Rozdział 4- Było tak blisko!
Rin
Spałem, gdy nagle znowu poczułem czyjąś obecność.
Jednak tym razem, zamiast się zrywać jak poparzony, dalej udawałem, że śpie.
Oddychałem płytko i równomiernie.
Czekałem na to co się stanie, wyraźnie czułem na sobie czyjś wzrok.
Jednak ciągle miałem tą niepewność, może tylko mi się zdaje? Może po prostu naoglądałem się za dużo "strasznych, nadprzyrodzonych filmików w internecie"?
Szczerze, bałem się otworzyć oczy. Nie wiem dokładnie z jakiego powodu. Może myślałem, że jak otworze oczy, to to coś lub ktoś się na mnie rzuci? A może bałem się, że zniknie?
Bardzo kusiło mnie by otworzyć oczy, tak bardzo chciałem wiedzieć co lub kto tam jest.
Przez dłuższy moment walczyłem z samym sobą.
Koniec końców postanowiłem zrobić coś odwrotnego niż chciałem zrobić wcześniej.
-Odejdź- szepnąłem.
Po chwili w niedowierzaniu otworzyłem oczy, usłyszałem. Jestem tego pewien! Usłyszałem, jak ktoś wciąga powietrze nosem.
Jednak jak szło się domyślić, w pokoju już nikogo nie było.
Jednak pytanie, czemu to zrobiłem?
Czasami lepiej jest jak ludzie czegoś nie widzą, lub czegoś nie wiedzą.
Weschnąłem odwracając się na drugi bok i poszedłem spać. Co ja się będę niepotrzebnie rozwodzić? Najwyżej mnie coś zabije. Przynajmniej cicho i bezboleśnie.
Rano wstałem dziwnie wyspany. Dość rzadko się to zdarza.
Wstałem do siadu, spuszaczjąc nogi wzdłuż łóżka i się przeciągnołem, po czym ziewnąłem.
Nie obecnym wzrokiem popatrzyłem za okno i jakoś tak wyszło, że zleciałem nim na dywan.
Przydało by się go odkurzyć, tu jakiś paproch, tam jakiś paproch, a jeszcze tutaj jakiś wisiorek. Kolejny papr...
Wait minut... Wisiorek?
Wròciłem wzrokiem na dość długi srebrny łańcuszek z jedną zawieszką. Wyglądała troche jak nieśmiertelnik.
Podniosłem znalezisko.
Nic nie pisało na, jak wcześniej myślałem, blaszcze. Jednak teraz, gdy tego dotknąłem i przejechałem po tym palcami, byłem pewien, że to jakiś kamień.
Nie jestem kamienioznawcą, ani nic takiego, więc nie mam pojęcia jaki mógłby być to kamień.
Pytanie co to tu robi?
Logicznym wytłumaczeniem mogłoby być, że moja siostra bawiła się tu wczoraj i to zgubiła.
Jednak było za wiele, ale. Po pierwsze, moja siostra się nie bawi. Po drugie, mamy zasadę nie wchodzenia komuś do pokoju bez pytania i wszyscy domownicy tej zasady trzymają się bardzo skrupulatnie. A po trzecie, ona nie gubi rzeczy, a już na pewno nie rzeczy ładnych i dziwnych.
Więc ta teoria odpada na dzień dobry.
Druga teoria opierała się o to, że ten ktoś...
Raczej "coś" by nie oddychało.
...to zgubił.
Było to bardzo prawdopodobne, bo łańcuszek był odpięty.
Nie myśląc za dużo, zapinając to na trzy, zrobiłem z tego bransoletkę.
Czemu to zrobiłem? Nie mam pojęcia. Tak o po prostu, działenie bez sensu. Każdy człowiek, chyba tak ma.
Zrobiwszy całą poranną rutynę, zlazłem do kuchni, gdzie zastałem matkę.
-Piątek. Cieszysz się?- zapytała z uśmiechem, podając talerz z kanapkami.
Nawet nie tykając talerza, po prostu zabrałem jedną kanapkę.
Oparłem się o blat, rzując w pośpiechu.
-Dobra, idę.- powiedziałem, połykając resztkę kanapki.- A co do piątku, to mam go co tydzień.- dodałem zakładając buty.
Usłyszałem tylko westchnięcie z kuchni.
-Wychodzę- mruknąłem i polazłem do szkoły.
Fakt, że mój własny labrador czekał juz przed bramą, jakoś mnie nie zaskoczył.
Mimo, że to dopiero drugi, albo trzeci raz to zdąrzyłem się przyzwyczaić.
-Witaj Rin!- krzyknął z uśmiechem, machając do mnie.
-Uhm, bry- mruknąłem pod nosem.
Minąłem go i poszedłem dalej, a on za mną.
-Jak tam? Dobrze się dziś czujesz?- zapytał otwierają mi drzwi od szkoły.
-Uhm- machnąłem ręką.
Zobaczyłem jak źrenice w oczach Saniela się zwężają na widok łańcuszka, robiącego mi za bransoletkę.
-Czemu się tak na to patrzysz?- zapytałem, ukrywając zaciekawienie.
-Jest bardzo ładny- odpowiedział z uśmiechem.
Tylko czemu odwrócił wzrok. Coś tu śmierdzi i wcale nie jest to stołòwkowe żarcie.
-Naprawdę?- zapytałem z nikłym uśmiechem, wchodząc do szkoły. Podniosłem na wysokość oczu, łańcuszek i udawałem zamyślenie- Ciekawe z jakiego jest kamienia- zapytałem cicho, ale wystarczająco by czarnowłosy mnie usłyszał.
-To jest Rancyt.-odpowiedział i wciągnął powietrze nosem.
No to mamy osobę, ktòra wciąga powietrze nosem i która, jakimś cudem wiedziała co to za kamień, mimo że się mu nawet dobrze nie przyjrzała.
Popatrzyłem na jego spanikowaną i zaskoczoną minę, po czym się cwaniacko uśmiechnąłem.
-Heee... Dobrze wiedzieć- odwròciłem się i poszedłem do mojej szafki na buty.
Może teraz, gdy poczuje, że jego sekret jest zagrożony to zostawi mnie w spokoju.
Po zmianie butów poszedłem do sali i tam czekałem na lekcje, będąc zadowolony z siebie.
Jak mi mina zrzędła, gdy po dzwonku na przerwę, przyszedł do mnie z uśmiechem.
Ech... I wszystko poszło się walić.
Ale skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego jak zaspokoić swoją ciekawość.
Właśnie usiadł, na przystawionym przez siebie krześle, kiedy obluzowałem przed jego oczami łańcuszek. Teraz trzymał się tylko na moim wskazującym palcu.
-Mogę Ci go zwròcić- powiedziałem, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Po czym dodałem- Ale chyba nie myślisz, że tak po prostu.
Sprostowałem, widząc w jego oczach nadzieje. Która po wypowiedzeniu tych słów, szybko zgasła.
-Co chcesz?- westchnął.
-Prawdy- uśmiechnąłem się do niego.
Przez chwilę wyglądał na onieśmielonego moim uśmiechem, ale szybko zamaskował to smutnym westchnięciem.
-O czym?
W odpowiedzi tylko wskazałem na siebie, po czym powoli i tylko na chwilę na niego.
Już westchnął i miał zacząć mówić, ale Panie Losu znowu mnie kopnęły. Zadzwonił dzwonek, a Saniel zniknął jak stał.
A nie mówiłem, że teleport w dupie.
Już było tak blisko, już mogłem się dowiedzieć wszystkiego co mnie ostatnio męczyło, ale nie! Zirytowany, wykorzystując fakt, że nauczyciela jeszcze nie było, wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem ze szkoły.
Wròciłem do domu, nie chciało mi się dzisiaj nigdzie szwędać.
Nie musiałem się skradać, ani nic takiego.
Mama odwoziła małą do szkoły, po czym sama jechała do pracy już nie zachaczając o dom. A ojciec dziś wyjechał na jakaś konferencje, czy cholera wie co.
Jednym słowem, chata wolna.
Już naprawdę miałem gdzieś, że pojechałem do szkoły tylko po to, aby wrócić.
Zająłem się sobą, aż do popołudnia. A, gdy wróciła matka z siostrą, zgrywałem niewiniątko.
Oglądneliśmy w trójkę jakiś film, potem pograliśmy w jakieś planszòwki.
Poszedłem się umyć i wròciłem do pokoju.
Było już ciemno. Nic dziwnego, było już po dwudziestej-trzeciej.
Nagle wpadłem na dość głupi pomysł.
-Ne, Saniel- machnąłem wisiorkiem przed sobą.
Ku mojemu zdziwieniu od razu przede mną stanął czarnowłosy.
Ze zdziwienia, aż uciekł mi z gardła kròtki krzyk.
-Ciii- położył palec na usta, a ja szybko zakryłem swoje dłonią.
-Przepraszam- pisnąłem cichutko, po czym dodałem z pretensją- Ale to ty pojawiłeś się przede mną od tak.
-Przecież mnie zawołałeś- uśmiechnął się.
-J-ja ni-nie sądzi-łem ,że- popatrzyłem na bok zawstydzony całą tą sytuacją. Szybko musiałem zmienić temat.- Czym ty tak właściwie jesteś?
Ciąg dalszy w następnym rozdziale. W końcu akcja zaczęła się rozkręcać!
Kim jest Saniel? I co zrobi Rin, gdy się dowie? Zapraszam do następnego rozdziału! Do zobaczenia.
Opublikowane : 7.07.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top