20. Myślałem, że to nasza drużyna

— Ja ciebie też, Janek.
Podniosłem się i porwałem ją w ramiona, obracając się z nią na rękach jak głupi. Gdy się zatrzymałem, położyła dłoń na moim policzku i pocałowała mnie, delikatnie i lekko, jakby była jedynie powiewem w burzy mojego życia.

Powiewem, który strącił na moje serce liście w odcieniach, których nie dostrzegałem w gamie barw swojego świata.

***

Justyna miała rację. Lednica zmieniła mnie i pokazała to, na co nie zwracałem uwagi, albo to od czego odwracałem wzrok. Stałem się mniej impulsywny i uspokoiłem się. Czułem w sercu niesamowity spokój, jakby ktoś otoczył je taśmą niczym służba porządkowa i nie pozwalał tam wejść nieproszonym sprawom.

Czerwiec był miesiącem przygotowania do obozu. Chcieliśmy z Konradem zrobić go w nieco innej formie, lekko zbliżyć do obozów ZHRu, gdyż spodobała nam się taka forma. Prycze zamiast kanadyjek, więcej puszczaństwa i dłuższy czas spędzony w lesie.
Siedzieliśmy więc w pewien upalny dzień w Parku Wolności przy Muzeum Powstania Warszawskiego i oparci o jakieś wielkie kamienie stukaliśmy w laptopy. Wokół nas rozpościerały się zabudowania MPW, drzewa i mur pełen nazwisk, tak wielu, że nie mogłem ich spamiętać.
Otworzyłem plik z zajęciami planami pracy od zastępowych i przeleciałem wzrokiem po ich treści. Sprawdzanie ich w październiku zajęło mi ze dwie noce. Pod koniec roku szkolnego nadesłali trochę nowych konspektów.

— Znowu nie dałeś Jeremiemu żadnych uwag do planu. — zauważyłem, nie widząc czerwonych zaznaczeń. Konrad nie przestawał wstukiwać danych do tabelek. Uwielbiał taką robotę w przeciwieństwie do moich humanistycznych zapędów i biolchemicznych zamiłowań Tomka.
— Ma świetne plany, więc nie będę ich poprawiał. — odparł, zerkając na spis harcerzy. Mieliśmy ich w tamtym czasu ponad czterdziestkę i zastanawialiśmy się nad podziałem drużyny. Na obóz miało jechać ich prawie trzydziestu, co dawałoby nam około sześciu namiotów, po pięciu w każdym. Robił się mały harctłok.
— Nie uważasz, że to lekka faworyzacja? — Przerzuciłem się na charakterystyki. — Zero poprawek, wysyłasz go na kurs drużynowych w wieku jeszcze nie szestnastu lat, przymykasz oko na to, że pali. — wyliczyłem, na co Konrad przerwał pisanie i spojrzał na mnie uważnie. Rzadko obdarzał mnie tak surowym spojrzeniem jak wtedy. Rzadko też niezgadzaliśmy się w czymś – ba! Można było nawet powiedzieć, że byliśmy kadrą idealną.
— Sugerujesz mi, że traktuję go ponad innymi? — Jego ton był kpiący. — Nie moja wina, że wykazuje się lepszymi umiejętnościami niż chociażby Lucek czy Wojtek.
— Wojtek i Lucek nie wstawiają postów „ale gruby melanż, dobre piwo, dobre dupy". — przeczytałem ze screena, którego odpaliłem sobie we własnych komentarzach do planów pracy i charakterystyk. Drużynowy przewrócił oczami.
— Jak ci się nie podoba, to możesz iść do ZHR. — Jego głos był szorstki i twardy. Zaskoczył mnie; zwykle Konrad wypowiadał się z łagodnością. — Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało. Jeremi to jeden z moich harcerzy i ręczę za niego. Ty się zajmij zastępami, które masz pod opieką. Punktacja leży. — syknął. — I kurde nie wpieprzaj mi się w moją drużynę. — Narastała w nim wściekłość.
Naszą. Naszą drużynę. — dopowiedziałem i wstałem, zamykając laptopa. Starałem się być spokojny i opanowany, choć miałem ochotę tym laptopem w niego rzucić.

Wyszedłem z MPW i przeszedłem się w stronę przystanku autobusowego. Słowa Konrada może i jakoś bardzo mnie nie zabolały, ale w pewien sposób zawiodły. Jakby zdjęto mi czarne okulary i pokazano pierwsze promienie słońca.
Poprawiłem plecak i przyspieszyłem kroku. Niebo na Woli było niemal bezchmurne. Czyste, niebieskie. Patrzyłem na nie, jednocześnie rozmyślając nad tym, co sam powiedziałem do Konrada.
Dziwiłem się sobie, bo, nie oszukujmy się, zanim dostałem od życia w tyłek sam uciekałem do wielu rzeczy, których harcerz powinien się wyprzeć. Nie byłem wzorem do naśladowania, wiedziałem o tym. Daleko mi było do pomników wielkich ludzi. Bliżej już do kamienia na wiejskiej drodze. Małego. Aczkolwiek przystojnego. Żartowałem.

Wsiadłem w autobus jadący w kierunku Powiśla i utkwiłem wzrok w szybie. Świat mijał za oknem, a ja myślałem nad dziewczyną, którą nim nazywałem.

***

— Tak strasznie się cieszę, że już za tydzień o tej porze będę mogła spać pod gwiazdami, wiesz?
Szliśmy z Idą ogrodami wilanowskimi, a był to jeden z ostatnich dni czerwca. Słońce ogrzewało nam twarze, piasek wzbijał się pod stopami, drzewa kłaniały nisko, jakby przeciążone tym świergotem dobiegającym z pomiędzy liści, jakby ugięte pod naporem promieni pełnych ciepła.
Maślana miała na sobie zieloną sukienkę z białym kołnierzykiem i parła do przodu jak mała ciuchcia, zachwycając się posągami w alejkach i kolorami róż rosnących na rabatkach. Machała ogrodnikom i próbowała zwabić wiewiórki na imitację orzechów jakimi miały być kasztany z ubiegłego roku.
Patrzyłem na nią z miłością i uśmiechałem się za każdym razem, gdy mówiła coś do mnie, gdy pokazywała mi wymyślne posągi i idealnie ścięte kwiaty. Odżyła i czułem to w jej gestach, w jej słowach i przede wszystkim w spojrzeniu, które wydało mi się wtedy głębsze.

— To jak mnie Konrad wyrzuci z kadrówki pamiętaj, że idę do ciebie! — Pociągnąłem ją za rękę, gdy oglądała posąg przytulonych amorków. Obróciła się tak, by stać do mnie plecami, bo czym puściła moją dłoń, podbiegła do murku i podskakując, usiadła na nim. Za nią rozpościerało się jezioro i ogrody Marysieńki, ukochanej króla.
— To nie przystoi, druhu przyboczny. — Pogroziła mi, po czym oparła się o posąg amorków w pozie jednego z nich. — Patrz, tak właśnie wyglądam przy tobie i Felku.
Roześmiałem się i ściągnąłem ją na ziemię, zamykając w moich ramionach. Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym uśmiechnęła się lekko. Ten uśmiech był zupełnie inny niż te, które widziałem przed Lednicą.
— Nienawidzę Wilanowa, wiesz? — powiedziała z rozbrajającą szczerością. Przesunąłem nieco rękę, aby nie dotknąć gojących się siniaków na jej przedramieniu. — Nienawidzę domów tutaj. Tu nie ma mojego domu.
Odgarnąłem włosy z jej twarzy i uśmiechnąłem się, wciąż na nią patrząc.
— Ale wiem gdzie jest. — odparłem, dłonią gładząc jej policzek. Roześmiała się, jakby zapominając o tej chwili smutku i przytuliła się do mnie mocno. — Udusisz mnie zaraz, mała wariatko! — Zaśmiałem się. — Halo, pani ratownik, ja tu tracę oddech!
— Jak połowa harcerek na druha widok. — Puściła mi oczko.
— Nie druhuj mi tu, słońce. — Ucałowałem ją w czoło.
— Oślepiasz tym słońcem. — Przyłożyła ręce do czoła w geście omdlenia i znów się zaśmiała.

Tamten dzień spędziliśmy w Wilanowie, którego tak nienawidziła. W Wilanowie, gdzie ją zniszczono, zabrano jej uśmiech i zepchnięto na dno. W Wilanowie, gdzie mówiła mi, jak bardzo mnie kocha.

***

Nastał lipiec. Na Konrada wciąż nie mogłem patrzeć spokojnie, nurtowała mnie jego postawa. Razem z Tomkiem zajęliśmy się przygotowaniem zajęć i rozplanowaniem pionierki w  podobozie oraz rozgospodarowaniem pieniędzy na wędrówkę.
Atmosfera była napięta i wyczuwałem wiszącą w powietrzu kłótnię kadrową, jednak za wszelką cenę starałem się robić dobrą minę do złej gry.
Nasz obóz miał trwać od piętnastego lipca do piątego sierpnia i to był chyba pierwszy raz, kiedy Warszawiacy opuszczali obchody pierwszego sierpnia w Warszawie. Dziwiło mnie wybranie takiego terminu, ale Konrad uparł się, aby zahaczyć obozem o sierpień, który podobno miał lepsze warunki pogodowe. To już było dla nas jakieś takie małe trzęsienie ziemi, bo halo, nagle czarne chusty miały nie pojawić się w gamie kolorów Zlotu Harcerskiego, nikt nie szedł z czarną barwą na wolontariat. Zachwianie naszego małego świata miało jednak dopiero nastąpić.

Miejscem obozowym było Jezioro Płocicz, które znajdowało się niedaleko wsi Klaniny. Był to teren blisko Trójmiasta, dobry do rajdów i wędrówek, a także licznych wyczynów.
Razem z nami jechać miały jeszcze trzy inne drużyny, w tym dwie żeńskie. Towarzyszyła nam Burza Felka. Zrezygnowaliśmy ze współpracy z drużynami koedukacyjnymi, aby na ten jeden miesiąc powrócić do korzeni ZHP i pokazać naszym dzieciakom co nieco z początków naszego ruchu.
W tym celu jako tematykę wybraliśmy wehikuł czasu, który przenosić nas miał w różne wydarzenia ważne dla harcerstwa. Na potrzeby tych działań miałem wcielić się między innymi w Andrzeja Małkowskiego, Janka Bytnara, Anodę czy policjanta, łapiącego harcerzy podczas okresu PRLu. Całość zapowiadała się ambitnie, wyczerpująco, a przy tym Fenomenalnie, Fantastycznie i Genialnie, jak nie raz wołaliśmy w okrzyku.

Pakując się na ten wyjazd miałem w sobie tęsknotę. Na miesiąc rozstawałem się z Idą, którą dopiero odzyskałem. Gdybym mógł, wziąłbym ją wtedy nawet i do tego plecaka i zaniósł ze sobą nad Płocicz.
Perspektywa miesięcznej ciszy i bycia w totalnej dziczy bez zasięgu do choćby chwilowej rozmowy sprawiała, że mój entuzjazm co do wyjazdu malał. Chciałem spędzać z nią każdą wolną chwilę, rozmyślałem o tym, co będziemy robić na studiach, o tym, gdzie zamieszkamy i w jakim kościele weźmiemy ślub. Jakie kwiaty posadzimy w ogrodzie przed naszym domem, który w żadnym stopniu nie będzie przypominał Wilanowa.
Mimo że nigdy się jej do tego nie przyznałem, to właśnie ją jedyną nazywałem w swym sercu „ukochaną”.

Wsiadając do autokaru zająłem miejsce obok Tomka. Na Konrada nie spojrzałem; był zajęty rozmową z Jeremim. Przewróciłem oczami i poczułem, jak Tomek szturcha mnie w bok.
— Stary, podobno po drugiej stronie jeziora będzie obóz ZHR, czaisz? Co jak co, ale lasek to oni mają w bród, nie wiem jak ty, ale ja chyba zmienię organizację. — Zaśmiał się, po czym wyjął poduszkę owcę i oparł się na szybie. — Obudź mnie, jak dojedziemy na miejsce.
— Luz. — Uśmiechnąłem się i wstałem, wodząc wzrokiem po autokarze. No pięknie, ktoś już wymiotował, dwójka zastępowych kłóciła się o umiejscowienie proporców, a najmłodsi harcerze grali na jakichś przenośnych konsolach, czy Bóg wie, co oni tam mieli.
— Śródmieście, czy moglibyście z łaski swojej nie ściskać pasami wymiotującego kolegi? — Zrobiłem kilka kroków w stronę ubawionego po uszy zastępu. Ich podręczne plecaki leżały porozrzucane na podłodze, a sami zainteresowani zajęci byli przypinaniem do siedzenia na zmianę zielonego i żółtego na twarzy Antosia, jednego z młodszych. Biedny dzieciak nie wziął leków na chorobę lokomocyjną.

Podszedłem do nich bliżej i kucając wytarłem mu chusteczkami twarz, po czym kazałem napić się wody i iść spać. Dwójkę największych żartownisiów posadziłem tuż za sobą i przykazałem trwanie w ciszy pod groźbą kopania okopów przed namiotami całej drużyny. Ewentualnie latryny, jak mocno podpadną.
— Druhu, a czy ja mogę siku?
— Druhu, pojedziemy do maka?
— Druhu, a czemu druh Tomek zjada pluszową owcę przez sen?
— Druhu, czy możemy pograć w coś fajnego?
— Druhu, chyba łazienka nie będzie już potrzebna...

Oparłem się o siedzenie dopiero po dwóch godzinach, kiedy banda tych małych dowcipnisiów poszła spać. Zmęczyli się po ustawianiu Tetrisa z plecaków i uznali, że lepiej wypocząć przed noszeniem namiotów. Geniusze.
Wyciągnąłem telefon i zerknąłem na wiadomości.

Felicjusz Masjusz Król Zethapu: Stary, jakiś zuch mi się właśnie sfajtał do rogatywki. Pragnę śmierci.

Jan(usz) Związków z ZHRówkami: Bądź harcerzem, mówili. Będzie fajnie, mówili.

Felicjusz Masjusz Król Zethapu: Obóz się jeszcze nie zaczął a ja już śmierdzę. Zabij mnie, błagam. Albo skoczę do jeziora niczym... w sumie to nie wiem niczym co, ale będzie to zjawiskowe.

Jan(usz) Związków z ZHRówkami: Będę cię opłakiwał i ciepło wspominał we wspomnieniach.

Felicjusz Masjusz Król Zethapu: Też cię kocham, stary. Graj mi żałobne pieśni, gdy będę skakał. Np. Hiszpańskie dziewczyny. Za te wszystkie, których nie pocałowałem xd

Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Głupek. Przyjaźniliśmy się odkąd pamiętam, od kiedy pobiliśmy się na zbiórce zuchowej (co było zabawne, tak swoją drogą, bo toczyliśmy walkę o to, kto zbudował lepszą ciężarówkę ze śniegu) i nie wyobrażałem sobie, że mogłoby go zabraknąć w moim życiu. No jednak spanie na jednej kanadyjce na Rajdzie Wisła zobowiązywało.

Ten przystojny z ZHP: Jak tam, wyjechałyście już?

Ta słodka z ZHR: Stoimy na stacji, jupi! Justyna uznała, że to fantastyczny moment na fantastyczną grę w Mafię, a więc fantastycznie przegrałam. Zapowiada się cudowna podróż.

Ten przystojny z ZHP: Optymizm aż od ciebie emanuje, słońce, chodzące 8 prawo!

Ta słodka z ZHR: Bardziej wleczące się. Jak ten pociąg. Hejtuję pociągi oficjalnie do teraz.

Ten przystojny z ZHP: Obroń honor i wygraj w Mafię w pociągu, wtedy będzie mu łyso.

Ta słodka z ZHR: To brzmi jak plan. Ale wiesz, co jeszcze brzmi jak plan? Kanapki z serem. Definitywnie kanapki z serem.

Jej radość wypełniała i mnie. Czuła się dobrze, więc i ja czułem, że jestem szczęśliwy. Wtedy tego nie doceniałem, ale w tamtym momencie Ida Laura Maślana nauczyła mnie prawdziwie się uśmiechać.
I kochać kanapki z serem.
Definitywnie.

♡♡♡

Dam dara daaaam!
Obóz harcerski! Zbliżamy się niczym pociąg Idy do końca Odcieni Liści. Szybko minęło, jeju, będę szalenie tęsknić za tym opowiadaniem.
Jak myślicie, co wykombinują Janek z Felkiem? Wróci Justyna? Tyle pytań, o matko XD.

Na górze macie baner, nad którym siedziałam pół godziny, czuję się spełnionym człowiekiem

A co tam, tu też go dam





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top