18. Prowadź na Lednicę!

Lednica. Nadeszła Lednica, której tak wyczekiwałem, sam nawet nie wiedząc na co się piszę. Gdy powiedziałem Konradowi, że chcę pojechać na pola, żeby stać pod wielką rybą ten tylko pokiwał głową i kazał mi zgłosić się do służby reprezentacyjnej. No tak, tego akurat mogłem się spodziewać. "Warszawiacy" nigdy nie przepuszczali okazji, żeby pokazać się z jak najlepszej strony.

ZHP oferowało na Lednicy cztery służby, o wiele mniej niż ZHR, który także się tam znajdował. Byliśmy wyłączeni z ewangelizacji, a także nie mieliśmy takiej sieci łączności. Dodatkowo sami stawialiśmy namioty, zaś sztaby ZHRu spały w dziesiątkach przygotowanych przez służbę kwatermistrzowską. Byli weteranami przez ważną rolę duchowości w swojej organizacji. My kładliśmy na to mniejszy nacisk — sam w końcu byłem ateistą, więc niezbyt angażowałem się w te sprawy. Mimo to uczyłem harcerzy szacunku do Mszy Świętej czy symboli. Bóg był dla mnie po prostu synonimem dobra, a harcerze mieli być dobrzy i dobru służyć. Tak wtedy myślałem.

Na Pola Lednickie przyjechałem pierwszego czerwca, dzień przed oficjalnymi uroczystościami. Wyciągnąłem ze sobą Felka, żeby mieć jakieś towarzystwo. Bardziej niż ja, przekonało go jednak to, że Amanda wraz z drużyną wybierały się na służbę porządkową.
Połacie zieleni i jezioro przyciągnęło moją uwagę, gdy tylko doszliśmy na teren imprezy. Byliśmy zmęczeni, szliśmy na piechotę spory kawałek, ale widok obozu nam to wynagrodził.
Dochodziła godzina piętnasta, o dziewiętnastej mieliśmy stawić się nad jeziorem, aby uczestniczyć w Mszy razem z ZHRem. Choć mogliśmy zwolnić się z tego wydarzenia, to czułem wewnątrz siebie, że powinienem tam pójść. Że tam ją znajdę.

Nie przestawałem myśleć o niej. Była w mojej głowie cały czas od marca. Minęły dwa miesiące, a moja tęsknota rosła z kolejnymi godzinami ciszy, dniami bez spacerów i biernością, jakie wykazywało moje serce. Jakkolwiek głupio to nie brzmiało — czekałem. I liczyłem, że Lednica mi pomoże.

Dotarliśmy do obozu ZHP i przeszliśmy się po plakietki, które umożliwiały nam swobodne wchodzenie na sektory. Felek zapisał się do służby medycznej, więc podszedł pod swój sztab, ja zaś znalazłem namiot służby reprezentacyjno — honorowej i stanąłem w długiej kolejce po identyfikatory. Rozpoznawałem twarze, patrzyłem na chusty — uwielbiałem to robić. Patrzenie na ludzi sprawiało mi wiele radości; byli tak różni, a jednak, kiedy zakładali mundury stawali się jacyś tacy niezwykli i pełni jedności.
Ponad naszymi głowami powiewały flagi państwowe, słychać było nawoływania z namiotu, gdzie szykowano kolację. Szefowie sztabów biegali między namiotami przekazując sobie jakieś informacje. Gdzieś położono pochodnie, przy bramie siedzieli księża, wysłuchujący spowiedzi młodych ludzi. Wszystko aż buzowało tym, o czym mówiła Justyna.
Justyna. Miała być na służbie porządkowej, ale w końcu zgłosiła się do ewangelizacyjnej, wychwalając coś, czego skrótu nie zapamiętałem. Mieliśmy spotkać się na Mszy. Ona najlepiej wiedziała, co z Idą.

— Druh z "jedynki"? — zagadnął sztabowy, zapisujący moje imię i nazwisko. Kiwnąłem głową.
—  "Warszawiacy" — odparłem, na co ten się uśmiechnął.
—  Nie spodziewałem się tutaj druha, jak mam być szczery — powiedział. — Jestem Marcel, szef służby reprezentacyjnej. — Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym wręczył mi identyfikator. — Najważniejsza część to Msza i warty. Chcę także, żebyś poniósł obraz Mamy drogą Trzeciego Tysiąclecia. No wiesz, najstarsza drużyna w Mazowieckim, wasza reprezentacja nigdy się nie zjawiała, a taka okazja... — Podał mi worek z wyposażeniem lednickim.
—  Mamy? — Zdziwiłem się, biorąc w dłonie przeźroczysty kompas z wizerunkiem Jezusa. Prowadź głosił napis na igle. Uśmiechnąłem się lekko i schowałem go do kieszeni po prawej stronie koszuli.
— No Matki Boskiej. — Sztabowy wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego niż ja, ale zaraz się roześmiał. — Ach, bo ty nie... no tak. My ją tak nazywamy. — powiedział poważniej. — Zresztą, zobaczysz. — Wskazał na plac apelowy. — Tu się potem zbierzemy, teraz się rozstawcie z resztą i będziemy szli na Mszę z ZHR.
—  Jasne, czuwaj.
—  Czuwaj.

Przeszedłem na wolne miejsca namiotowe i wyciągnąłem z plecaka idealnie zwinięty namiot, na którym Felek niemalże siedział, żebyśmy mogli go wpakować do pokrowca. Wyjąłem go i zacząłem powoli rozstawiać, co raz rzucając okiem na drugą część Ryby, jak mi wytłumaczono, symbolu Lednicy 2000.
Właśnie tam znajdował się obóz ZHR, z którego dobiegały dźwięki religijnych piosenek. Jeden z namiotów był cały zamknięty i stała przed nim kolejka skupionych i poważnych ludzi w mundurach tak czystych i wyprasowanych, że ktoś mógłby pomyśleć, że to lalki z wystawy.
Wbiłem śledzie - kołki w ziemię i naciągnąłem linki, prostując niebieski materiał namiotu.
—  Czuwcia, jak tam mój Romeo? — Felek rzucił plecak i pomógł mi zwijać połę.
—  Nie mów „czuwcia”, bałwanie. — zganiłem go. Nie znosiłem braku szacunku do tego pozdrowienia. — Nie wiem, dopiero się zapisałem. Czaisz, będę niósł obraz Maryji. Stary, w co ja się wpakowałem... — westchnąłem zrezygnowany. Felek przesunął linki nieco dalej.
—  Ja tam jestem szczęśliwy, bo będę łaził gdzie chce i nikt mi nie może nic zrobić jak pójdę na strefę Amdzi. — Wskazał na apteczkę i kamizelkę ratownika. — A ty się nie łam. Za chwilę zobaczysz swoją Julcię. — Uśmiechnął się i wturlał do namiotu. — Bonzai!

Przewróciłem oczami i zrobiłem to samo, jednak z plecakiem na plecach, co wyglądało jak padaczka u żółwia. Było duszno, upalnie i nasze mundury już przesiąkały potem. Wokół nas biegali ludzie, przygotowujący się do służby na wieczornej Mszy.
Dla nas to było jak oglądanie filmu. Coś obcego, innego, na co się patrzyło.

Wyszliśmy z namiotu po krótkiej drzemce około godziny dziewiętnastej, gdy zbierano chętnych na Msze nad jeziorem lednickim. Wygładziłem mundur, wziąłem rogatywkę i pospieszyłem w kierunku schodów, na których dole znajdował się ołtarz. Mieliśmy się tam zgromadzić, usiąść i wysłuchać, jak to ktoś nazwał, Homilii.
Poszedłem więc nad malowniczy spadek w kierunku jeziora i obserwowałem ludzi, którzy skupiali się już wokół ołtarza. Wielu z nich trzymało w dłoniach symbole — kompasy. Rozmawiali, śmiali się. Zauważyłem Justynę i pomachałem do niej. Uśmiechnęła się i wskazała na mnie kilku harcerkom, które puściły oczka i roześmiały się.
Zająłem miejsce po prawej stronie ołtarza i z Felkiem oczekiwaliśmy na to, co się stanie.
Na Mszy nie byłem od czasu pogrzebu ojca, a wcześniej to już w ogóle bym nie zliczył od jak dawna nie uczęszczałem na nią.

Nastąpiła cisza, gdy ksiądz zjawił się z Pismem Świętym. Pragnąłem wsłuchać się w jego słowa, zaczerpnąć z nich choć odrobinę, jednak nie mogłem się skupić. Za dużo elementów, których nie rozumiałem, za dużo tego, co we mnie. Te dwie rzeczywistości przeplatały się, kłując przy tym.
Jakiś harcerz z ZHP wyszedł do czytania jakiegoś listu, w którego treści się pogubiłem. Byłem tak roztargniony, że na moment straciłem świadomość, gdzie tak naprawdę jestem. Odpowiadałem za tłumem, jak automat. Nawet na ołtarz nie miałem odwagi patrzeć. Bałem się. Przecież ci wszyscy ludzie tam tak doskonale wiedzieli, czemu tu są. A ja? Przyjechałem dla głupiej nadziei, którą traciłem, wymykała mi się z rąk.

— „Pan Bóg nadchodzi, aby sądzić ziemię" — Usłyszałem i prawie zachłysnąłem się powietrzem. Znałem ten głos. Znałem!
Podniosłem głowę i zobaczyłem dziewczynę trzymająca Pismo i śpiewającą powoli, słodkim głosem, psalm. Ida. Ida w swojej gwiezdnej chuście. Tak spokojna. Zmizerniała. Jakby chudsza. Ale jej twarz wyrażała tak wielką radość, że nie mogłem oderwać wzroku. Chciałem, aby śpiewała w nieskończoność. Aby ta melodia się nie kończyła.
Inni powtarzali za nią słowa psalmu, a ja patrzyłem oniemiały na jej delikatną twarz i wsłuchiwałem się w głos. Głos, którego pragnąłem i za którym tak tęskniłem.
Gdy skończyła, zamknęła księgę i uśmiechnęła się do tłumu. Nie pochwyciła mojego spojrzenia, choć byłem pewien, że ma świadomość tego, iż jestem obok.

Usiadła po lewej stronie w towarzystwie swoich harcerek i coś szepnęła do zasłuchanej Justyny, po czym uśmiechnęły się obie. Dostrzegłem, że jej włosy były jaśniejsze, nie miały już barwy kasztanu, a przechodziły w lekką miedź. Widać słońce je rozjaśniło. Borze, dlaczego ja wtedy myślałem o takich rzeczach!

Do końca Mszy nie potrafiłem się skupić. Gdy ludzi szli do komunii wiodłem wzrokiem za nią. Jakbym stracił słuch, a wzrok utkwił w jednym punkcie. Szalałem z tęsknoty i z niemożności natychmiastowego spotkania się z nią.
Na nowo pokochałem dziewczynę, którą poznałem pierwszego sierpnia. 

Po Mszy wszyscy rozbiegli się na kolację, aby w miarę szybko się uwinąć i przygotować na ognisko, które miało się odbyć przed dwudziestą pierwszą. Noc była ciepła, słońce kąpało się w jeziorze, zachodząc za nie powoli. Z Felkiem wzięliśmy przydzielone jedzenie i usiedliśmy za bramą, patrząc na Rybę i puste pola.
—  Wiesz — zacząłem, smarując chleb dżemem. — chciałbym zrozumieć to wszystko. Tych ludzi, którzy tu są. — Odłożyłem kromkę i wyjąłem z kieszeni kompas. Jego igła zaczepiła się o różaniec, który podarowała mi Ida. Uśmiechnąłem się lekko i poczułem pojedynczą łzę, która znalazła się w kąciku oka. Zamrugałem szybko, by nie spłynęła po policzku. — Zrozumieć ją. Ale teraz nie rozumiem podwójnie. Boże jedyny...
—  Mów mi Masse, per Bóg to nie tutaj. — Włożył do buzi rulonik z sera. — Spokojnie, Las. Zaraz ognisko, wszystko będzie dobrze, tak? Porozmawiacie. Przytulisz ją. Będzie jak wtedy... A teraz jedz.

Serce rozrywało mi się na tą myśl. Tak dawno nie trzymałem jej w ramionach. Nie mogłem pocałować, nie mogłem szepnąć, że mi na niej zależy. Chciałem jej w końcu powiedzieć, jak ją kocham, ale wtedy pojawiał się mur. Mur, którego nie umiałem przebić, upadałem i kruszyłem się przed nim.
Jednak w tamten dzień, tamtego pierwszego czerwca w święto dzieci, podjąłem dorosłą decyzję. Że powiem Idzie Laurze Maślanej, jak bardzo ją kocham.

Okazja ku temu miała się zdarzyć na ognisku, tak to sobie wtedy zaplanowałem. Szliśmy na nie wszyscy, którzy byliśmy w podobozie. Większa część ludzi miała zjechać się następnego dnia, więc nie była to duża ilość. Takie kameralne ognisko.
Ciepły wieczór sprzyjał siedzeniu w kręgu i patrzeniu na iskierki, które przemykały pomiędzy nami. Blask krzyży uderzał w oczy, splecione dłonie przypominały mi obóz harcerski. Czułem się dobrze, rodzinnie. Rodzinnie... Harcerze zawsze zastępowali mi kogoś, kogo nie miałem.

W ogniu widziałem ojca. Widziałem uderzający samochód i taki sam ogień, który pożerał go jak głodny diabeł. Ogień parzył mi serce. Serce, które tak poszargałem. Nie wiedziałem czy jest ono jeszcze, choć czułem jak biło. Jak przyśpieszało w swym uderzaniu, gdy Corona usiadła po drugiej stronie kręgu. Jak bębniło w klatkę piersiową, kiedy napotkałem jej twarz wśród innych twarzy.
Posłałem uśmiech, który odwzajemniła. Ogromne ciepło wypełniło mi wnętrze i przez półtorej godziny siedziałem wpatrzony w płomienie, które co raz odsłaniały jej oczy, policzki, włosy, chustę. Była piękna w tej ciemności przebijanej smugami światła.

Harcerze wśród ognia byli wtedy dla mnie jak ptaki wśród drzew. Tak idealnie na swoim miejscu. Tak potrzebni. Tak piękni.
Gdy wstaliśmy wszyscy, by udać się na spoczynek, przedarłem się przez senny tłum i dobiegłem do Corony stojącej przy brzegu jeziora. Justyna spojrzała na mnie porozumiewawczo.
—  No to my idziemy spać, trzeba się wyspać, gwiazdki kolorowe. Zaklepuję materac od druhów wędrowników, kto pierwszy ten lepszy spać ze mną! — Pobiegła w kierunku obozu, a harcerki puściły się za nią pędem.
—  A drusia Idusia? — Jedna odwróciła się i wlepiła wielkie oczęta w Maślaną. Ta tylko pogłaskała ją po głowie i przytuliła mocno.
—  Drusia pójdzie jeszcze na zwiad, dobrze? Żeby się wam nic a nic nie stało. — Ucałowała ją w czoło i posłała w kierunku namiotów. Dopiero po tym odwróciła się w moją stronę. Czułem, jak kolana robią mi się niczym wata. Staliśmy sami wśród drzew i szumów wody, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Jakby nagle wszystkie myśli wyparowały.

— Ida, ja... — zacząłem, a ona odgarnęła włosy z twarzy. — Proszę, porozmawiaj ze mną. — Wziąłem głęboki wdech. Dziewczyna przełknęła ślinę. Uśmiechnęła się.

♡♡♡

Dziękuję krwawacaryca za kartę postaci Idy! Co myślicie?


Jeśli chcecie o coś zapytać – pytajcie. Będzie mi miło jeśli podzielicie się swoim zdaniem o rozdziale, to wiele dla mnie znaczy.

Lednica jest moją miłością i jej poświęcone będą dwa rozdziały. Ktoś z Was był na tej wspaniałości?

Hasło tej Lednicy i kompas zostały wymyślone przeze mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top