15. Żegnaj, Chris.


Siedziałam na brzegu łóżka, wymachując na przemian nogami. Nuciłam pod nosem piosenkę Shawna Mendesa, która za nic nie chciała wyjść z mojej głowy. Czekałam na matkę, bo szatynka poszła po mój wypis ze szpitala. Dzisiaj był piątek i wreszcie mogłam opuścić to straszne miejsce.

Przez ostatnie trzy dni wypłakałam tyle łez, iż nie sądziłam, że aż tak dużo się dało. A to dlatego, że zostałam całkowicie sama. Christian, mój Christian, nie żył, a ja musiałam zmierzyć się z nową rzeczywistością, której nie chciałam. Przez ostatnie dwa lata spędzałam z nim każdą wolną chwilę, przeżyliśmy razem na prawdę bardzo dużo. A teraz zostałam bez niego. Racja, miałam Patricka, rodziców, dziadków, nawet państwa Anderson. Ale to nie to. Tylko Chris znał mnie z każdej strony, tylko on potrafił mnie przejrzeć i zrozumieć. A skoro on zmarł, już nikt nie potrafił mi w pełni pomóc.

W środę rano, gdy się obudziłam, właśnie to wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Moja mama dała radę przyjść do mnie tylko raz, bo musiała pomagać ojcu z firmą. Patrick też był zajęty, więc już kompletnie zostałam sama.

I chociaż dzisiaj było już dobrze, a ja zebrałam się w sobie, wiedziałam, że nie zapomnę. Codziennie będę przypominać sobie o tym, że straciłam kogoś, kto nauczył mnie jak korzystać z życia. Byłam mu tak bardzo wdzięczna, że zrobiłabym dla niego wszystko. Dlatego postanowiłam, że nie będę pogrążała się w żałobie. On by tego nie chciał. To była jedyna rzecz, jaką mogłam dla niego tak naprawdę zrobić.

- Już jestem - sapnęła moja mama, wchodząc do sali. Uśmiechnęła się do mnie, a ja nie odwzajemniając jej gestu, wzięłam czarną torbę sportową, w której miałam swoje rzeczy i przerzuciłam ją przez ramię. Wyminęłam matkę, po czym wyszłam przez drzwi na korytarz, od razu na kogoś wpadając.

Podniosłam głowę do góry i napotkałam czekoladowe tęczówki. Doktor Cooper patrzył na mnie, lekko się uśmiechając.

- Pewnie się pan cieszy, że wreszcie stąd wychodzę - stwierdziłam, patrząc na jego uśmiech. Mężczyzna wyszczerzył swoje zęby, kręcąc z rozbawieniem głową.

Lekarz był jedyną osobą, którą w ciągu ostatnich dni miałam przy sobie. Czułam, że mogłam mu zaufać, a w dodatku wiedziałam, że doskonale mnie rozumiał.

- Nawet nie wiesz jak bardzo - zaśmiał się, a ja prychnęłam sarkastycznie.

- Dziękuję panu - powiedziałam szczerze, patrząc na niego z wdzięcznością. Byłam mu bardzo wdzięczna za to, co dla mnie zrobił. Po pierwsze nie pozwolił mi trwać w żałobie za Christianem. I w zasadzie mu to wyszło, bo gdyby nie on, to pewnie użalałabym się za sobą przez kilka najbliższych miesięcy, a tymczasem już zebrałam się w sobie. Znaczy wiadomo, że nie do końca. Na zawsze będę miała ogromną ranę na duszy. I mogło to wydawać się dziwne, że nie przeżywałam aż tak bardzo jego śmierci, ale myślałam, że to dlatego bo w końcu już raz kogoś straciłam. Dokładniej moją siostrę Katie, a po jej śmierci przez kilka tygodni cierpiałam i się nad sobą użalałam. Dlatego tym razem uznałam, żeby spiąć tyłek i pójść dalej, zamiast rozpaczać za czymś, co już nigdy nie wróci.

A po drugie doktor uratował mnie wraz z Dylanem przed samobójstwem. Właśnie, Dylan. Od wtorkowego wieczoru, kiedy zrobił coś, czego się nie spodziewałam, nie przyszedł już ani razu.

- Nie ma za co, Ashley - odparł, przerywając moje myśli, a ja uśmiechnęłam się lekko.

- Kiedy mamy się zgłosić na zdjęcie gipsu? - Usłyszałam głos mojej matki, więc odwróciłam się w jej kierunku. Stała za mną, patrząc na lekarza.

- W przyszłym tygodniu. Zrobimy od razu zdjęcie rentgenowskie i będzie po sprawie - odpowiedział mężczyzna. Mama odetchnęła z ulgą i spojrzała na mnie, dając mi niemy znak, żebyśmy już się zbierały.

- No to do widzenia - powiedziałam do Coopera. Uśmiechnął się znowu, patrząc na mnie czule.

- Powodzenia, Ashley - mruknął przyjaźnie. Wraz z mamą odwróciłyśmy się w stronę drzwi i wyszłyśmy szybko z oddziału. Od razu po wyjściu na świeże powietrze, głęboko je wciągnęłam. Brakowało mi tego świata poza murami szpitala.

Wsiadłam na tylne siedzenie do odpalonego srebrnego Mercedesa, w którym siedział już mój tata. Czarnowłosy przywitał mnie cmoknięciem w policzek i ruszając, zaczął rozmowę z mamą. Westchnęłam i po chwili sobie o czymś przypomniałam. Cicho odpięłam torbę, która leżała obok mnie i z małej kieszonki wyjęłam folijkę z białymi tabletkami.

Nie brałam ich ani razu, od kiedy przyniósł je Patrick, bo po prostu bałam się, że ktoś mnie przyłapie. W końcu codziennie miałam badania i myślałam, że mogliby wykryć te leki we krwi.

Czy coś.

Szybko łyknęłam jedną tabletkę i schowałam opakowanie z powrotem do torby. Spojrzałam na rodziców, którzy pochłonięci rozmową nawet nie zwrócili na mnie uwagi.

Po kilkunastu minutach wjechaliśmy na spokojną dzielnicę Londynu. Zatrzymaliśmy się przy sporym, białym domu, wokół którego znajdował się bardzo zadbany ogród. Szybko wysiadłam z auta i zabierając matce klucze, weszłam do środka. Od razu po przekroczeniu progu uderzył we mnie zapach fiołków, który wydobywał się z odświeżacza powietrza stojącego w holu. Zdjęłam buty i szybko wspinając się po ciemnobrązowych schodach, weszłam na piętro. Podeszłam do pierwszych drzwi i popchnęłam je lewą ręką.

Nie patrząc na nic rzuciłam się na łóżko i zamknęłam oczy, cicho wzdychając. Nagle ogarnęła mnie ogromna senność, która była spowodowana przez wziętą wcześniej tabletkę.

. . .

Stałam kilka metrów od miejsca, gdzie przed chwilą pochowano Chrisa. Ludzie rozchodzili się już w przygnębionych humorach. Na ceremonii było bardzo wiele osób, ale się nie dziwiłam. Brunet był powszechnie lubiany i nikogo nie chciało zabraknąć w tej chwili. Spojrzałam w niebo, nie chcąc się znowu rozpłakać. Podczas pochówku ryczałam cały czas i ucieszyłam się, że w domu postanowiłam się nie malować. Wyglądałabym teraz jak straszydło.

Powolnym krokiem podeszłam do miejsca, gdzie niedawno zakopano trumnę. Czułam ogromny skurcz w brzuchu a do tego niewyobrażalny ból w klatce piersiowej. Chciało mi się płakać, krzyczeć i wyć, bo w pełni do mnie dotarło, że już nigdy go nie odzyskam. Straciłam go na zawsze. Już nigdy nie zobaczę jego szerokiego uśmiechu, pięknych, zielonych oczu, nie usłyszę jego dźwięcznego śmiechu i nie poczuję jego miętowych ust.

Mimo moich starań łzy zaczęły znowu spływać po moich policzkach. To tak strasznie bolało, że nigdy go już nie zobaczę. Wszystkie nasze wspólne chwile przelatywały mi przed oczami. Spuściłam wzrok na ziemię i rzuciłam tam wieniec kwiatów. Nie miałam na nic sił.

Poczułam jak ktoś obejmuje mnie od tyłu i kładzie swoją głowę na moim ramieniu.

- Nie powiedziałam mu, że go kocham - jęknęłam i wybuchnęłam cichym szlochem. Osoba odwróciła mnie w swoim kierunku i mocno przytuliła do swojego ciepłego torsu.

- On dobrze o tym wiedział - szepnął Patrick, głaskając mnie uspakajająco po plecach. W pewnym momencie poczułam coś mokrego na moim ramieniu, więc odsunęłam się i zobaczyłam mojego przyjaciela. Blond włosy jak zwykle postawione miał do góry, piwne oczy wyrażały ogromny żal i smutek, a po policzku spływała samotna łza. Uśmiechnęłam się blado i odwróciłam tyłem, po czym podniosłam głowę, znów spoglądając na niebo. Słońce było schowane za białymi chmurami, które wspólnie tworzyły przeróżne wzory.

Żegnaj, Chris.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top