Informacja o SM i one shot dla odważnych
"Czy ty masz w ogóle jakieś życie poza harcerstwem?" zapytała mnie ostatnio kapituła stopni ZHR. Przynoszę więc odpowiedź, że harcerstwo może być całym życiem. I to życie, a raczej jego kawałek, daję Wam w postaci Słonecznego Mrozu, do którego wprowadzenie pojawiło się już na moim profilu. Będzie mi szalenie miło, jeśli tam zawitacie.
Ale żeby nie było, że do OL wracam tylko z informacją, to dziś nieco boleśniej. Mimo że świętujemy Boże Narodzenie i panuje radość, to chciałabym pokazać Wam ciemną stronę OL. Taką, która nie została oficjalnie dopisana. Uwaga...
***
Ktoś kiedyś powiedział, że może być w życiu człowieka tak cicho, że aż ciemno. I że może być tak pusto, że aż tłoczno. Lecz gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że te słowa znajdą odniesienie w moim życiu... Chyba bym go wyśmiał.
Kochałem sierpień, naprawdę go kochałem. Zwykle spędzałem go na akcjach związanych z rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Byłem wszędzie, gdzie tylko się dało. Ten druh z czarną chustą. Ten druh, który widział już tylko czerń.
Każdej nocy tamtego sierpnia widziałem burzę. Firanka uderzała w moje okno, jak tamto drzewo w ziemię. Księżyc zdawał się szydzić z mojego strachu i moich łez, gdy siedziałem na łóżku i patrzyłem na niego, bo bałem się słońca. Słońce to widziało. Widziało jej twarz z ostatnim uśmiechem, który nie był mi dany. Tego słońcu nie mogłem wybaczyć.
Każdy deszcz wydawał się być tamtym deszczem. Bałem się go, bałem się wody, szumu, plusku, trzasku. Tkwiłem w ciszy i tonąłem w niej, przygnieciony moim własnym drzewem, na którym wisiała biała chusta. Tak bardzo bałem się bieli...
Nie patrzyłem na gwiazdy, bo wiedziałem, że one znają prawdę. Że nie zniosę ich blasku, nie zniosę ich światła i czuwania. Całe moje życie było czuwaniem. Zawiodłem. Tak bardzo zawiodłem.
Myślę o tym wszystkim i patrzę, jak kolejna butelka toczy się po podłodze. Turla się jak gałęzie, pchane tak niedawno przez wiatr. Głupia butelka. Głupia. Głupia...
Kręci mi się w głowie tak, jak nie powinno kręcić się harcerzowi. Czy jestem harcerzem? Cholera wie, harcerze nie tracą ideałów. Ja straciłem. Pozwoliłem, by coś mi je przygniotło. Może to byłem ja. Może przewróciłem się, niosąc je, bo były dla mnie za ciężkie. Co ja sobie wyobrażałem, syn alkoholika, surowy i ambitny. Że jedna dziewczyna mnie zmieni? Że przestanę być tym, kim jestem? Że gdy ona pociągnie za moją chustę, to łapska tego wszystkiego tak po prostu mnie puszczą? Janek Lasecki, jesteś idiotą.
Przyglądam się swojej twarzy w kolejnej butelce. Nie czuję już nawet smaku tego, co jest wewnątrz. Wiem, że sam jestem bez smaku. Bez wiary. Bez nadziei. Beze mnie. Pusty pojemnik na alkohol, opakowany w imię i nazwisko. Jan Lasecki. Złamałem się jak drzewo.
Moimi gwiazdami są białe tabletki leżące na ciemnym dywanie. Układam z nich konstelacje w moim własnym ciele, ale nie umiem ich nazwać. Żadna z nich nie jest Coroną. Corona nie istnieje we mnie, nie żyje. Jak Ida.
Przed oczami widzę ciemność, widzę to, czego tak nienawidzę. Nie krzyczę. Nie potrafię krzyczeć. Nie potrafię kochać. Myślałem, że umiem, cholera, wiele sobie myślałem.
Patrzę na różaniec, jaki odpiąłem od spalonego munduru. Ida płakałaby, gdybym go spalił, Ida byłaby zła, Ida przestałaby mnie kochać... Janku Lasecki, dlaczego umierasz?
Łykam kolejne tabletki i zamykam oczy. Opadam na podłogę jak liść, trącany przez wiatr. Kiedyś miałem kolor. Kiedyś mógłbym powiedzieć, że ten kolor miał jakiś odcień, bo przecież ludzie mają swoje nastroje. Teraz nie mam koloru. Nie mam mnie. Nie mam.
Dzwoni Feliks. Potem Justyna. Dzwoni Edmund, Konrad, zastępowi. Wyłączam telefon. Jest tak cicho, że ciemno. Jestem ja, bezbarwny. Liść. Idze byłoby tak przykro...
Przepraszam, kochanie...
Ktoś stuka w drzwi. Mocno. Głośno. Długo. Nie ma mnie. Nie ma Idy. Jest nam tak przykro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top