16. Cisza też krzyczy
Zostałem pod Arsenałem ze sztuczną krwią na twarzy i roztrzaskanym światem wewnątrz siebie. Chciałem krzyczeć, jednak nie umiałem wydusić z siebie ani słowa. Gdyby cisza we mnie wtedy krzyczała, ogłuchłbym.
Do domu poszedłem na piechotę, nie zważając na to, jak wyglądam. Byłem sam, po prostu sam. Mama borykała się z psychologiem, ojca nie było, Ida nie rozumiała tego wszystkiego. Konradowi nie chciałem mówić. Nie mogłem stracić i jego, mojej drużyny.
Została mi jedna nadzieja.
Jan(usz) Przybocznowości: Felek, błagam, przyjedź do mnie, potrzebuję rozmowy.
***
Siedziałem w domu gapiąc się na krzyż harcerski w moich dłoniach. Wszystkie ideały, w które wierzyłem upadły. Czułem się, jakby mnie samego katowano, lecz nie przez kilka dni, a przez osiem miesięcy. Osiem miesięcy, kiedy łudziłem się, że Ida Laura Maślana naprawdę mnie kochała. Żyłem tą nadzieją, kiedy spacerowaliśmy, gdy byliśmy razem, kiedy pojechaliśmy do Modlina i siedzieliśmy na strychu w sylwestra. A wtedy? Po Arsenale siedziałem sam jak palec w domu i patrzyłem na ścianę, jakby była najbardziej interesującą rzeczą na świecie. Te zacieki farby, te rysy, mmm, cudo.
- Stary, wyglądasz jak po maturze, ale przed maturą. - Głos Felka wyrwał mnie z otępienia. Przyjaciel wszedł do mojego pokoju z pudełkiem pizzy i usiadł obok mnie. - Czuję się teraz jak twoja niedorobiona psiapsi, która pociesza podczas okresu.
- Jesteś wspaniałą psiapsi. - Uśmiechnąłem się, otwierając pudełko. - Z dobrym gustem pizzowym.
- Dobra, pizza pizzą, zostaw mi pół, grubasie, ale teraz chcę wiedzieć o co chodzi i czemu wyrwałeś mnie z partyjki CSa z moimi harcerzami. W sumie przegrywałem, to dobrze. - Odpakował sos czosnkowy. - Ale będzie tu jechać. Kij z tym.
- Zerwałem z Idą. Albo ona ze mną. Nie wiem. - powiedziałem, na co Masse wypluł kawałek pizzy.
- Jaja sobie robisz? Typie, nie po to latałeś za nią pół roku, żeby teraz wracać i żreć ze mną pizzę. No dobra, żreć pizzę możemy, ale masz być z Idą, no ja nie mogę, cepie ty. - Przewrócił oczami. - Jak doszło do tego dramatu?
- Pokłóciliśmy się po reko. Już miałem dość tego wszystkiego. Nie mam siły, Felek. Potrzebuję jej prawdziwej, nie w mojej głowie. - Nalałem sobie za dużo sosu, za co pewnie niejeden Włoch spaliłby mnie żywcem. Albo zjadł. Jako dodatek do Margherity.
- Czil, miałem to samo z Amdzią. - Wyjął z plecaka Colę. - Weź nie nawalaj tego tyle, bo będziesz rzygał. Hm... myślę, że sobie to jakoś wyjaśnicie. Szczera rozmowa? Ty musisz się skupić na nauce, ona też. Matura, stary. Drużyna. Ogarnij się po stracie ojca. A potem zabierz za to wszystko.
- Felek... kocham ją. Kocham ją tak cholernie, rozumiesz? Chciałbym, aby to zrozumiała.
- Powiedz jej to. Musisz mówić jej takie rzeczy, serio. - Podał mi drugi kawałek.
- Bezcześcisz pizzę. - Zauważyłem, gdy złożył dwa kawałki jak kanapkę. - Jak mam jej to powiedzieć? Do niej nic nie dociera, jest jak ściana. Zamyka się w sobie, nie wiem, może jest na coś chora, może nie interesuję jej. Nie wiem... - Zająłem się kawałkiem placka, podczas gdy Felek mieszał sosy.
Nie wiedziałem co mam robić. Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle. Spieprzyłem. Miałem dość. Chyba każdy by miał. Tyle miesięcy niepewności. No ile można?
Rozwalałem się psychicznie coraz bardziej. Nie umiałem już skupić się nad zadaniami maturalnymi. Wszystko się waliło. Brakowało jeszcze dramatu w drużynie. Tfu tfu odpukać.
Uznałem, że również sprofanuję pizzę i zająłem się jedzeniem. Harcerze podobno uwielbiają jeść. Trzeba mieć co spalać przy pracy na pionierce, gdy lata się z siekierami niczym drwale.
- A ja myślę, że ona po prostu chciała cię przeciągnąć na wzór jakichś dawnych miłostek. Czaisz te fazę lasek na chłopców z Kamieni? Typie, postaraj się. - Masse wyciągnął telefon i wszedł w konwersację z drużyną. - Czekaj, napiszę im, albo nie, nagram. O, cicho bądź. - Wyciągnął rękę zasłaniając mi buzię, po czym przybliżył telefon do ust. - Moi kochani wasz najwspanialszy druh przyboczny informuje, że macie stawić się trzydziestego marca na Powązkach, wy lenie jedne, a jak któryś, borze drogi Janek, jak ty jesz, wracając, a jak któryś nie będzie miał munduru, fu, stary, ale żeby czosnkowy na ananasa, to będę zjadał was jak druh harcerz orli Jan Lasecki pizzę. Czyli długo, boleśnie i z sosem czosnkowym. Baju!
Popatrzyłem się na niego z uśmiechem.
- To było najdłuższe zdanie, jakie w życiu usłyszałem. - powiedziałem, po czym zerknąłem na wyświetlacz. Zero wiadomości. Westchnąłem cicho i popatrzyłem się na pizzę jakby była najwspanialszą rzeczą na ziemi.
- I to na jednym wdechu, stary. Nauczyłem się po wchodzeniu do namiotu dojrzewających harcerzy po porannej rozgrzewce. To jest rzeźnia, ziomek, rze-źnia. - Zaakcentował i zgasił telefon. - Myślę, że warto dać Idzie czas. Ty masz się teraz uczyć. Nie chcę skończyć na studiach sam.
***
Wziąłem sobie radę Felka do serca i zabrałem się za naukę. Trzydziestego marca niemalże pękałem z rozpaczy, ale musiałem wziąć się w garść. Mama zaczęła podupadać psychicznie, w jej pracy nastąpiły jakieś komplikacje, nie chciano przyznać jej pieniędzy z polisy i denerwowała się niesamowicie.
W stanie właśnie takiego zdenerwowania zastałem ja któregoś ranka, gdy wszedłem do kuchni zrobić sobie kawę. Pół nocy przesiedziałem nad analizą wierszy modernistycznych i miałem konkretnie dość poezji i samego modernizmu. Podszedłem do blatu z kuchenką gazową i wstawiłem wodę, jednocześnie patrząc na to, jak kobieta próbuje zaadresować jakąś kopertę.
- Chyba trzeba je podlać, co? - Podszedłem do stołu ze szklanką pełną wody i wlałem ją do wazonu z tulipanami. Zwiędły nieco i oklapły.
- Tak, tak, zaniedbałam je przez sprawę taty. - Machnęła rękę. Sprawa taty. Nie śmierć. To była jego kolejna sprawa, którą załatwił. Ona tak to nazywała, chyba tylko po to, żeby ją mniej bolało.
- Dalej źle się czujesz, mamo? - zapytałem. Od pogrzebu minął miesiąc, a po niej wciąż można było odczytać emocje z tamtego dnia. Zły wpisały się w jej wizerunek.
- Trochę boli mnie głowa, ale to nic. - Znów machnięcie ręką. - Zaraz muszę do pracy, trzeba zlecenie zrobić, jeszcze te listy... - Rzuciła koperty na stół. - Ojciec miał jakieś swoje długi, wszystko do spłacenia... - Schowała twarz w dłoniach. Zalałem filiżankę z kawą i postawiłem przed matką. Uśmiechnęła się, wycierając twarz. - Dziękuję, Jasiu.
Tylko ona i Ida mówiły do mnie per Jasiu. Poczułem ukłucie w sercu, ale nie dałem po sobie poznać, miała i tak już dużo problemów.
- Jak z tą twoją Idunią? - zagadnęła, próbując się uśmiechnąć. - Damian, ojciec, pytał o nią jeszcze... ach... mów lepiej.
- Wszystko w porządku, mamo. - Pocałowałem ją w czubek głowy i podałem mleko. - Wszystko jest dobrze.
- Przyprowadź ją kiedyś, wydaje się taka - szepnęła, po czym trąciła kwiaty.
Zabrałem plecak i wyszedłem z kuchni, czując ogromny ciężar w klatce piersiowej. Chciałem móc powiedzieć mamie, że Ida do nas przyjdzie, że będą rozmawiały o kolorach tulipanów i o tym, że zielony obrus zastępuje im łąkę. Że usiądziemy razem, zjemy ciasto i będziemy szczęśliwi.
Zamiast tego szedłem na kolejne zajęcia przygotowawcze z historii i rozmyślałem o tym, że za miesiąc będę musiał zdać maturę. A potem wyjdę ze szkoły i trzeba będzie iść dalej, nawet jeśli nikt już nie będzie szedł ze mną.
***
Kwiecień przyniósł dla "Warszawiaków" akcję zarobkową. Część naszych chłopców nie mogła jechać na obóz z przyczyn finansowych, więc chcieliśmy z Konradem jakoś wspomóc ich działaniem drużyny. Mimo nauki chciałem znaleźć czas na odpoczynek i pracę z drużyną, którą zaniedbałem przez maturę i problemy z Idą.
Nawet stojąc nad ciastkami rozmyślałem o tym, co miałem robić. Tęskniłem za nią jak oszalały i żałowałem swoich słów, ale jednocześnie wiedziałem, że miałem w tym starciu rację.
Rozstawiliśmy się niedaleko kościoła, bo Konrad jakoś dogadał się z proboszczem, mimo obecności ZHRu na tym terenie. Od siódmej rano staliśmy pod murkiem z trzema stolikami pełnymi słodkości i lemoniadą, którą Tomek przywiózł ze swojej działki za Wawrem. Rozstawiliśmy namiot, przygotowaliśmy plakaty i zebraliśmy około dwudziestki naszych harcerzy.
- Idziesz na Mszę? - Konrad ustawił drużynę w szpaler i wskazał na drzwi kościoła. Znajdowaliśmy się przy katedrze praskiej, niedaleko mieszkania Felka.
- Nie, idźcie. - Pokręciłem głową i oparłem się o stół. Nie ciągnęło mnie w tamto miejsce. Ono również kojarzyło mi się z nią. Z małym różańcem, który nosiłem w prawej kieszeni munduru.
Patrzyłem więc na ludzi wychodzących z kościoła i na ich twarze, pełne skupienia i radości, jakiejś konsternacji i jakby pełne ciszy, a jednocześnie radosnego okrzyku.
Dzień był dość ciepły, słoneczny. Z tego, co kojarzyłem, była to niedziela po Wielkiej Nocy. Nigdy jakoś nie przywiązywałem uwagi do świąt, więc także i teraz kompletnie o nich zapomniałem. To było dla mnie jałowe; w moim domu nie dekorowało się koszyczków, nie było wspólnego śniadania, Paschy, czy co to tam było. Mijaliśmy się w drzwiach, każdy szedł w swoją stronę.
- O, ty jesteś Janek, prawda? Janek, co zemdlał na DPH? - Usłyszałem głos, który wyrwał mnie z rozmyślań. Podniosłem głowę i popatrzyłem na dziewczynę w koszulce z napisem Jeśli się nie boisz, nie jesteś człowiekiem i małym znaczkiem labiryntu na środku. Miała dość krótkie brązowe włosy i okulary, uśmiechała się jak urocza dziewczynka i trzymała w dłoniach pluszowego pingwina.
- To ja. - Przytaknąłem, po czym rozłożyłem ręce. - Coś słodkiego dla panny?
- Jestem Justyna. - Wyciągnęła rękę, którą uścisnąłem. "W szeregu przed druhną Jusią!" przypomniało mi się. - Przyboczna z drużyny Idy.
Przełknąłem ślinę i zrzedła mi mina. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale przypominało to bardziej jakiś sflaczały uśmiech płaszczki (a one naprawdę bosko się uśmiechają). Uniosłem plastikowy kubeczek w biedronki i upiłem nieco wody, po czym popatrzyłem na Justynę.
- To miło. - Wydusiłem z siebie. Zabrzmiało to jak czytanie nekrologu. Harcerka uśmiechnęła się i zdjęła okulary, aby je wyczyścić, jakby zupełnie nie zrażona moim mało zachęcającym tonem. Pluszowy pingwin wylądował obok bajaderek.
- Nie wiem czy wiesz, ale mamy mały problem w Coronie. - Przygryzła wargi. - Były kłótnie kadrowe, jedna przyboczna rzuciła sznurem, my jesteśmy jakby doczepione ze starej "Warszawy" - posmutniała. - i przez to nam ciężej. Ida należała wcześniej do Virgo, to zastęp wędrowniczy i przeniesiono ją do nas. Nie czuła się mocno w drużynie, a teraz chcą, żeby przejęła pion, w którym nie była od dwóch lat. Nie wiem czy da radę.
- Jak się nazywa wasza drużyna? - zapytałem. Justyna uśmiechnęła się.
- Corona Borealis, ale mówimy na nią Corona. To gwiazdozbiór Korony Północnej. Malutki, ale bardzo wyraźny. - Mówiła z niemalże uwielbieniem. Uśmiechnąłem się na jej słowa. - Ida ci nie mówiła?
- Ona nic mi nie mówiła. - odparłem z dozą wyrzutu. Justyna wrzuciła do skrzyneczki na pieniądze jakieś drobne i wzięła babeczkę - zebrę. - Smacznego.
- Dzięki! Wiesz, z Idą ja też miałam problem. Ona jest strasznie zamknięta w sobie, pracowałyśmy nad tym. Dzieciaki ją kochają, ale poza harcerstwem to zupełnie inny człowiek. Skrzyneczka, która się otwiera, ale nie pokazuje środka.
- Dokładnie. - Wziąłem kawałek gofra i polałem go sosem karmelowym. - Nawet nie wiesz jakie to wykańczające.
- Teraz jest lepiej. - Zrobiła zdjęcie babeczce. - Muszę takie zrobić w wersji pingwin. Wracając. Wiesz, odkąd się pokłóciliście, to jest dobrze. W sensie, wiesz, to nie brzmi fajnie, ale Idę coś trafiło i się ogarnęła.
- A wiesz dlaczego tak było? Dlaczego się tak zachowywała? - Karmel był tak obrzydliwie słodki, że niemal mnie zemdliło.
- Generalnie, to podobno wina ojca. Wiesz, u nich w domu było ciężko, jakieś nadużycia. Dodatkowo Ida miała jako dziecko problemy z oddychaniem i boi się nawrotu. O stary, ta babeczka to moje życie! - Roześmiała się. - Bardzo chciałyśmy jej pomóc, ale nie byłyśmy w stanie. Jakbyś walił o ścianę. Pustka totalna.
- Nawet nie wiesz jak mnie to denerwowało. - fuknąłem, ale zaraz się uśmiechnąłem. - Jednak ona ma coś w sobie.
- To prawda. Ciągnie ludzi. - Justyna pokiwała głową. - Tylko przez to dostaje przepukliny i wykańcza się. To są takie fale, wiesz. Turboharcerka i duch, duch i turboharcerka. Teraz to się poprawiło. Ale boję się, że nie potrwa to długo.
Zamyśliłem się, biorąc ciastko w kształcie lilijki. Dzięki Justynie dowiedziałem się w końcu konkretów, a one sprawiły, że poczułem jeszcze większa pustkę i chęć bycia z Idą. Szalałem za nią jak wariat, tęskniłem jak idiota i kochałem jak dureń.
Harcerka z Corony obeszła stolik i stanęła obok mnie. Jej uśmiech był uspokajający. Czułem, że ma rację i że otworzyła mi oczy. Pokazała prawdziwą Idę, nie wyobrażenie. Żywego człowieka pełnego niedoskonałości, a nie idealny obraz.
Choć dalej byłem wściekły i nie znosiłem tego, co zrobiła, to pragnąłem choćby ją zobaczyć. Dotknąć, ucałować, przytulić. Zgadywać jaką chustę założy tym razem. Widzieć iskierki w jej oczach i móc wziąć ją tak po prostu za rękę.
- Ona naprawdę nie jest zła. - uznała Justyna. - Żaden człowiek nie jest zły. Ona się cholernie pogubiła, Janek. W samej sobie, w swoim życiu. I szuka, przez to tak szalejąc. Wiem, że była dla ciebie ważna, że jest. I właśnie dlatego musisz to ogarnąć.
- Pomożesz mi? - Podałem jej babeczkę, na co uśmiechnęła się i zerknęła w stronę drużyny wychodzącej z kościoła. - Nie mam z nią kontaktu, nie bardzo wiem jak go uzyskać.
- Tylko jeśli nauczysz mnie piec te przecudowne zwierzątka.
- Umowa stoi.
♡♡♡
Harcerz Orli → przedostatni stopień harcerski męski. Jego odpowiednikiem jest Wędrowniczka (ZHR) lub Harcerka Orla (ZHP)
Justyna jest przyboczną, tzn. nosi zielony sznur.
Virgo to gwiazdozbiór Panny.
Wędrownicy to harcerki i harcerze powyżej 16 lat, którzy działają w pionie wędrowniczym.
Cytat na koszulce Justyny pochodzi z Więźnia Labiryntu (kochu mocno).
Postać Justyny dedykowana jest Iustum_Et_Virtus
Jej opowiadanie harcerskie polecam Wam z całego serca.
jak tam początek szkoły, słońca?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top