Rozdział 10 - Pechowy, czy szczęśliwy przystanek?
Rin
Od kłótni z Sanielem minął ponad tydzień. Nie rozmawialiśmy od tamtego czasu. Ba! Ja go nawet nie widziałem od wtedy. Przynajmniej mam spokòj.
Night nie potrzebowała też wiele czasu, aby się odnaleźć. Stała się troche bardziej towarzyska niż dwa lata temu. Troche więcej mòwiła, no w głòwnej mierze do innych. Bo dzień po kłòtni z Sanielem, szybko zauważyła, że coś jest nie tak. Spytała się, czy wszystko w porządku. Jednak po tym jak powiedziałem, że tak, nie drążyła tematu, choć doskonale wiedziała, że kłamie.
Jest osobą, która raczej nie naciska na innych i nikogo do niczego nie zmusza. Pewnie uznała, że jak będę chciał to jej powiem.
Ja jednak nie miałem takiego zamiaru. Byłem pewien, że Saniel sobie odpuścił i już go. Nawet nie tyle, że nie zobaczą na oczy, bo jednak chodzimy do jednej szkoły, co tyle że przestanie do mnie podchodzić i się odzywać. Jak na razie tak było.
Popatrzyłem przez okno w klasie. Za oknem był taki sam widok, jaki mamy ostatnio non stop. Leje, wieje, grzmi i w ogóle istna nawałnica.
Nic dziwnego, jest już czerwiec. W tym roku pora monsunowa przyszła trochę wcześniej, bo już w maju. Jednak nikt się tym nie zdziwił, w końcu to nie śnieg na pustyni.
Zadzwonił dzwonek na przerwę. Night szybko odwróciła się w moim kierunku.
-Rin- zajęczała żałośnie.
-Hm?- odmruknąłem.
-Kochasz mnie na tyle, aby mnie poratować?- zapytała z nikłym uśmiechem.
-Zależy z czym i z kim, oraz w jakiej sprawie.- odpowiedziałem, marszcząc brwi. Co też ona znowu wymyśliła?
-Zapomniałam parasola- jęknęła.
W normalnych okolicznościach by mnie o niego nie prosiła. A zwłaszcza, że wie że mam jeden. Jednak doskonale wie, że ja większość drogi jestem albo na przystanku, albo w pojedzie.
-Spoko. Tylko chce go odzyskać, całego- odpowiedziałem i wyciągnąłem przedmiot naszej rozmowy z mojej torby i podałem go dziewczynie.
-Dzięki. Życie mi ratujesz- westchnęła dziękczynnie.
-Raczej dupe. I to tylko przed przemoknięciem- mruknąłem do niej, na co ta popatrzyła się na mnie z miną mówiącą "no wiesz ty co".
Jednak widać było, że jest mi wdzięczna.
Oddałem jej ten parasol głównie dlatego, że ona niestety ma dom w kierunku ,w ktòrym nie kursują żadne autobusy ani tramwaje. Nie ma też jakoś bardzo daleko do szkoły. Ogólnie to ma taką samą drogę do szkoły jak na najbliższy przystanek, który jedzie w tą stronę. Więc, jej parasol stanowczo bardziej się przyda, niż mi który ma wszelkie przystanki, prawie pod nosem. Właśnie, prawie.
Doskonale wiedziałem, że dzisiaj do domu suchy nie wrócę. Còż, z cukru nie jestem.
Po jakimś czasie, wszystkie nasze lekcje dobiegły końca.
Night była tak miła, że z moja parasolką odprowadziła mnie, aż po moment w którym się rozstawaliśmy. Było to tylko parenaście metròw, ale zawsze coś.
Od tamtego momentu zacząłem biec na przystanek.
Już po chwili wiedziałem, że dzisiaj szczęście się mnie nie trzyma.
Jakież moje było zdziwienie, gdy droga która zawsze chodze z przystanku do, bądź z niego była zamknięta.
Jeszcze rano tędy przechodziłem!- warknąłem w myślach.
Jednak szybko wznowiłem bieg, żeby koniec okrężną trasą.
Doskonale wiedziałem, że na autobus, którym jeżdze już nie zdażę. Jednak przynajmniej będę mógł się schronić pod wiatą autobusową.
Byłem już przemoknięty całkowicie, gdy udało mi się dostać na przystanek.
Z mojego mundurku dosłownie się lało, a w butach miałem powódź. Tak to jest jak zakłada się sznurowane ala kozaki za kostkę.
Ktoś zamawiał kompot z skarpetek?
Było mi okropnie zimno, bo po pierwsze byłem przemoczony. Po drugie, mądry ja nie wziął sobie dzisiaj żadnego okrycia wierzchnego.
Jakby tego było mało po chwili na przystanek, spokojnie na luzaka wszedł se suchutki Saniel zamykając parosol z którego kapało.
No świetnie, jestem tu uwięziony z jedyną osobą z jaką bym nie chciał. Wolałbym już Night, albo moją siostrę.
Jednak raczej nie zrobił tego specjalnie, bo jak mnie zobaczył to się lekko zdziwił. Jednak po chwili odwrócił plecami i w sumie nie wiem co robił, bo w końcu był do mnie tyłem.
Zacząłem patrzeć w przeciwnym, jak najdalszym od niego, kierunku.
Super, jeszcze do tego po chwili zacząłem się trząść i zgrzytać zębami z zimna.
Jednak praktycznie od razu poczułem ciepły materiał zarzucony mi na głowę i plecy.
Poaprzyłem się zdziwiony na Saniel, bo to jego była ta skurzana, brązowa kurtka w środku wyszyta futerkiem.
-C- co ty robisz?- zapytałem niepewnie, cicho i zgrzytając zębami. Cud, że mnie zrozumiał.
On tylko westchnął.
-Przepraszam- bąknął cicho.
Momentalnie uderzyły we mnie jakby wyrzuty sumienia. Do teraz nie pozwalałem im dojść do głosu, ale teraz, gdy usłyszałem od niego to słowo, one były za silne.
-To nie ty powinieneś przepraszać, tylko ja- mruknąłem, poczułem lekko urażona dumę, po wypowiedzeniu tych słów, ale to zignorowałem- Prze-przepraszam- wypowiedziałem szybko na jednym wydechu.
Było mi cholernie głupio. Byłem cały czerwony. A skąd to wiem? Bo jedyne co nie czuło teraz zimna to była moja twarz.
Choć nie wiem, czy byłem bardziej zawstydzony tym, że kogoś przepraszam. Czy dlatego, że zachowałem się jak dupek l, wtedy względem niego.
-Czyli- zaczął, a ja na niego spojrzałem spod zlepionych wodą, pasem swojej grzywki- żaden z nas już się na siebie nie gniewa?- dodał niepewnie, ale z widoczną nadzieją.
-Nie- odpowiedziałem.
Od chwili, w ktòrej opatuliłem się jego kurtką było mi już cieplej. No przynajmniej na tyle, aby zgrzytanie zębów ustąpiło.
-Jej! W takim razie- zapowiadało się tak jakby znów miał gadać o wszystkim i o niczym, ale nagle przerwał.
Wiedziałem, czym jest spowodowane.
-To co wtedy powiedziałem- zacząłem, bardziej się zawstydzając, miałem wrażenie jakby mój głos drżał i to wcale nie z zimna- To o twoim ciągłym mówieniu i chodzeniu za mną.- zebrałem się w sobie, aby spojrzeć mu w oczy, aby wyglądało to szczerzej, poczułem jak szkła się mi oczy- Ja wcale ta- tak n-nie m-my-myśleeee- całkowicie rozryczałem się to mówiąc.
Nie mam pojęcia czemu płakałem. Jednak szybko się skuliłem się i zakryłem dłońmi twarz. Byłem tak cholernie zażenowany.
Poczułem ramiona, które mnie obejmują.
Popatrzyłem do góry i zobaczyłem rozpromienioną i uśmiechniętą twarz Saniela.
-Jesteś naprawdę słodki- zaśmiał się.
Szybko musiałem zmienić temat.
-Właściwie, dlaczego tu jesteś?- zapytałem, przecież mieszkał niedaleko szkoły.
-Jade spotkać się z ciotką- odpowiedział z szerokim uśmiechem.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi tego uśmiechu.
Kątem oka zobaczyłem, że mój autobus nadjeżdza.
Zdjąłem kurtkę z siebie i podałem ją zdzionemu właścielowi.
-Dzięki i sory, że Ci ją pomoczyłem. Narka- powiedziałem wchodząc do autobusu, machając mu.
Całe szczęście, że wszystko się dobrze skończyło. Rin i Saniel się pogodzili, a Night nie świadoma przysługi wyświadczonej znajomemu, wróciła do domu suchutka pod jego parasolem.
Ale czy na pewno koniec skutków związanych z burzą?
Tego dowiecie się w kolejnych rozdziałach.
Opublikowane: 18. 07.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top