Malinowa słodycz (kawałek poprawionej wersji OL)
To było piękne, czerwcowe popołudnie. Słońce otaczało Wilanów swoimi gorącymi ramionami, a wiatr przemykał pomiędzy nimi, jak gdyby próbował się im wyrwać. Drzewa z ogrodu Marysieńki pochylały swoje głowy ku ziemi i rozczesywały liściaste włosy, sypiąc nimi ku ziemi. Ulice były prawie puste; tylko nieliczne dzieci biegały i jeździły na hulajnogach. Słychać było dźwięki pianina; ktoś grał przy otwartym oknie.
Ida nieśmiało musnęła moją dłoń. Ucieszony, pochwyciłem jej palce w swoje i splotłem nasze dłonie. Szliśmy z ogrodów w kierunku przystanku, spaleni słońcem i potargani przez wiatr. Uśmiechałem się sam do siebie, szczęśliwy, że dziewczyna jest obok mnie. Była piękna; jej kasztanowe włosy spływały na ramiona, a jasne oczy patrzyły na ptaki, które zjadały okruchy chleba. Emanowała dobrem, którego tak potrzebowałem w swoim życiu. Miałem ochotę cały czas mówić jej, jak bardzo ją kocham – od tego dnia na Lednicy czułem, że nasza relacja stała się jeszcze mocniejsza.
Skręciliśmy w następną uliczkę, gdy szare płyty chodnika zaczęły robić się ciemniejsze. Duże krople deszczu zabębniły o bruk i osiadły na naszych głowach i ramionach, znacząc na nich mokre ślady. Granatowa sukienka Idy przypominała teraz burzowe niebo. Gdybym wiedział, jak bardzo je znienawidzę.
— Jejku, ale ulewa! — Pisnęła dziewczyna, skacząc w najbliższą kałużę. Fala wody oblała ziemię obok niej. Mokre włosy oblepiły jej twarz. Roześmiała się.
— Może poszlibyśmy do ciebie? — zagadnąłem delikatnie. — Rozpadało się na dobre. — Spojrzałem w górę, po czym zostałem olany przez chmury. Dosłownie.
— Nie wiem czy to dobry pomysł... — Ida popatrzyła na mnie poważnie i przygryzła usta. — Przystanek jest tu niedaleko i...
— Nie w tym sensie, matko warszawska! — Uderzyłem dłonią w czoło. — Po prostu gdzieś, gdzie jest sucho. — Wyciągnąłem do niej rękę. Cofnęła się lekko, lecz zaraz po tym zbliżyła się do mnie. — Obiecuję, że sobie pójdę, jak tylko wyjdzie słońce. — Modliłem się, by pozostało za chmurami. — I grzecznie będę tylko pił herbatę. — Położyłem rękę na sercu, po czym ująłem jej dłoń, ucałowałem i ułożyłem w tym samym miejscu. — Zgoda? — kichnąłem. Ida kiwnęła głową.
***
Mieszkanie Maślanych znajdowało się w jednym z ładniejszych domów na blokowisku niedaleko pałacu. Mieściło się na ostatnim piętrze i miało ogromny balkon z widokiem na ogrody. Ida powoli otworzyła drzwi i rozejrzała się szybko. Wiedziałem, że obawiała się obecności ojca, więc odruchowo zacisnąłem ręce w pięści.
Wystrój wnętrz był bardzo jasny – kremowe meble, fioletowe zdobienia. Kwiaty na parapecie. Doniczki, które pewnie nie jeden raz spadły na ziemię. Nad drzwiami krzyż. Miałem ochotę uśmiechnąć się cynicznie. Ten jej Bóg...
Pokój Idy był jakby oderwany od reszty mieszkania. Ściany malowały się na granatowo, a zasłony były lekko srebrne, jak gdyby pociągnięte takową nicią. Meble były białe i wykończone złotą i srebrną farbką. Nad biurkiem miała powieszony obrazek z jakimś napisem po łacinie i mały rysunek świętego Józefa. Na suficie przyklejone były gwiazdki, które świeciły w ciemności pokoju. Dostrzegłem większość konstelacji, brakowało tylko Corony.
Maślana zdjęła plecak i postawiła go przy biurku, po czym spojrzała na mnie, wyciągając coś z szafki obok krzesła.
— Malinowa, porzeczkowa, czarna czy zielona? — Wyjęła pudełka herbat i przejrzała im się z uśmiechem.
— Trzymasz herbaty w pokoju? — Oparłem się o futrynę. — Czarna.
— Jak twoja chusta. — Krótki uśmiech. — Lubię ich zapach. — Zamknęła oczy i zbliżyła pudełka do twarzy. Jej mokre włosy skręciły się w delikatne loki. Miałem ochotę podejść do niej i ją pocałować, jednak powstrzymałem się przed tym. — Pomagają mi tu funkcjonować. — dodała, po czym wyminęła mnie i przeszła do kuchni.
Gdy wyszła, podszedłem do jej biurka i przyjrzałem mu się. Na blacie leżały rękopisy jakichś wierszy i mapa nieba. Wszędzie wisiały karteczki z jakimiś złotymi myślami i paczki chusteczek. Obok chusty Corony stał mały, pluszowy miś. Na szafce zdjęcie z obozu – szybka pęknięta i rama sklejana kilkakrotnie. Przez krzesło przewieszona była czarna torba. Za biurkiem, wściśnięty w róg i praktycznie niemożliwy do wyjęcia, stał proporzec z konstelacją Korony Północnej i lilijką harcerską. Domyśliłem się, że Ida ukryła go, by nie posłużył jej ojcu za narzędzie do wyrządzenia jej krzywdy.
Spojrzałem na kartki leżące na blacie i zatrzymałem wzrok na jednym ze zdań. Ida miała lekko pochyłe, krągłe pismo, niezbyt dbałe, ale czytelne. Wśród wielu strof dostrzegłem kilka słów, które potrząsnęły moim sercem.
Jankowi, gdy kiedyś odejdę, by wiedział, że był moją koroną północy.
Przygryzłem usta, gdy usłyszałem stukot filiżanek. Brunetka podeszła do mnie i postawiła dwa talerzyki na biurku, po czym powędrowała za moim wzrokiem. Zapach herbaty wypełnił przestrzeń między nami. Woń mocnego, czarnego naparu zmieszała się ze słodką maliną i wanilią. Zupełnie tak jak my.
— Czytałeś? — zapytała dziewczyna, siadając na łóżku obok. Patrzyła teraz na mnie, unosząc głowę.
— Nie — odparłem. — To znaczy... Tak. — Odwróciłem wzrok. — Wybacz, chyba nie powinienem. Ale... — Usiadłem obok niej. — Nie odejdziesz, Ida. Twój ojciec nie będzie z tobą całe życie. Ja... ja cię stąd zabiorę, choćby dziś. — Położyłem swoje dłonie na jej. Uśmiechnęła się czule.
— Ach, głuptas z ciebie. — Pogładziła mnie po policzku. — Jesteśmy na to wszystko za młodzi. — Spojrzała na filiżanki. — Ale nie na picie pysznej herbaty z miodem malinowym! — Upiła łyk napoju i uśmiechnęła się sama do siebie, zamykając oczy.
Powoli wyjąłem z jej dłoni filiżankę i odstawiłem ją na miejsce, po czym przyjrzałem się rozanielonej twarzy dziewczyny. Była taka spokojna, choć znajdowaliśmy się w miejscu, które przynosiło jej tyle bólu. Pachniała malinami i miodem, a ja topiłem się w tym oddechu lata i błogości. Zbliżyłem swoje usta do jej warg, jeszcze gorących od zetknięcia z wrzątkiem i ucałowałem te malinowe usta, które miały na sobie ich słodki smak. Słony smak deszczu zmieszał się z malinami, tworząc slodko-gorzką nutę namiętności.
Dziewczyna lekko musnęła wargami moje usta i odchyliła się, pełna rumieńców i niewinnego wstydu. Deszcz za oknem przyciągnął ze sobą czarne chmury i niebo stało się ciemne. Gwiazdki w pokoju świeciły radośnie, obserwując chwilę, którą tak bardzo chciałem przedłużyć.
Oparłem swoje czoło o jej i zamknąłem oczy, a ona pocałowała mnie lekko i szybko, jak gdyby bała się tego pocałunku, tej czarnej herbaty, która zmąciła jej malinową słodycz.
Przez chwilę trwaliśmy w ciszy i słychać było tylko miarowe oddechy. Ida otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Niebo pociemniało i na suficie pokoju zajaśniały fluorescencyjne gwiazdki. Układały się w różne konstelacje i przemykały pomiędzy śladami farby. Dziewczyna popatrzyła na nie z czułością, po czym zsunęła się lekko z łóżka na ziemię i, odchylając głowę, ułożyła się na podłodze. Wyciągnęła do mnie rękę i po chwili oboje leżeliśmy na dywanie, wpatrzeni w jaśniejący sufit.
Włosy Maślanej musnęły moją twarz. Czułem się dobrze, swobodnie w jej towarzystwie. Cieszyłem się, że była przy mnie, taka spokojna i taka swoja. Jakby na chwilkę przestała się bać tego wszystkiego. Ująłem jej dłoń i gładziłem kciukiem jej bladą skórę. Obróciła głowę w moją stronę i uśmiech rozpogodził jej twarz.
— Czasami, gdy ojciec znów zaczyna jatkę, zamykam się tutaj i wierzę, że jestem gdzieś pośród chmur. Jestem daleko od ziemi i widzę gwiazdy tak wyraźnie, jakby każdy gwiazdozbiór rysował się niczym żyły na mojej ręce. Jestem tutaj i krzyki jakie słyszę, to tylko spadające meteoryty, bo przecież one są takie głośne. Jestem głupia, wiem. — Zamknęła oczy. — Ale czasem wolę uciec w to wszystko, niż budzić się ze świadomością, że mieszkam pod jednym dachem z takim człowiekiem. On kiedyś naprawdę był wspaniały. Był cudownym ojcem, zabierał mnie i mamę wszędzie. — Uśmiechnęła się lekko, jakby to wspomnienie ją zakuło. — Ale potem wszystko zaczęło się psuć. I tak powstał mój kosmos. — Odchyliła głowę.
Zimny wiatr wpadł przez uchylone okno wraz z zapachem deszczu i przegnał z pokoju woń malin i miodu. Zakręcił się pomiędzy nami, jak gdyby szukał dla siebie miejsca. Wiatr... Uderzył w moją twarz, przypominając, że zabrał już deszcz, a przywlókł za sobą łachmany nocy, ciemne i poszarpane przez chmury. Zerknąłem na zegarek.
— Wróci dziś do domu? — zapytałem. Twarz Idy wciąż była pogodna, wolna od lęku.
— Późno, zawsze wraca późno. Jeśli widzi, że śpię, to idzie do siebie i zasypia. Albo krzyczy na matkę. Ale ona dziś jest u babci. — Głos jej się nieco załamał, jednak nie zdjęła uśmiechu z popękanych warg. — Pójdę spać i wszystko będzie w porządku. — Popatrzyła na mnie. Jej szarawe oczy błyszczały gasnącym światłem. — Nie martw się.
— To najgłupsze, co możesz powiedzieć, wiesz? — Pogładziłem ją po policzku. — Jak mam się o ciebie nie martwić, skoro cię...
Mój telefon przerwał mi dość głośną muzyczką i wibracją. Zakląłem w myślach i usiadłem, wyciągając go z kieszeni. Na wyświetlaczu pojawił się numer Feliksa. Przewróciłem oczyma i pokazując Idze na migi, że przepraszam, odebrałem.
— Lepiej, żeby to było coś ważnego, Maso. — powiedziałem twardo. Po drugiej stronie usłyszałem krótki śmiech i westchnięcie.
— Wybacz, że przerywam najpewniej soł macz romantik chwilkę, ale umówiliśmy się dzisiaj na podsumowanie rady obozowej, a ciebie nie ma. Konrad jest wściekły, inni drużynowi prawie chodzą po ścianach i nie, nie chodzi mi o to, że się wszyscy naćpaliśmy. Jest spięcie i to nie moja wina. Heh, tym razem! A twoja. Więc pakuj tyłek i biegnij do nas jak Jezus po jeziorze. No, czekamy. Masz pół godziny, stary. — Masse rozłączył się, zanim zdążyłem coś powiedzieć.
Wstałem zakłopotany i przeczesałem rękami włosy. Wkurzało mnie to, że nie miałem praktycznie tygodnia bez harcerstwa, bo ciągle jakieś rady, zbiórki, akcje, wolontariaty i Bóg wie co jeszcze. Rozumiałem, że miało być całym życiem, ale jest tez życie poza nim, prawda? Zaczynałem gadać sam do siebie, bo byłem zły, że musiałem zostawić Idę, kiedy naprawdę się tego obawiałem. Chyba że...
— Może pojedziesz ze mną na radę przed obozem, co? — Podałem jej rękę i pomogłem wstać. Popatrzyła na mnie z tym swoim spokojnym uśmiechem. Serce mi pękało, gdy moja głowa układała scenariusz zdjęcia tej radości po powrocie pana Maślanego.
— Potem będzie mi trudno wrócić, Wilanów nocą to niezbyt bezpieczna miejscówka. — odparła. — Ale nie denerwuj się, wszystko będzie w porządku, Jasiu. Będę dzwonić.
— Ty nigdy nie dzwonisz, kiedy jest źle, Ida. — Przytuliłem ją mocno do siebie i zacisnąłem powieki. Jej drobne i smukłe palce kręciły kółka na moich plecach. Chciałem, żeby ta chwila się zatrzymała, żeby nie było żadnej rady, żadnego cholernego obozu. Boże, tak bardzo. I żebym mógł być z nią wśród jej gwiazd.
— Uważaj na siebie, dobrze? — Zarzuciłem na ramiona bluzę i położyłem dłoń na klamce. Dopiero teraz zobaczyłem, jak ciemne było to mieszkanie. Ida uśmiechnęła się do mnie. — Proszę, kochanie. — Nie byłem w stanie wyjść. Dziewczyna pogładziła mnie po policzku, a ja pochyliłem się i pocałowałem ją mocno i długo. Usta jej drżały.
— Dobrze. — Skinęła głową. — No, leć, bo będą na ciebie krzyczeć przeze mnie. — Pokornie spojrzała na mnie, po czym nacisnęła klamkę.
— Kocham cię, wiesz? — Ostatni raz przytuliłem ją do siebie. Wciąż czułem zapach herbaty i deszczu. Nasze filiżanki zostały niedopite na jej biurku. — Dobranoc.
— Dobranoc, Jasiu. — Zrobiła mi znak krzyża na czole. — Kocham cię.
***
Sierpień tego samego roku. Siedziałem w tym samym pokoju z naręczem fluorescencyjnych gwiazdek i z kubkiem malinowej herbaty. Matka Idy stała, oparta o futrynę i patrzyła na mnie ze smutkiem. Czułem na sobie jej wzrok pełen bólu, zupełnie tak, jakby nie mogła samej sobie wybaczyć, że nie patrzy już na córkę. Obok niej stała Justyna Piotrowska z chusteczką w dłoniach. Jej twarz pokryta była zaschniętymi łzami.
Słodki zapach roznosił się po całym pomieszczeniu. Wierzchem dłoni wytarłem łzy, które oblewały mi policzki i zerknąłem na drabinę, którą ustawiłem na środku. Zacisnąłem usta i wszedłem na nią, po czym ze świstem wciągnąłem w płuca letni wiatr. Pani Maślana przyjrzała mi się z uwagą, gdy zacząłem przyklejać w pustym miejscu na suficie kolejne gwiazdki. Było ich siedem, a ich układ znałem na pamięć. Wyrył się na moich palcach jak linie papilarne.
Chwilę potem na suficie zajaśniał gwiazdozbiór Korony Północnej. Zszedłem na podłogę i popatrzyłem na to idowe niebo. Piotrowska podeszła do mnie i rozpłakała się na dobre. Przytuliłem ją do siebie i staliśmy tak oboje, zanosząc się łzami, a nad nami świecił gwiazdozbiór Korony, która spadła z głowy tej wspaniałej drużyny, tak bardzo przeze mnie ukochanej.
— Ach, głuptas z ciebie. — Pogładziła mnie po policzku. — Jesteśmy na to wszystko za młodzi. — Spojrzała na filiżanki. — Ale nie na picie pysznej herbaty z miodem malinowym! — Upiła łyk napoju i uśmiechnęła się sama do siebie, zamykając oczy.
Miała rację. Byliśmy wszyscy na to zwyczajnie za młodzi. Popatrzyłem na kubek pełen malinowej herbaty i poczułem na ustach dziwną lekkość.
Byliśmy wszyscy za młodzi...
***
Wcale nie ryczę, wcale nie ryczę.
Dobra. RYCZĘ JAK BÓBR, JAK PINGWIN I MAŁY SŁOŃ (małe słonie umieją płakać, wiedzieliście?), JAK LUDZIE NA TITANICU I ZIELONEJ MILI, CO-KOL-WIEK.
Obiecałam sunkinthepast, że będą Dziady z Idą, ale jak zaczęłam pisać to, to po prostu serce mi tak pękało i popłakałam się jak głupia. Kocham Janka jak cholera i sprzedam nerkę, jeśli ktoś da mi takiego chłopaka, ok.
Mniej więcej tak rysuje się (albo pisze, idk) nowe OL. Będę pisać je od nowa w czerwcu (ahoj, maturko!) i to jest jedna ze scen, która na pewno się tam pojawi.
Możecie sobie popłakać ze mną, pośmiać się z Feliksa, popić herbatkę malinową czy cokolwiek.
Kocham Was tak mocno, jeju.
psyt, zapraszam też do Słonecznego Mrozu, mamy tam dużo Justynki, bo Justyna to fajna babka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top