Rozdział 2- Wolałem Cię nie poznać...

Rin

Otworzyłem oczy ze znudzeniem. Znowu do szkoły.

Westchnąłem, jęknąłem, ale wstałem.

Wygramoliłem się z kołdry, pofalowanej teraz jak lodziana rolada...

Przystanałem w miejscu.
Ale bym se taką zjadł.

...Po czym ruszyłem do szafy. Ubrałem się, spakowałem, bo wczoraj zapomniałem...

Znowu przystanąłem.

...Tak samo jak zapomniałem odrobić wczorajszego zadania domowego.

Wzryszyłem ramionami, trudno się mówi.

Ubrany, pachnący, odświerzony zszedłem na dół do kuchni.

Lubiłem schodzić do kuchni.
Może brzmi to głupio, ale tak się składa, że schody kończyły się idealnie w tym samym momencie co zaczynał się łuk wejściowy do kuchni.
Dlatego zawsze zeskakiwałem ze schodów, łapiąc się framugi i w ten sposób dosłownie, wskakiwałem do kuchni. W ten sposób zaoszczędzałem, aż trzydzieści centymetrów drogi, na oko, bo przecież nie jestem miarką.

Rano, o tej porze w kuchni urzędowała matka.

-Hej, synku- przywitała mnie z uśmiechem podając mi, śniadanie na talerzu w jeden ręce, a kase na drugie śniadanie w szkole, w drugiej.

-Yhm, dzięki- mruknąłem biorąc najmniejszą kanapkę z talerza.- Resztę niech se zje mała.- powiedziałem, kładąc talerz na blat.

Matka tylko westchnęła, już nawet nie zaczynała dyskusji na temat jedzenia śniadania i jakie ono jest ważne, dla całego dnia.

Ja za to szybko spakowałem kasę do  torby do szkoły i wyjąłem z lodówki karton z mlekiem, nawet nie trudząc się o szklankę, napiłem się z "gwinta".

-Bogowie, a z ciebie jak było mleczne dziecko tak już jest.- westchnęła matka, patrząc się na mnie z niepewnym uśmiechem.

-A mimo tego i tak jest mały- odezwał się zza framugi głos głowy rodziny. Po sekundzie do pomieszczenia wszedł ojciec.

-Jak dla mnie za dużo osób, nara- odpowiedziałem i szybko poszedłem do przedsionka, zmieniając kapcie na buty.

-Miłego dnia, synku- krzyknęła matka, gdy usłyszała otwieranie drzwi frontowych.

-Wychodzę- mruknąłem.

Po drodze do szkoły, przypominałem sobie wzory z matmy, których wczoraj się uczyłem. A żeby sprawdzić, czy aby na pewno nie zapamiętuje bzdur, to wyjąłem w metrze podręcznik z matmy i znowu, zacząłem wkuwać.

Wczoraj wyszedłem ze szkoły zakuwając, tak i teraz wchodze wkuwając.

Còź, za rzadki widok.

-Hej, blondasku!

Ja i książka w ręce.

-Hej, poczekaj!

Mało tego, ja uczący się z tej książki, którą mam w ręce.

-Poczekaj, blondasku z książką w ręce!

Teraz już miałem pewność, że drże się do mnie.

-Czego?!- warknąłem, odwracając się do źródła głosu.

W tym samym momencie dobiegł do mnie jakiś czarnowłosy chłopak, wyższy ode mnie o około 20 centymetrów.

Przez bieg, strasznie się widocznie zmęczył, dlatego teraz schylał się i dyszał.

-Nie mam całego dnia- pognaliłem go.

- Och, wybacz- powiedział z praktycznie  unormowanym oddechem, unosząc głowę.

Tak, że mogłem dostrzec jego oczy, które wachały się miedzy brązem, a czerwienią.

Śliczne, może wcisne je gdzieś do książki?

-Umm?- zamrugał pytająco, przekrzywiając głowę lekko w bok.

-Gadaj co chcesz, a nie- zmarszczyłem brwi.

-A tak- wyprostował się i uśmiechnął- Chciałem się zaprzyjaźnić.- dodał, poszerzając uśmiech.

Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
Gdy zdałem sobie sprawę, że mówi serio, odwròciłem się do niego tyłem, ruszając do wejścia.

Rzuciłem tylko ciche:

-Nie.

Ale byłbym głupi, gdybym naprawdę sądził, że to wystarczy.

Praktycznie od razu usłyszałem kroki za mną.

-Ale no weź. -jęknął zrównując ze mną chòd, ciągle się uśmiechając- Proooooszę?- dodał, nie uzyskując ode mnie odpowiedzi.

Jest naprawdę głupi jeśli myśli, że teraz mu odpowiem. Ba! Jest skończonym kretynem jeśli sadzi, że zmieniłem przez ten czas zdanie.

-Tak ładnie prooooszę?- dalej ciągnął, a ja go dalej ignorowałem. - To tylko przyjaźń, co Ci szkodzi?-zapytał, robiąc "szczenięce oczka".

Co ja jestem, mała dziewczynka, żeby się na to nabrać?!

Prychnąłem w myślach.

-Będzie fajnie, zobaczysz!- zaczął się entuzjazmować. -Więc jak?- zapytał się z nadzieją, zatrzymując mnie centralnie przed drzwiami. A tak dokładniej odgradzajac mnie od nich swoją ręką.

Spojrzałem na niego spodełba.

-Przysięgam- syknąłem, zza zębòw- jeśli nie weźmiesz tej łapy to Ci ją utne!- warknąłem ostatnie słowo.

Ten zrobił tylko odwróconą podkòwkę z ust i posłusznie zabrał rękę.

Szybko "wślizgnąłem" się do wnętrza szkoły i podchodząc do swojej szafki zmieniłem obòwie.

Jakby nie patrzeć, wczoraj byłem tak zaczytany w podręcznik, że zrobiłem to automatycznie. Ma się te skille.

Już myślałem, że ten facet się odemnie odwalił, ale marne me nadzieje.

Ledwo stanąłem na pierwszy schodek, a już zauważyłem go kontem oka.

Ryknąłem niczym konający lew w głębi duszy.

-Do której chodzisz klasy? Ja do 1F!- mówił pełen szczęścia.

Miałem wrażenie jakby latał wokół mnie szczęśliwy do pożygu, wierny pies.

Dalej coś nawijał, co jakiś czas zadając pytanie, ale szybko zakumał, że nie mam najmniejszego zamiaru mu odpowiadać. Chyba jednak miał to gdzieś bo dalej paplał, a jak zadał pytanie to nawet nie czekając na odpowiedź, mówił dalej.

-...no, więc nie wiedziałem co zrobić i wtedy...?!- zatkałem mu usta ręką.

-Skącz. Gadać. W. Końcu.- wysyczałem każde ze słów osobno, już praktycznie dotarliśmu pod moją sale. - Za chwilę dzwonek, radze Ci spadać na lekcje- mruknąłem, pozwalać sobie na uśmieszek, pełen politownia i pogardy.

Czarnowłosy popatrzył się na mnie zdziwiony i dopiero jakby po chwili zrozumiał sens tego co powiedziałem.

-W takim razie do zobaczenia później!- krzyknął do mnie.

Oby do zobaczenia nigdy- warknąłem w myślach.

Oczywiście, świat by się skończył, gdyby Panie Losu poszły by mi na rękę.

Jakimś cudem czarny labrador dowiedział się ,do ktòrej chodzę klasy, bo już na następnej przerwie czatował na mnie pod jej drzwiami.

Gdy tylko to zobaczyłem, szybko zacząłem udawać, że śpie.

Słyszałem jak pytał się osób z mojej klasy o mnie. Robił to dość nieudolnie bo nie znał najwyraźniej mojego imienia. Jednak gdy usłyszał, że chyba śpie to sobie odpuścił... na jedną przerwę.

Na następnej znowu przyszedł, i na następnej i na następnej.

W końcu na piątej godzinie lekcyjnej spytałem się nauczyciela, czy mogę pójść do pielęgniarki, bo się źle czuję.

Za pozwoleniem, spakowałem książki i wyszedłem z klasy, wcale nie kierując się do pielęgniarki.

Biorę nogi za pas, przed tym stalkerem.

Poszedłem do pobliskiej kawiarni i tam zająłem się odrabianiem wczorajszych oraz dzisiejszych lekcji oraz dalszym wkuwaniem matmy i to wszystko przy pysznych lodach i cieście.

Ja się dziwie, że moje podręczniki i zeszyty nie są jeszcze ufeftane całe w czekoladzie, lodach, waflach i innych rodzajach słodyczy oraz ogólnie jedzenia.

Po zrobieniu wszystkiego związanego ze szkołą i dokończeniu swojego zamówienia, zapłaciłem i wròciłem do domu, by w końcu zacząć nową książkę.

W tym rozdziale pojawił nam się chłopak, ktòrego obecność niezbyt zadowala Rin'a. Ale kim on jest? Tego dowiecie sie, rzecz jasna w następnych rozdziałach! Do zobaczenia!

Opublikowane: 3.07.2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top