14. Masz lepsze wyczucie czasu, niż moja matka.
– Obawiam się, że zostaną blizny.
Przez pierwszą chwilę nie docierało do mnie, co powiedział lekarz, jednak po chwili zrozumiałam. Możliwe że codziennie budząc się i zasypiając, będę przypominać sobie te wszystkie zdarzenia, które tak bardzo zmieniły moje życie.
Zacisnęłam usta, żeby nie wybuchnąć płaczem. Popatrzyłam twardo na lekarza, kiwając głową. Nie chciałam pokazywać po sobie, jak bardzo byłam słaba. Chociaż mężczyzna przede mną poznał mnie właśnie od mojej słabej i delikatnej strony aż zanadto.
Doktor Cooper spojrzał na mnie ze współczuciem. Patrzyłam hardo w jego oczy, ale już po chwili poczułam, jak wszystko zaczęło mi się rozmazywać. Spuściłam głowę, czując, jak kilka kropel spływało po moich policzkach i pociągnęłam nosem.
Mówi się trudno.
. . .
Kolejnego dnia w południe nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Po raz setny przekręcałam się na twardym materacu. Od kilku godzin przewracałam się z boku na bok, umierając z nudów. Rodzice powiedzieli mi, że dzisiaj nie dadzą rady przyjść, więc byłam sama.
– Hej, słońce.
Usłyszałam lekko zachrypnięty głos od strony wejścia. Odwróciłam się w kierunku blondyna, który właśnie zamykał za sobą drzwi.
– Patrick – mruknęłam szczęśliwa. Chłopak przeskoczył na kulach odległość od drzwi do mojego łóżka i usiadł na krzesełku po mojej lewej stronie. – Dawniej cię wypisali?
– Wczoraj i nawet nie wiesz, jak się cieszę. Miałem dość tych papek i kleików do jedzenia.
– Też to dostawałeś? – zapytałam obrzydzona. – Okropność. Jak można tak bardzo spieprzyć jedzenie?
Patrick zaśmiał się głośno, a po chwili wyprostował i wyciągnął z kieszeni granatowych dżinsów folijkę z kilkoma białymi tabletkami w środku. Nareszcie.
– To co chciałaś.
Powiedział, podając mi torebeczkę. Przyjęłam ją i od razu spakowałam do czarnej, sportowej torby, która stała po drugiej stronie łóżka.
– Tak szybko? – zapytałam. Chłopak wzruszył ramionami, lekko się uśmiechając.
– Wczoraj spotkałem znajomego na naszej ulicy, więc uznałem, żeby załatwić to od razu.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Potrzeba mi było czegoś mocnego, dzięki czemu chociaż na chwilę bym wyluzowała.
– Kiedy wracasz do szkoły? – spytałam zaciekawiona. Patrick wzruszył ramionami, wydymając dolną wargę.
– Tydzień, co najwyżej dwa. Zależy kiedy zdejmą mi gips – odparł. – A ty? Kiedy stąd wychodzisz?
Westchnęłam. Niedługo wychodziłam, a nie chciałam iść do nowej szkoły, która niestety zbliżała się do mnie wielkimi krokami.
– Jeszcze tylko kilka dni.
Zapadła cisza. Tak cholernie nie chciałam iść do szkoły bez Christiana. Mojego Christiana. A dokładniej tego, który nauczył mnie, jak żyć.
– Ashley – zaczął chłopak – moja mama kazała mi przekazać, że pogrzeb Chrisa odbędzie się w sobotę.
A dzisiaj był już wtorek.
. . .
Byłam w połowie oglądania filmu na telewizorze w szpitalu, którego odkryłam dopiero po wyjściu Patricka, gdy nagle usłyszałam zamykanie drzwi. Odwróciłam głowę w kierunku wejścia i zaskoczona uniosłam wysoko brwi. Patrzyłam, jak osoba powoli zmierza do mojego łóżka, lekko się uśmiechając.
– Co ty tu robisz? – zapytałam zdziwiona. Dylan przechylił głowę, siadając na krzesełku obok mnie.
– Mówiłem, że przyjdę – odparł szatyn – a ja zawsze dotrzymuję słowa.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, która trwała zdecydowanie za długo, po czym chłopak spojrzał na ekran telewizora.
– "Władca Pierścieni"? Na serio? – spytał zniesmaczony. Posłałam mu wkurzone spojrzenie.
– To jeden z najlepszych filmów, które kiedykolwiek oglądałam.
– Masz słaby gust – prychnął z krzywym uśmiechem na twarzy.
– Nie obrażaj twórczości Tolkiena – powiedziałam, ostrzegawczo mrużąc oczy. Chłopak podniósł ręce w obronnym geście i lekko się uśmiechnął.
– Chyba wiem, czemu jesteś taka drażliwa – mruknął rozbawiony, nawiązując do naszego poprzedniego spotkania. Poczułam lekkie ciepło na policzkach, spowodowane zażenowaniem, ale starałam się tego po sobie nie pokazywać.
– Nigdy – syknęłam – ale to nigdy, nie żartuj sobie z kobiety z okresem. Dla twojego dobra.
Mierzyliśmy się spojrzeniami, aż po chwili wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Wróciliśmy wzrokiem na telewizor. Dylan złapał pilota i przeskoczył na inny kanał, gdzie leciał akurat jakiś thriller. Przez kolejne kilkanaście minut wymienialiśmy się spostrzeżeniami wobec filmu i musiałam przyznać, że bardzo dobrze rozmawiało mi się z szatynem.
– A tak w zasadzie, to ile masz lat? – Nagle mnie olśniło. Chłopak posłał mi zniewalający uśmiech i ukazał swoje równe zęby.
– A na ile wyglądam? – zapytał wyzywająco, pochylając się w moim kierunku.
Zastanowiłam się. Wyglądał doroślej niż inni chłopcy w moim wieku, jednak nie wyglądał też na kogoś, kto przekroczyłby już dwudziestkę.
– Osiemnaście?
– Blisko. Dziewiętnaście – odpowiedział uśmiechnięty. Odwzajemniłam gest, wracając spojrzeniem na telewizor. – Kim jest Christian? – zapytał nagle, a mój humor diametralnie się zmienił. Zdziwiłam się, w końcu skąd wiedział o Chrisie? Jednak po chwili zdałam sobie sprawę, że Dylan był świadkiem mojej rozmowy z lekarzem, w której wspominałam o tym, iż brunet nie żyje.
– Masz lepsze wyczucie czasu, niż moja matka – stwierdziłam markotnie, patrząc na telewizor. Na chwilę zapadła cisza. Nie chciałam rozmawiać o Christianie, chyba tak samo jak każdy, komu zginie bliska osoba.
– Więc? – zapytał lekko poirytowany, a ja przewróciłam oczami.
– Mój chłopak – powiedziałam, ale po chwili poczułam, jak coś kłuje mnie w klatce piersiowej. – W zasadzie teraz to już były.
Wydęłam wargi. Minęły już dwie doby od jego śmierci. Zadziwiające było to, że nie zamknęłam się w sobie, normalnie z innymi rozmawiałam i się śmiałam. Zdarzały się momenty, w których wszystko się kumulowało i po prostu płakałam przez kilkanaście minut. Ale... To bardzo dziwne, ale miałam wrażenie, że już pogodziłam się z jego śmiercią. Nie miałam pojęcia, jakim cudem i dlaczego, w końcu ja go kochałam, jednak czułam, że tak miało być. Że mieliśmy prędzej czy później zostać rozdzieleni i żyć osobno. Nawet jeśli w rozmowie z kimś mogłam zarzekać się, że nie dam rady bez niego, podświadomie pogodziłam się z jego stratą. Nawet jakbym bardzo się starała, nie potrafiłam żyć w żałobie.
Osoba, którą kochałam, zmarła, a ja nie byłam w żadnej rozpaczy, chociaż bardzo bym tego chciała. A chciałam dlatego, bo było mi głupio z myślą, że tak szybko pogodziłam się z jego śmiercią.
Jestem dziwna.
Poczułam szturchnięcie w bark. Otrząsnęłam głową i spojrzałam na szatyna przede mną.
– Chyba się zawiesiłaś – stwierdził. Pomrugałam kilka razy, zastanawiając się, czy chłopak coś mówił. On widząc moją minę, ruszył z wyjaśnieniami. – Pytałem, jak twoja ręka.
Otworzyłam usta i przeniosłam wzrok na swój nadgarstek. Zapomniałam, że był jedną z niewielu osób, które o tym wiedziały. Tak żeby nie zobaczył, schowałam rękę pod pościel i wysiliłam się na uśmiech.
– Wszystko dobrze – skłamałam. Było mi wstyd, że przez własną głupotę, będę mieć pamiątkę na całe życie.
Dylan patrzył na mnie, podejrzliwe mrużąc oczy. Pokiwał ostrożnie głową, marszcząc brwi. Spojrzałam na telewizor, na którym akurat była scena jakiejś strzelaniny.
– Dylan – zaczęłam ostrożnie, wracając spojrzeniem do chłopaka i przygryzłam nerwowo wargę – dlaczego tak bardzo się mną przejmujesz? Przecież tak w zasadzie to w ogóle się nie znamy i nic nas nie łączy.
Brązowooki otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale zawahał się i je zamknął. Patrzył przez chwilę przeszywającym wzrokiem prosto w moje oczy, a od samego jego wzroku zrobiło mi się gorąco. Jego oczy były takie oszałamiające, głębokie i cholernie piękne, że jedno jego spojrzenie potrafiło powalić na kolana. Nie potrafiłam odwrócić wzroku, chociaż wydawało mi się to nie na miejscu. Szatyn pochylił się bliżej mnie, a ja poczułam bijące od niego ciepło. Przeszły mnie dreszcze po plecach, a oddech stał się płytszy, jednak starałam się tego po sobie nie pokazywać.
Co się ze mną do cholery działo?
– Ashley – zaczął cicho, lekko zachrypniętym głosem, zbliżając swoją twarz na kilkanaście centymetrów od mojej. Otworzyłam szeroko powieki, nie wiedząc, co zamierza. - Nie wiem dlaczego, ale chcąc czy nie chcąc, czuję się za ciebie w jakimś stopniu odpowiedzialny.
Jego miętowy oddech owiał moje usta, a po chwili poczułam jego wąskie wargi na moich. Były ciepłe, miękkie, delikatne... Cholera, były idealne. Przymknęłam oczy, nie wiedząc, co się dzieje. Chłopak pocałował mnie namiętnie i za nim zdążyłam się zorientować, jego nie było już w sali.
Co tu się właśnie stało?
__________________________________
szczerze, pisanie spotkań Ashley z Patrickiem pisze mi się bardzo ciężko, zupełnie inaczej niż z Dylanem. to chyba jakiś znak, nie sądzicie? XD
czytam ten rozdział po półtora roku i zastanawiam się, co ja tu tak właściwie odjebałam XDD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top