30. To twoja mama?


Wiatr rozwiewał moje brązowe włosy, ale ja szłam dalej. Czułam się cholernie przygnębiona, a zarazem smutna i nic nie mogłam na to poradzić ze względu na to, gdzie się znajdowałam. Tu nie dało się być szczęśliwym.

W końcu cmentarz był miejscem wiecznego płaczu, miejscem pożegnań z bliskimi i miejscem, gdzie wszystkie nasze wspomnienia, te dobre czy też te złe, powracały. Nienawidziłam tu przychodzić. Zawsze na samą myśl przechodziły mnie wręcz ciarki po plecach. Nie wiedziałam tylko, czy dlatego, że kilka bliskich mi osób już się tu znajdowało, czy dlatego, że kilka razy mało brakowało, a sama bym tu leżała kilka metrów pod ziemią.

Wymijałam kolejne groby nieznanych mi ludzi, a dość silnie wiejący wiatr świszczał mi w uszach. W okolicy nie było nikogo. Cmentarz w Londynie, na którym właśnie się znajdowałam, nie był zbyt wielki, a większość ludzi zachodziło tu naprawdę sporadycznie. Sama też do nich należałam, bo przychodziłam tylko wtedy, kiedy musiałam. Z jednej strony dlatego, że wywoływało to u mnie nieprzyjemne uczucia, a z drugiej nie byłam nawet zbytnio wierząca, więc ogółem nigdy po drodze nie było mi do takich miejsc.

Pociągnęłam nosem, a gdy w zasięgu mojego wzroku znalazł się ten nieszczęsny nagrobek, zacisnęłam mocno piąstki w kieszeniach czarnej, skórzanej kurtki. Wzięłam drżący wdech i ruszyłam w tamtym kierunku. Gdy tylko stanęłam przed miejscem pochówku, poczułam jak moje oczy się szklą.

Christian Anderson

Opadłam na niską ławeczkę, która znajdowała się tuż obok i po prostu pusto wpatrywałam się w ten napis. Leżący na ziemi wieniec kwiatów, głównie lilii, był tu już od ponad miesiąca, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało. W końcu to wydawało się tak niedawno

A ja chyba wciąż nie potrafiłam zrozumieć, że nie było go już z nami.

Dzisiaj był ten nieszczęsny dwudziesty siódmy października, czyli urodziny Chrisa. Dokładniej siedemnaste. To było wręcz śmieszne, że ten chłopak miałby dopiero siedemnaście lat. Przecież był taki dojrzały. Ale właśnie, miałby. Przeżył na tym świecie niespełna siedemnaście wiosen i nie dane mu było nawet legalnie napić się alkoholu.

Przecież on mógł zrobić w życiu jeszcze tyle różnych rzeczy.

Przyjrzałam się dokładniej wieńcowi z kwiatami i zobaczyłam w nim dwie świece. Widziałam, że obydwie były jeszcze świeże, zapewne ktoś zostawił je dzisiaj, ale tylko jedna z nich była odpalona. Pewnie drugą zgasił wiatr. Podniosłam się powoli z drewnianej ławeczki i podeszłam bliżej nagrobka, po czym wyjęłam z kurtki zapalniczkę. Odpaliłam knot i prostując się, spojrzałam na napis wygrawerowany na płycie i bez zastanowienia przejechałam po nim palcem z lekko rozchylonymi ustami. Poczułam nieprzyjemny ból w klatce piersiowej, więc odsunęłam się i z powrotem klapnęłam na siedzenie.

– Chris – szepnęłam po chwili przygaszonym głosem, czując pieczenie pod powiekami – wiesz, że tęsknię? W sumie za tobą trudno nie tęsknić. Dodawałeś światła każdemu mojemu dniu i chyba za to cię kochałam. Bo chyba wiesz, że cię kochałam? Nadal kocham. I mam nadzieję, że wiesz, bo niestety nie zdążyłam ci o tym powiedzieć, gdy byłeś jeszcze z nami – mruknęłam ze słabym uśmiechem, wpatrując się w wygrawerowany napis. – Często zastanawiałam się, czy ty też mnie kochałeś. Wiele osób mówi mi że tak, ale nie chce mi się w to wierzyć. W końcu co tu mogłeś kochać? – zaśmiałam się cicho, lecz bez krzty radości, dłońmi pokazując na siebie, chociaż wiedziałam, że nie mógł tego widzieć. – Byłeś cudowny. Byłeś optymistą, który potrafił rozśmieszyć każdego, a zarazem dbałeś o najbliższych całym sobą. A ja? Sarkastyczna i przy okazji lekko wyprana z uczuć dziewczyna z dziwnym humorem. Różniliśmy się tak bardzo, iż nie sądziłam, że tak bardzo się dało.

Przerwałam, biorąc cichy wdech.

– Mam nadzieję, że nie jesteś zły za to, że tak szybko po twojej śmierci wróciłam do codziennego życia. Ale chyba nie chciałbyś, abym zatopiła się w żałobie, prawda? Przynajmniej po śmierci mojej małej Katie tego nie chciałeś. Nie pozwoliłeś mi na to – mruknęłam cicho. – Nauczyłeś mnie, żeby żyć teraźniejszością i cieszyć się z każdego dnia. W końcu co się stało, to się nie odstanie – szepnęłam zdławionym głosem, czując zbierający się we mnie szloch. Tak bardzo nie znosiłam płakać, a i tak robiłam to zdecydowanie zbyt często.

Nagle usłyszałam czyjeś szeleszczące od leżących na ziemi liści kroki, które dochodziły z nie więcej niż kilku metrów. Kątem oka widziałam, jak osoba podeszła do nagrobka koło mnie, zostawiając tam kwiaty i tak jak ja klapnęła na ławeczce obok. Niezadowolona naruszeniem swojej prywatności wyjęłam z kieszeni zapalniczkę i zaczęłam się nią bawić. Odpalałam i gasiłam ją, wpatrując się tępo w płomień. Nie wiedziałam czemu, ale zawsze lubiłam to robić.

Po pewnym czasie z cichym westchnieniem spojrzałam na osobę siedzącą po mojej prawej stronie. Siedziała lekko przygarbiona, przypatrując się z pewną bezsilnością w nagrobek, przy którym leżało kilka bukietów kwiatów, zapalona świeca i jakieś kartki. Widać było, że ktoś często tu przychodził. Jednak po chwili przyjrzałam się dokładniej twarzy osoby obok mnie i cicho prychnęłam.

– Wybacz, ale w takie przypadki to ja już nie wierzę – sarknęłam, a Dylan spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem. Widocznie dopiero teraz spostrzegł, kto obok niego siedział, bo na jego twarz wpłynęło kompletne zaskoczenie.

Wyglądał tak jak zawsze. Brązowe włosy były postawione do góry, a pojedyncze i trochę przydługie kosmyki opadały mu na czekoladowe oczy. I cholera, patrząc na niego od razu przypominały mi się jego ostatnie słowa. Naprawdę cię lubię. Aż na samo wspomnienie robiło mi się ciepło na sercu. I choć nie widziałam się z nim od tamtego czasu, bo w czwartek rano obudziłam się z gorączką i katarem i do końca tygodnia nie poszłam już do szkoły, to wciąż pamiętałam jego piękny uśmiech przy wypowiadaniu tych słów.

– Ashley. – Nie wiedziałam, czy to było pytanie, czy stwierdzenie, więc jedynie lekko uśmiechnęłam się do Dylana. Między nami zapadła cisza, w ciągu której chłopak przyglądał mi się swoim przeszywającym spojrzeniem. Huh, możesz się tak na mnie nie patrzeć? Z góry dziękuję. W pewnej chwili brązowooki oblizał nerwowo wargi i przymknął na chwilę oczy, po czym ponownie na mnie spojrzał. – Może to głupie, ale muszę się ciebie o to zapytać. Czemu ostatnio uciekłaś?

Spuściłam niżej wzrok na jego koszulkę i również oblizałam nerwowo usta. Tak, to była prawda. Po jego słowach byłam tak zmieszana a zarazem zaskoczona, że po prostu powiedziałam szybko, że muszę iść i uciekłam z szatni.

– Nie wiedziałam, co odpowiedzieć – odparłam szczerze, podnosząc wzrok na jego oczy, a przez twarz szatyna przemknął jakby cień ulgi. Po pewnym czasie Dylan potrząsnął głową, pewnie odrzucając od siebie jakieś myśli.

– Właściwie to co tu robisz? – Na nagłe pytanie szatyna cicho westchnęłam i kiwnęłam głową w kierunku nagrobka. Chłopak przeniósł tam swój czekoladowy wzrok i po chwili zmarszczył w zastanowieniu brwi. – Anderson? To jakaś rodzina Patricka?

– Jego brat – mruknęłam przygaszonym głosem i również przeniosłam na napis swój wzrok.

– To jest ten twój, um, były chłopak? – spytał, na co kiwnęłam w potwierdzeniu głową. Chłopak chwilę się zastanowił, po czym dodał cichszym i lekko oschłym tonem. – Nie znałem go, ale jeżeli był bratem Patricka, to chyba niewiele straciłem.

Zacisnęłam zęby i pięści, ale nie odzywałam się. Jedynie wpatrywałam się w płytę. Dylan nie miał racji. Christian kompletnie różnił się od swojego starszego brata, a nawet jeżeli, to Patrick nie był taki zły. Racja, w ciągu ostatnich miesięcy zaczął zadawać się z gorszym towarzystwem, przez co się trochę zepsuł, ale naprawdę wystarczyło się tylko do niego przekonać.

– Mogłem się nie odzywać – bąknął do siebie po chwili, na co skinęłam lekko głową, ale nie odrywałam spojrzenia od nagrobka. Nagle chyba przemknęła przeze mnie jakaś potrzeba szczerości, bo przymknęłam lekko oczy, a słowa same ze mnie wypłynęły.

– Chris był całkowitym przeciwieństwem Patricka. Zawsze śmialiśmy się, że Patrick poszedł w ojca, a Chris w mamę. Elizabeth w odróżnieniu od swojego męża była straszną optymistką i niestety bądź stety przeszło to też na jej młodszego syna – zaśmiałam się cicho i spojrzałam kątem oka na Dylana. Przyglądał mi się uważnie z niezidentyfikowaną miną. – Poznałam Christiana, gdy miałam jakieś pięć lat. Pamiętam, że byłam wtedy na swoim podwórku przed domem i wyglądałam przez ogrodzenie. Po drugiej stronie ulicy zobaczyłam w tej samej pozycji stojącego małego chłopca. Później to już się stało naszym rytuałem - prawie, że codziennie tak się sobie przyglądaliśmy. Jakiś czas później spotkaliśmy się na jakimś placu zabaw, dzięki czemu nasi rodzice się zaprzyjaźnili, a gdy poszłam do pierwszej klasy poznałam też Patricka – westchnęłam. – Patrick był dla mnie zawsze jak starszy brat. A Chris... Chris to był po prostu Chris. Wiecznie uśmiechnięty, rzucający ciągle jakimiś suchymi żartami chłopak o wielkim sercu. Nic dziwnego, że wszyscy go lubili. Potrafił pomóc każdemu samą swoją obecnością – przerwałam, zagryzając wargę, gdy delikatny uśmiech wpłynął na moje usta. – Później, gdy miałam czternaście lat i zma... – przerwałam. Nie chciałam mówić Dylanowi o mojej siostrze. Nie teraz. – Gdy miałam te czternaście lat, wydarzyło się coś, co całkiem mnie złamało. Tylko Chris mnie wtedy rozumiał. Żaden psycholog, rodzice, nikt. Tylko on. Czternastolatek, który raczej całe swoje dotychczasowe życie miał jak wygrane w loterii. Pomógł mi się podnieść i niecały rok później zapytał mnie o chodzenie. Byliśmy ze sobą dwa lata, aż do tego pieprzonego wypadku. Do tej pory nie rozumiem, czemu to akurat on zginął. Była nas trójka-czwórka razem ze sprawcą, a wszyscy oprócz Chrisa wyszli z tego praktycznie bez szwanku.

Pokręciłam głową z westchnieniem i poczułam, jak moje oczy się szklą. Czułam ogromną ulgę. Czułam się lżej, bo wreszcie się z kimś tym podzieliłam. I jakoś dziwnie się cieszyłam, że akurat tym kimś był Dylan.

Po kilkuminutowej ciszy podniosłam spojrzenie na szatyna. Patrzył się pustym wzrokiem przed siebie, dokładniej w powoli zachodzące słońce.

– A ty... Co tu robisz? – spytałam delikatnie zachrypniętym głosem. Widziałam, że powieka Dylana drgnęła, ale on sam się nie poruszył. Oblizałam niepewnie dolną wargę koniuszkiem języka i przeniosłam swoje spojrzenie na nagrobek, przed którym siedział chłopak. Madeline Cooper. O cholera. Czy to...? – To twoja mama? – Czekoladowooki z zaskoczeniem przeniósł na mnie swoje spojrzenie. Jego mina mówiła jasno, iż nie wiedział, że wiedziałam o jego mamie. Mimo to kiwnął przygnębiony głową, a jego smutna mina wyrażała taki ból, że zachciało mi się płakać. – Powiesz... Powiesz mi co się stało?

Cholera, tak bardzo nie lubiłam w sobie tego, że zawsze chciałam wszystko wiedzieć. Przecież widziałam gołym okiem, że Dylan był strasznie przygnębiony i pewnie nie chciał o tym mówić, ale i tak zapytałam. Ciągle wpychałam nos w nie swoje sprawy.

– Wiesz? Zawsze byłem typowym synkiem mamusi, a Sophie córeczką tatusia – zaśmiał się bardzo cicho chłopak, podnosząc wzrok na zachodzące powoli niebo, a ja wytrzeszczyłam oczy. Cóż, nie sądziłam, że rzeczywiście coś powie. – To nie tak, że nie dogadywałem się z ojcem. Po prostu zawsze byłem bardziej związany z mamą, więc to było pewne, że po jej stracie będę więcej cierpiał – wymamrotał ze słabym uśmiechem pod nosem. – Byliśmy idealną rodziną, moi rodzice byli idealnym małżeństwem. Nigdy chyba nie widziałem, żeby dwójka ludzi się aż tak bardzo kochała jak oni. A moja mama... Mama była cudowną kobietą. Zawsze pomagała potrzebującym, przejmowała się losem innym, po prostu miała wielkie serce. Tylko szkoda, że wtedy jeszcze nie wiedziałem, że chore serce. – Dylan przerwał, biorąc ciężki wdech. – Miałem wtedy niecałe piętnaście lat. Pomagałem mamie robić obiad, a Sophie z tatą byli wtedy w ogrodzie. W pewnej chwili moja matka zaczęła się jakoś dziwnie chwiać, chyba kręciło jej się w głowie. Powiedziała, że musi wziąć jakieś leki, więc wyszła z kuchni, ale nie zaszła daleko. Gdy usłyszałem huk dochodzący z salonu, pobiegłem tam i zastałem ją leżącą na podłodze. Później wszystko działo się szybko; pobiegłem po ojca, ten próbował ją jakoś uratować, w między czasie przyjechała karetka, ale... – Chłopak przełknął ślinę i spojrzał prosto w moje tęczówki z zaszklonymi oczami. – Moja mama zmarła w drodze do szpitala.

Patrzyłam na Dylana z rozdziawionymi ustami. Mówił o tym z takim bólem, że w zasadzie nawet nie wiem, w której chwili usiadłam tuż przy nim, kładąc swoją dłoń na jego większej od mojej i ciepłej ręce. Wiedziałam, że chłopak potrzebował wsparcia.

– Przychodzę tu co najmniej raz w miesiącu. I chociaż od jej śmierci minęły już praktycznie cztery lata, wciąż mi jej brakuje – dodał brązowooki, na co posłałam mu pocieszający uśmiech. Wiedziałam, co czuł. Tylko że mi ktoś wtedy pomógł i teraz już wiedziałam jak sobie radzić ze stratą.

I zdecydowanie chciałam mu pomóc.

– Ale wiesz? Twoja mama na pewno patrzy teraz na ciebie z góry i wręcz błaga, żeby jej syn był szczęśliwy. Może, nie że chce, abyś o niej zapominał, ale... Ale chce abyś nie marnował czasu na przeszłość. Co się stało, to się nie odstanie, a ty masz przed sobą właśnie ostatnie lata zanim całkiem wejdziesz w dorosłe życie i musisz je wykorzystać, zamiast rozpamiętywać wydarzenia sprzed lat.

Szatyn przeniósł na mnie spojrzenie swoich czekoladowych oczu z jakimiś dziwnymi iskierkami radości i przez chwilę tak mi się przypatrywał. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak blisko siebie siedzieliśmy. Nasze uda i ramiona lekko się stykały.

– Od kiedy ty jesteś taka mądra? – mruknął z delikatnym uśmiechem, a ja wydęłam dolną wargę.

– Zastanawiam się, czy mam podziękować za komplement, czy się obrazić, jak przystało na kobietę – burknęłam, na co chłopak szczerze się zaśmiał, odrzucając głowę do tyłu. Na moment zapadła cisza i Dylan chyba przed czymś się wahał, ale po chwili objął mnie niepewnie jednym ramieniem i oparł swoją głowę na mojej, a ja mimo zaskoczenia nic na to nie powiedziałam.

Jedynie napawałam się szczęściem.
__________________________________

oh shit, nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że mam już ten rozdział za sobą.

swoją drogą, czy wy to widzicie? TO JUŻ 30 ROZDZIAŁ! szczerze nie sądziłam, że tyle dotrwam, raczej myślałam, że po kilkunastu odpadnę xd dziękuję, że już tyle wytrzymaliście ze mną i z moimi humorkami xx

ps. przeczytałam dzisiaj kilka pierwszych rozdziałów i ogarnął mnie taki ogromny cringe, że Jezuniu, w dodatku czułam się jakbym czytała zupełnie inne opowiadanie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top