27. Dreszcz czy deszcz?

— Jasiu... — szepnęła, gdy Felek zakończył śmiać się jak chora postać z bajki Disneya. — Chcę, żebyś zapamiętał to wszystko.
—  Ida, przecież wiesz... — Wziąłem jej dłoń z mojego policzka i pocałowałem jeszcze gorącymi ustami. — Wiesz, że pamiętam każdy moment z tobą. I będzie ich miliard, obiecuję ci. — Pochyliłem głowę w kierunku tej trzymanej przeze mnie dłoni. — Zrobię wszystko, by pamiętać...
—  O jacie, zaraz eksploduję od tego cukru! —  Felek przewrócił oczami i uśmiechnął się. — Słodziaki, chodźcie już spać, bo zaraz tu przemokniemy, a moje czyste ciuchy już nie istnieją.
Uniosła się na palcach i pocałowała mnie w czubek głowy. Ta mała, zastraszona dziewczynka. Ta harcerka, która dzieliła się ze mną opłatkiem na strychu i wtedy jej usta drżały przed pocałunkiem.

Wciąż trzymając jej dłoń uklęknąłem i spojrzałem na nią oczyma pełnymi pytań i troski. Zerkała na mnie, nagle tak zdawałoby się duża, a jednak wciąż pozostająca kruchą dziewczyną. Po chwili usiadła na ziemi i pozwoliła, abym otoczył ją ramionami. Drżała od płaczu, który nagle rozdarł jej radosne serce. Wziąłem ją jak dziecko i tuliłem do siebie, szepcząc, że jestem obok. Chciałem zawsze się tam znajdować. Choć byłem facetem i wszystko postrzegałem dość racjonalnie, prosto i w sposób typowy dla dzieci alkoholików, to przy niej stawałem się zupełnie innym człowiekiem. Doceniałem czułość. Odkrywałem wartość choćby muśnięcia się dłoni, spojrzenia. Pragnąłem zrozumieć i być zrozumianym. Podświadomie szukałem w niej autorytetu, choć wiedziałem, że ona tak siebie nie traktowała.

—  J-jasiu... j-ja... — Pociągnęła nosem. Felek podniósł się i podał jej chusteczkę. Kiwnęła głową, by podziękować i przylgnęła do mojej piersi. — J-ja tak strasznie c-cię potrzebowałam... t-tak strasznie... — Łkała. —  A jednocześnie mi t-tak głupio, ż-że musiało się t-to wszystko stać.
Spojrzałem badawczo na przyjaciela, po czym odpiąłem od swojego munduru krzyż, starając się nie ściągnąć tym jej uwagi.

W tamtym momencie byłem chyba najgłupszym człowiekiem świata. Najgłupszym, ale i najbardziej pewnym tego, co chciałem zrobić. Byłem młody i nie myślałem racjonalnie. Robiłem to, co czułem, że powinienem. A to uczucie siedziało we mnie od Lednicy. Od kiedy spędziłem ten długi czas w ciemnym namiocie. Potem spotęgował to widok jej ojca. Nie mogła wrócić. Ja... ja nie mogłem na to pozwolić, by jeszcze kiedykolwiek stanęła w tym domu. Chciałem dać jej dom, taki prawdziwy dom. Wiedziałem, jak głupio to brzmiało. Syn alkoholika i córka damskiego boksera. Idealna para, prawda?

Ręce mi się zatrzęsły, gdy puściłem dziewczynę, by swobodnie usiadła na trawie. Wytarła oczy i chlipnęła cicho. Kasztanowe włosy potargał deszcz i wiatr. Pochodnia wypalała się tuż za nami i tylko dzięki gwiazdom i księżycowi widziałem jej postać. Była piękna, dla mnie zawsze była tak bardzo piękna. Moja harcerka... Najwspanialsza z druhen. Choć nie była modelką z okładki, choć jej oczy były ciągle jakby podkrążone, choć dłonie miała zniszczone pracą, choć jej twarz nosiła ślady rurek tlenowych i uderzeń — kochałem ją.

Przełknąłem ślinę i obróciłem krzyż w dłoniach. Jego kanty obiły się o moje palce, a wybita na złoto lilijka mignęła. Ida popatrzyła na mnie zaszklonymi oczyma, a Felek poklepał ją przyjacielsko po ramieniu. Nabrałem więcej powietrza, bo w głowie zaczynało mi wirować.
Janek, dasz radę. Dasz radę. Musisz. Dla niej. M U S I S Z.
Nie stchórzysz teraz, nie po to był ten rok. Nie po to.
—  Ida — zacząłem, a mój głos zabrzmiał poważniej niż chciałem. Zganiłem się za to. — Wiem, że może teraz to, co powiem wyda ci się dziecinne i głupie, ale wiesz... gdyby zapytano mnie kiedyś, dlaczego jestem harcerzem, to powodem nie byłby ten krzyż, który noszę w sercu każdego dnia. Nie byłyby to obozy, fajna zabawa czy branie udział w ważnych uroczystościach. Powodem, dla którego jestem harcerzem są najwyższe ideały. I jednym z nich, tym, którego tak długo szukałem, tym, dla którego zmieniłem sam siebie... tym ideałem, Ida, jesteś ty. I chciałbym, abyś wiedziała — zerknąłem na krzyż. — że chusta może wyblaknąć, krzyż może się złamać, a harcerstwo może upaść, ale ja nie przestanę cię kochać. Nie przestanę, Ida. — Wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Wzięła z mojej ręki krzyż i pojedynczy szloch przedarł się przez jej ciało. — I dziś klęczę przed tobą jak harcerz szukający tego wszystkiego, co trzymasz w dłoniach, co masz w sercu. Klęczę przed tobą i... — zawahałem się. Felek skinął głową, stojąc za plecami dziewczyny. — I proszę. Ido Lauro Maślana, składając w twoje dłonie wszystko co mam, chciałbym cię zapytać, czy... czy wyjdziesz za mnie? Ja wiem, że znamy się rok, że jesteśmy młodzi i to wszystko wydaję się zupełnie irracjonalne, ale... — Spojrzałem na nią i zamilkłem.

Uśmiechnęła się i wierzchem dłoni wytarła oczy oraz policzki. Gdy to uczyniła, położyła mój krzyż na kolanach i odpięła ostrożnie swój. Na jego miejsce powędrowała moja harcerska pamiątka; swoją przez chwilę trzymała w dłoniach, po czym srebrzysty krzyż spoczął w moich dłoniach.
— Jasiek — zaczęła z uśmiechem i widziałem, jak łzy tłoczą się w kącikach jej oczu. Felek obok wysmarkał nos w chusteczkę. — Gaduła z ciebie jak nie wiem co. — Spuściła głowę, a uśmiech wkradł się znów na jej twarz. — I głupek jakich mało.
— No to ci powiedziała! — Felek parsknął krótko, po czym założył rogatywkę na twarz.
Ida przewróciła oczami i lekko pchnęła Masse, który upadł na trawę, śmiejąc się cicho. Dziewczyna spojrzała na mnie, biorąc swój krzyż i przypinając mi go do munduru, powiedziała:
— Ale kocham cię, Jasiu. — Przesunęła palcami po fakturze krzyża i lekko się odsunęła, spoglądając na ten, który jej dałem.
—  Za bycie głupkiem i gadułą. — skwitował w śmiechu Masse.
—  Feliks! — zawołaliśmy nieco za głośno oboje, po czym roześmialiśmy się. Policzki Maślanej oblał rumieniec. Wstałem i wziąłem ją za rękę. Stanęła naprzeciw mnie i przełknęła ślinę.

—  To chyba będzie najbardziej niepoważne tak w moim życiu, wiesz? — Pogładziła mnie dłonią po policzku.
—  Więc zgadzasz się? — szepnąłem tak, że tylko ona mnie usłyszała.
—  Powiedz tak, powiedz tak! — prawie piszczał za nami Felek, który właśnie wyciągnął telefon i walił prosto w nas lampą błyskową. — O mój borze szumiący, będę to puszczał dzieciom!
— Weź otwórz sobie Milczka na piętnaście minut, co? — Kiwnąłem głową w jego stronę, na co ten zrobił obrażoną minę i usiadł na mokrej trawie przytulając gitarę. — Czyli... zgadzasz się? — Powtórzyłem o zwróciłem się do niej, a w moim głosie zaiskrzyła dawno nie słyszana nadzieja.
— Tak, druhu. — Przymknęła oczy.

Pochyliłem głowę i pocałowałem ją.
Pocałowałem tak, jakby miało nie być poranka, jakby noc miała zatrzymać się tylko na tym jednym pocałunku.
Pocałowałem dziewczynę, którą poznałem równo rok przed tym niezwykłym momentem.
Pocałowałem harcerkę, która nauczyła mnie patrzeć na ideały nie przez brudne okulary.
Jej usta wciąż miały na sobie ślady łez i deszczu. Czułem, jak wylatują ze mnie wszystkie emocje, jakie do tej pory w sobie trzymałem.

Była moja. Była moją Idą, której obiecałem dać dom. Trzymając ja wtedy w ramionach czułem się najszczęśliwszym facetem na ziemi.
Przez ojca straciłem wiarę w to, że zdołam kogoś normalnie pokochać. Że nie będę jedną wielką raną, która nie da się zaleczyć. Ale ona tu była. Ona, Ida Laura Maślana, ta dziewczyna z Powązek. Była moja.

— Dziś zupełnie nie jest dzień dla nich, prawda? — zagadnęła. Zmieszany popatrzyłem w jej stronę. Zwróciła ku mnie szare oczy, które podkreślały jej bladą twarzyczkę. Przełknąłem zmieszany ślinę. — A jednak ludzie przychodzą. Jak myślisz, dlaczego?
Żeby spotkać taką osobę, jak ciebie, Ido — ta myśl przemknęła mi w głowie, gdy przytulałem ją do siebie.

Z tamtej nocy zapamiętałem tylko zapach jej munduru i deszcz, który oblewał nas, gdy siedzieliśmy na polanie pod kocem w pandy, a Felek przyniósł nam obrzydliwie słodką herbatę. Zapamiętałem jej zmęczone oczy, które błyszczały nadzieją. Jej dłonie splecione z moimi i jej usta na moich ustach. I ciszę, która przemykała pomiędzy drzewami, zerkając na dogasające płomyki pochodni.

***

Pierwszy sierpnia był dla nas wyjątkowy. Obudziliśmy harcerzy o siódmej rano i rozpoczęliśmy obozowy dzień złożeniem przysięgi wojskowej. Zrezygnowaliśmy z zajęć obrzędowości obozowej i skupiliśmy się na tym, co cechowało naszą drużynę. Przewidziana na ten dzień była gra terenowa i zajęcia w zastępach. O siedemnastej mieliśmy zapisany Apel Pamięci i malutką rekonstrukcję zrywu warszawskiego. Zaangażowaliśmy do tego nudzącą się przez deszcz Burzę.
Deszcz. To on zerwał nas w ten dzień na nogi, gdy namioty zaczęły przeciekać. Ulewa nad ranem była straszna, woda wlewała się do namiotów jak rwący potok, ale poradziliśmy sobie z tym faktem okopami, w których Konrad założył się z Tomkiem, że popływa.

Mimo brzydkiej pogody i zmęczenia, chodziłem szczęśliwy jak nigdy w życiu. Gdybym mógł, wyściskałbym w tamtym momencie wszystkich i wyznał miłość połowie świata (wyłączając Feliksa). Cieszyłem się jak głupi ilekroć patrzyłem na krzyż Idy na mojej piersi, a sprzyjał temu fakt, że cały dzień spędzałem w mundurze. Nałożyłem na niego pałatkę, żeby nie przemoknąć do suchej nitki i zająłem się robieniem obiadu oraz kolacji, podczas gdy moi chłopcy wariowali na grze terenowej. Miałem się na niej pojawić dopiero na końcu, więc w spokoju smażyłem kotlety, podśpiewując z panią kucharką jakieś stare szlagiery. Nuciliśmy właśnie Więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko, gdy potężna fala deszczu uderzyła o dach kuchni. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na drugą stronę jeziora. Silny wiatr uderzył w drzewo nad nami i konary niebezpiecznie pochyliły się ku ziemi. Odłożyłem narzędzia kuchenne i wyszedłem poza obręb kuchni. Było około godziny szesnastej.

Wichura szarpała lasem na wszystkie strony. Blaszany dach stołówki chylił się ku upadkowi, pale i żerdki drżały jak w febrze. Wyglądało to przerażająco. Padał deszcz, straszny deszcz, który uderzał w skórę jak pięści wzburzonego bojownika.
Zakryłem się pałatką i podbiegłem w stronę podobozu.
— Konrad. Konrad! — krzyknąłem przez deszcz, który przybierał na sile. Niebo stawało się czarne. Chmury przesłaniały widok na słońce. — Konrad!
— Las, dobrze, że jesteś. — Drużynowy wypadł z kadrówki i stanął obok mnie. — Ewakuacja, zbieramy drużynę. Musimy jak najszybciej wyjść z podobozu.
—  Warszawiacy baczność, spocznij, na placu apelowym zbiórka! Macie pięć minut na spakowanie się i natychmiast wychodzimy z obozu! — krzyknąłem. — Zastępowi z raportem do mnie, ale już! Szybko!

Trzęsłem się ze zdenerwowania, a jednak musiałem pozostać w pełni świadomy tego, co robię. Byłem przybocznym, moje działania musiały być racjonalne i konkretne. Pioruny trzaskały nad nami, gdy zbieraliśmy i przeliczaliśmy drużyny. Brzask i Burza już ustawiły się przy komendancie.
Dziesięć minut do Klanin, dziesięć minut i będziemy bezpieczni.
—  Obóz ZHP zbiórka ewakuacyjna, sprawdzić stan drużyn!
—  Stan sprawdzony, komendancie!
—  Drużynowi zamykają szeregi drużyn, przyboczni pilnują boków, za mną marsz!
—  Czekaj, druhu! — krzyk Felka przerwał procedury ewakuacyjne. Harcerze z nieskładnie spakowanymi plecakami popatrzyli to na Felka, to na namioty, które już prawie kładły się na ziemi.
—  Co jest, panie przyboczny? — Komendant się niecierpliwił, bo jeden konar właśnie spadł na drogę, która prowadziła do sanitarki.
—  Druhu... — Masse przedarł się przez tłum, lecz zamiast do niego, podszedł do mnie. Złapał mnie za ramiona i obrócił w kierunku jeziora. Wypowiedział tylko trzy słowa, a mnie przeszedł dreszcz.

— Obóz ZHR płonie.

♡♡♡

Co to będzie, co to będzie?

W ramach oczekiwań zapraszam Was na poetyckie starcie z Dziadami, które znajdziecie w zbiorze „Daj mi Dziady” na moim profilu!

Poza tym przesyłam moc uścisków dla każdego! 6 i 7 października będą wyjątkowe – Stadion Młodych i upragniony Dzień Polskiej Harcerki, gdzie uhu, zabawa i rywalizacja będzie nie do opisania!
Buziaki! ♡

Psyt! Planuję też nowe opowiadanie w klimatach harcerstwa, ale to luźny pomysł i zobaczymy jak z realizacją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top