas od dołu do góry przeszywającym spojrzeniem, a od jego wzroku, poczułam lekkie ciepło na policzkach. Cholera.

– Wow, dziewczyny – wydusił tylko szatyn, a my się cicho na to zaśmiałyśmy. – Postarałyście się.

– Wiadomo – powiedziałyśmy w tym samym czasie, co tylko powiększyło nasz śmiech.

Dylan także wyglądał świetnie. Miał na sobie czarne rurki lekko zwisające na jego wąskich biodrach i niedbale wsuniętą w dżinsy czarną koszulę, której rękawy były podciągnięte do łokci. Jego jasnobrązowe włosy były postawione na żel do góry i muszę przyznać, że wyglądał naprawdę bardzo pociągająco.

Wy się przecież TYLKO przyjaźnicie.

Oh, zamknij się.

– Wziąłeś tort? – spytała Sophie, a chłopak od razu wziął w ręce pakunek leżący wcześniej na kanapie i pokazał na niego.

Tak więc po chwili już poszliśmy we troje do przedpokoju, gdzie założyłam na swoją czarną sukienkę miedziany płaszcz, a Sophie nałożyła na siebie swoją białą kurtkę, bo na dworze było naprawdę zimno. Przeniosłam spojrzenie na Dylana, a widząc jego czekolodowy wzrok utkwiony na mojej osobie, lekko się spięłam. Chłopak przyłapany na gapieniu się od razu uciekł ode mnie spojrzeniem i szybko założył na siebie czarną, puchową kurtkę, po czym wyszedł przez drzwi wyjściowe z domu. Powtórzyłyśmy jego czynność i znalazłyśmy się na dworze, a czując zimne podmuchy wiatru, opatuliłam się mocno płaszczem i żwawym krokiem ruszyłam w stronę czarnego Mustanga należącego do Coopera.

Po chwili już siedzieliśmy w trójkę w aucie chłopaka. My z Sophie byłyśmy na tylnych siedzeniach, a Dylan, jak wiadomo, za kierownicą.

– To dokąd mam was zawieźć, drogie panie? – powiedział z udawaną elegancją szatyn i spojrzał na nas w tylnym lusterku. Zachichotałyśmy cicho z brunetką, po czym pochyliłam się do przodu tak, że miałam głowę między przednimi siedzeniami.

– Nie baw się w Ubera, Dylan – odparłam, a chłopak na moje słowa prychnął z udawanym oburzeniem i odpalił samochód.

Cała droga przebiegła mi na wydzieraniu się wraz z Sophie do jakichś piosenek lecących z radia i wkurzaniu tym Dylana. Oprócz tego rodzeństwo opowiadało mi różne odpały jakie mieli na poprzednich urodzinach ich przyjaciela i przysięgam, prawie posikałam się tam ze śmiechu. Jednak gdy po dziesięciu minutach jazdy znaleźliśmy się w bogatszej dzielnicy, a potem zatrzymaliśmy się przed naprawdę ogromnym i nowoczesnym domem, byłam kompletnie zdezorientowana.

– Robi wrażenie, co? – zaśmiał się Dylan, widząc moją osłupiałą minę w lusterku. Chłopak akurat wjeżdżał przez otwartą bramę na siedzibę willi.

– Nie gadajcie, że Daniel tu mieszka.

– A i owszem, mieszka – odparła roześmiana Sophie.

– Richardson jest taki nadziany? – zapytałam z wciąż szeroko otwartymi oczami, przyglądając się ogromnemu domu rodzinnemu. Miał co najmniej dwa piętra, wielki taras, a okna były bardzo duże, czym dawały naprawdę nowoczesny wygląd. Oprócz tego wokół budynku rozciągał się olbrzymi ogród.

– Jego mama jest redaktorem naczelnym pewnej znanej gazety – wyjaśnił szatyn. – Uwierz, że za to jest kasy jak lodu.

Skinęłam głową ze zrozumieniem. Wyszliśmy z auta, biorąc ze sobą swoje rzeczy, a głośna, trochę stłumiona muzyka zaczęła obijać się w moich uszach. Przed bramą stało sporo aut, a z środka widać było różne światła, co mogło świadczyć o tym, że impreza już się jakiś czas temu rozpoczęła.

Kiedy szliśmy w stronę drzwi wejściowych, poczułam w pewnej chwili uścisk stresu. Na moją twarz wpłynął grymas. Ostatni raz na jakiejkolwiek imprezie byłam jeszcze w wakacje wraz z Patrickiem i Chrisem i jeśli miałam być szczera, nigdy nie byłam na żadnej potańcówce bez nich. Z nimi czułam się zwyczajnie pewniej. A że teraz ich ze mną nie było, czułam się trochę przytłoczona i obawiałam się, że zrobię coś nie tak.

– Co jest? – Dylan pojawił się przy moim boku i spojrzał na mnie ze zmartwioną miną. Oblizałam nerwowo wargi i widząc, że Sophie szła kilka metrów przed nami, cicho westchnęłam.

– Stresuję się – wyjaśniłam. – To moja pierwsza impreza bez Andersonów.

– Będzie dobrze. – Szatyn posłał mi pocieszający uśmiech i lekko szturchnął mnie w bok. Przewróciłam oczami na jego gest, ale także się uśmiechnęłam.

Gdy stanęliśmy tuż przed drzwiami wejściowymi, Sophie powiedziała, żeby Dylan poszedł pierwszy odnieść tort do lodówki tak, aby Daniel go nie zauważył, a my pójdziemy po nim. Tak więc posiadacz czekoladowych oczu otworzył drzwi na oścież, a głośna muzyka uderzyła w nas ze zdwojoną siłą. Zajrzałam lekko głową do środka, a widząc, ile już było tam ludzi, zagwizdałam z podziwem.

– No, Ashley – zaczęła smętnie Sophie, gdy Dylan już zniknął gdzieś w tłumie i patrząc na mnie dziwnym wzrokiem, cicho westchnęła. – Zaraz poznasz kolejną maskę naszych chłopców. Niekoniecznie musi ci się ona spodobać.

Po czym weszła do środka, a mi nie pozostało nic innego, jak podążać za nią.
__________________________________

przepraszam, że ostatnio dodaję rozdziały w większych odstępach czasu, ale mam nadzieję, że tym rozdziałem wam to choć trochę wynagrodziłam, bo jest tu aż 3800 słów i to jest dla mnie takie... ajznalznjans, bo spodziewałam się że ten rozdział będzie max. 2000 słów i jestem z siebie dumna, haha.

btw, czy tylko ja tak bardzo nie lubię głównej bohaterki?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top