15. Szucha? Wolę Arsenał.
Pogrzeb mojego ojca był najsmutniejszym i najcichszym momentem w moim życiu. Stojąc nad zasypywanym grobem czułem, jakby zasypywano kawałek mnie.
Nienawidziłem go, to prawda. Ale był mimo wszystko moim ojcem. Człowiekiem, który towarzyszył mi od maleńkości.
Usiadłem na ławce przed czarnym, marmurowym nagrobkiem i przetarłem twarz, na której zaschły łzy. Nie chciałem płakać, wstydziłem się tego. Byłem harcerzem, myślałem, że muszę być twardy o każdej porze dnia i nocy. Nie umiałem.
***
Damian Lasecki. Odszedł. Tak po prostu zniknął, zabierając do grobu ukochaną wódkę, która zatrzymała się w krwiobiegu. Wybrał sobie na to dzień, który tak ukochałem. Może po to, żebym o nim pamiętał? Nie wiedziałem.
Myślałem o tym około trzeciej w nocy dwudziestego trzeciego marca. Umówiłem się z Konradem, że o czwartej trzydzieści stawimy się pod domem Janka Bytnara na akcję "Aresztują Rudego". W tym roku chcieliśmy zrobić też małą rekonstrukcję, a że jako jedyny z kadry posiadałem blond włosy, uznali, że właśnie mnie przebiorą za kluczową postać wojennego harcerstwa.
Wyjąłem z szafy jeszcze dobrą na mnie koszulę z obozu o Szarych Szeregach i potargałem włosy, jakbym dopiero wstał. Szczerze mówiąc, pół nocy wtedy nie spałem. Siedziałem wpatrzony w zdjęcie z dzieciństwa i wiszący obok mundur, zastanawiając się przy tym, czy kiedykolwiek będę umiał jeszcze cieszyć się DMB. Chciałem znów być dzieciakiem i nie widzieć jak mój ojciec niszczy sobie życie. Ale było już za późno.
Wziąłem plecak - kostkę i wcisnąłem tam telefon oraz dokumenty, żeby móc dojechać jakoś do Alei Niepodległości. Felek raczej spał, więc nie chciałem go na siłę ściągać. Pewnie wolał się wyspać przed MMM, jak nazywaliśmy Morderczy Maj Maturalny.
Wcisnąłem w przegródki rogatywkę i chustę. Czerń stawała się coraz bardziej wyblakła, więc zacząłem się zastanawiać nad kupnem nowej.
Ucałowałem mamę w czoło i wyszedłem, cicho zamykając drzwi. Uwielbiałem nocną Warszawę; była uśpiona, ale wciąż oddychała, żyła. Mogłem patrzeć na migoczącą trasę Łazienkowską, na ciemne parki i wyłączone latarnie. Kopiec Powstania Warszawskiego jarzył się kilkoma światłami, których nie dostrzegało się z ulicy. Mury Rakowieckiej spoglądały czujnie na przechodniów w mundurach, którzy spieszyli w kierunku domu Bytnara. Zakryłem przebranie płaszczem i wszedłem na tyły budynku, tak, aby nikomu nie popsuć niespodzianki.
ZHRki z Pomarańczarni stały tam już szykując sztandar. Konrad poprawiał mundur gestapo pożyczony od jakichś rekonstruktorów. Kiwnąłem mu głową na przywitanie i odpiąłem płaszcz.
— No no, malowana lala. — Zaśmiał się, klepiąc mnie w ramię. — Weźmiemy cię i na akcję, tylko tam trochę będzie bolało. — Wymierzył mi kuksańca w bok. Syknąłem, udając ból. — Szucha i te sprawy.
— Chyba wolę Arsenał. — Przewróciłem oczami i dałem się jednej z harcerek pobrudzić czymś na twarzy. Pachniało czekoladą.
— Rudy jak się patrzy. — Lilka. Ten głos rozpoznałbym wszędzie. To ona stała przede mną z paletką w kształcie tabliczki czekolady i uśmiechała się lekko. — Aż szkoda, że cię zabiorą do tego cacka. — Wskazała na wypożyczony samochód. Odsunąłem się lekko, unosząc ręce.
— Zaraz zaczynamy. — Ktoś rzucił, spoglądając na zegarek.
— Co ty tu robisz? — zapytałem cicho.
— Mokotów organizuje Rajd Arsenał. Nie przegapiłabym tego, no weź. — Odparła obruszona, przejeżdżając mi po policzku szarą smugą. Kichnąłem. — Zdrówka!
Zamilkłem i pozwoliłem się doprowadzić do względnego porządku, po czym wszedłem do budynku za Konradem. Polecił mi, abym wyglądał na totalnie przestraszonego, ale nie szarpał się zbytnio. Miałem odliczyć sobie kilka minut zanim wejdą. Zapowiadała się niezła akcja.
Siedziałem więc na schodach słuchając hymnu harcerskiego, który rozbrzmiewał za drzwiami. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Lubiłem takie akcje, kiedy mogłem wczuć się w coś po całości. Ciemność ulicy wpadała przez szklane drzwi do klatki schodowej i padała mi na stopy. Przymknąłem oczy i uniosłem głowę. Sekunda. Dwie. Trzy. Dziesięć. Spokój. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze...
Pisk za szybą. Czarne auto zatrzymało się tuż przed tabunem rozemocjonowanych harcerek. Dwójka drużynowych krzyknęła coś po niemiecku i rozpędziła dziewczyny, które prawie płakały ze strachu.
— O Jezu, gestapo! — Usłyszałem i ktoś zemdlał. Przeszły mnie dreszcze, gdy szarpnięto za klamkę. Wstałem na skinienie ręki i dałem złapać się za ramiona.
— Jedziemy z tym. — szepnął Konrad i wypchnął mnie przed dom tak, że upadłem na kolana. Ulica była ciemna, paliły się latarki i znicze. Widziałem kilkanaście kolorów getr i wywijek.
— Co mu robicie, matko święta?! — Piszczała jakaś harcerka. Tłum cofnął się, gdy próbowałem podnieść się o własnych siłach. Ktoś pociągnął mnie w górę i oberwałem w twarz. Nie przewidziałem tego, więc nieco mnie zamroczyło.
— Idziemy! Raus! Rozejść się, szybko! — wrzasnął drugi z drużynowych, najpewniej przełożony Felka. Nie umiałem rozróżnić twarzy pod czarnymi czapkami. Wczuli się w to gestapo, nie ma co.
Wyprowadzony z budynku podniosłem głowę na tłum. Przerażone twarze, satysfakcja w oczach kadr, szare i zielone mundury. I dostrzegłem w tym wszystkim także ją.
Stała w drugim rzędzie, oparta o drzewo. Kapelusz zwisał jej na plecach, gwiezdna chusta tkwiła na idealnie wyprasowanym mundurze. Związała włosy w dwa kucyki i opierała dłoń na torbie sanitarnej. Uśmiechnąłem się lekko, po czym zostałem przewrócony na ziemię i znów poderwany. Świat mi zamigotał.
— Cofnąć się, już! — Konrad odsunął blond harcerkę, która za mocno się wczuła. — Na Szucha go!
Zerknąłem na Idę. Uniosła lekko dłoń i posłała mi uśmiech. Chwilę po tym wpakowano mnie do auta. Przed oczami przebiegły mi wersy z „Kamieni na szaniec”.
— Mocniej się nie dało, panie gestapowcu? — Pomasowałem policzek. — Prawie mi zęby wybiłeś.
— Sorki. — Konrad wyciągnął do mnie rękę. — Ale piona, stary, wczułeś się. Robimy akcję za trzy dni, będzie miodnie.
— Boleśnie. — Skwitowałem, gdy ruszył.
Odwróciłem się. Przez tylną szybę dostrzegłem znajomą sobie postać ze zniczem w dłoni. Pochylona stała przy tablicy i wyjmowała zapałki.
Gdzieś w oddali została czarna tablica, na którą padało światło poranka.
W tym domu mieszkał Jan Bytnar, aresztowany 23 marca 1943 roku...
***
Rajd Arsenał był dla warszawskiego ZHP praktycznie wyznacznikiem roku harcerskiego. Uwielbialiśmy go wszyscy — od zuchów po wędrowników i kadrę. Kilka dni i wspaniała zabawa, poznawanie ludzi, nieznane zakątki Warszawy. Edycji rajdu było już chyba z dwadzieścia i co rok zapowiadał coś nowego. W tym roku jego hasłem było zdanie „Rzuć serce pod Arsenał" i wszystko kręciło się wokół braterstwa i poświęcenia młodzieży.
Poprawiłem plakietkę z funkcją "organizatora" i przeszedłem się za ulicę Długą do stojącej tam więźniarki. Konrad stał oparty o drzwi samochodu i rozmawiał o czymś z jakąś młodszą harcerką w barwach programu Rajdu Odkrywców.
Usiadłem na jakimś kamieniu i wsłuchiwałem się w rozkaz, który odczytywano przy pomniku upamiętniającym akcję. Gra w tym roku była naprawdę emocjonująca i patrole dały z siebie wiele. Dotyczyła odnalezienia serca harcerstwa w Warszawie i przeniesienia go właśnie na Długą. Po drodze ekipy harcerzy dostały niezły łomot od rekonstruktorów w okolicach Szucha, musiały uciekać spod Kopernika i naprawdę włożyły wiele pracy, aby donieść pod pomnik drewnianą skrzyneczkę.
Za trud przeniesienia tego skarbu zostali wszyscy obdarowani kotletami od służby obiadowej i kompotem malinowym, który zachwalali nawet kombatanci, z którymi spotkaliśmy się pierwszego dnia.
W mojej pamięci szczególnie utkwiła pani Danuta Zdanowicz i jej opowieści o Alku rozmawiającym z krową, czy Rudym, który lubował się w makach. To było coś takiego, co poruszyło mnie w starszej pani, która z czułością trzymała album pełen pięknych zdjęć. I jej słowa — "wy, harcerze, jesteście światłem". Światłem. Szkoda, że czasami dostajemy nim po oczach i ślepniemy...
— Gotowy? — Konrad wsiadł do auta. — Wyglądasz jakby cię dopadły dresy z Pragi. Albo fani Legii.
— Gotowy. Tylko błagam, nie rzucaj już mną. — Zaśmiałem się, przeczesując dłonią włosy, po czym wsiadłem na tył więźniarki.
— Ale takie jest hasło, ty moje serduszko. — Puścił mi oczko i roześmiał się. Przewróciłem oczami i usiadłem pomiędzy resztą harcerzy, którzy odgrywali role więźniów. Na ławce dostrzegłem Lilkę. Uśmiechnęła się i posłała mi dłonią buziaka. Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy.
Cisza.
Stukot kół.
Głośne "czuwaj!" z placu apelowego.
Szelest mundurów.
I gwizdek. Długi, przeciągły gwizdek.
Odbijemy Rudego!
Huk wystrzałów z atrap broni wyrwał mnie z otępienia. Sztuczna krew przywierała mi do twarzy prawie na równi ze skórą. To czerwone cholerstwo śmierdziało jak nie wiem co, ale przysiągłem sobie, że dam radę. Pizzowa noc z Felkiem była tego warta, a założyliśmy się przed paroma dniami.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, gdy nagle poczułem dotyk na dłoni. Lilka pochyliła się w moją stronę, a jej blond włosy opadły na moje ramię.
— Jesteś cudowny. — szepnęła z nutą uwodzicielstwa.
— Odpuść, błagam, Lilka. — Delikatnie zdjąłem jej rękę ze swojego ramienia. Dziewczyna pokręciła głową i pochylając się mocniej, pocałowała mnie.
W tym momencie ktoś szarpnął za drzwiczki.
— Jest! Rudy jest z nami! — wykrzyknął druh Aleksander, który w Pomarańczarni zajmował się zuchami. Błysk światła sprawił, że wypadłem z samochodu na ziemię, prosto w ręce kolegów. Huk i blask wytrąciły mnie z równowagi, tak, że nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem wściekły na blondynkę, czułem się okropnie i miałem ochotę wyklinać wszystko. Zamiast tego leżałem na rękach dwóch harcerzy (co swoją drogą z mojej perspektywy było szalenie zabawne).
— Rudy, ty żyjesz! — powiedział jeden, a mikroport zebrał dźwięk i rozniósł go po Arsenale. Zamrugałem nerwowo.
— No żyję, no, co miałem robić? Jeść? — wydukałem, za co zostałem lekko zdzielony w bok. — Znaczy... o Boże, Tadeusz, nie wierzę, ż-że wam się u-udało...
— Stary, co ty odwalasz? — szepnął Alek, zasłaniając mikrofon, po czym rozłożył ręce w kierunku tłumu. — Bierzcie go stąd, my zaraz dojdzie... — Strzał. Wybuch sztucznego dymu. Stanąłem na nogi i wybiegłem za zabudowania Arsenału, dalej czując na ustach smak pomadki Lilki.
Osunąłem się na ziemię i wytarłem wargi. Obrzydlistwo.
— Wyszło bajecznie, harcerki prawie padły! — Konrad zdjął czapkę i usiadł obok. Mundur gestapowca miał w pyle i błocie.
— Czy ty nie miałeś tam umrzeć? — Wskazałem na koła więźniarki i rozemocjonowanych rajdowiczów. Poruszenie było niemałe — w rekonstrukcję tego wydarzenia trochę wysiłku włożyliśmy. Sama charakteryzacja czy choćby wypożyczenie wozu było wyczynem.
— Miałem, ale wiesz, gestapo się reinkarnuje. — Wyciągnął butelkę wody i podał mi. — Co się stało na pace?
— Ta laska z Mokotowa... — Wziąłem butelkę i obmyłem twarz. — Mam jej dosyć, borze szumiący.
— Widziałem w lusterku, stary. — Westchnął. — Przerąbane. A jak z Idą?
— Nie wiem, nie wiem... — Wytarłem policzki koszulą i oparłem głowę o mur. — Jakieś pieprzone bagno się z tego robi.
— Czysty w mowie, Las. — Pouczył mnie, po czym wstał. — Zaraz do ciebie wrócę, ogarnę wóz.
— Spoko. — Zamknąłem oczy i wziąłem głębszy oddech.
Byłem wściekły na siebie i na Lilkę. Myślałem, że dziewczyna tylko sobie pogrywa i da mi spokój. Uparta jedna, uh.
Wstałem i przełknąłem ślinę. Od strony metra szła Ida, ubrana w białą sukienkę. Pierwszy raz widziałem ją w rozpuszczonych włosach. Miałem do niej podejść, ale jakiś harcerz zaczepił ją i wziął na bok. Kasztanowe fale mignęły mi między tłumem.
Czułem wstyd. Nie wiedziałem, co mam robić. Byłem bezsilny.
— Cześć. — Usłyszałem, gdy tak patrzyłem w stronę rozchodzących się drużyn. Kilka ZHRówek szło w kierunku Reduty Banku Polskiego. Odwróciłem się i cofnąłem lekko na widok Lilki. Wyglądała już inaczej niż w więźniarce, miała inne ubrania i spięła włosy.
— Myślę, że nie powinniśmy rozmawiać. — odparłem cierpko, opierając dłoń na pasie.
— A ja myślę, że tak. — naciskała. — Myślisz, że to fajna sytuacja? Uganiasz się za tamtą idiotką, o której nic nie wiesz.
— Nie nazywaj jej tak. — syknąłem. — Co ci do tego, co? Mnie też nie znasz.
— Boże jedyny, jednak faceci to debile. — Uniosła podbródek. — Mam ci mówić, że mi się podobasz? No super, to ci mówię. I dodam, że ta siksa na ciebie nie zasługuje.
— Lilka przeginasz.
— Bo co, bo mam rację? Dlatego będziesz się ciskał? Przyznaj, lubisz wyobrażenie o tej lasce, nie ją. Lecisz na to, jak cię wodzi za pysk. Brawo, postawa godna harcerza, a przepraszam — Dźgnęła mnie palcem w klatkę piersiową. — harcerza idioty. To chore, że tego nie widzisz.
— Możemy się nawzajem obrażać, ale po co? — Przypomniałem sobie zajęcia o rozmowie z harcerzami. — Lilka, nie chcę wojny. I nie chcę, żebyś odwalała jakieś porypane akcje w moim życiu. To tylko i wyłącznie moja sprawa.
— Będziesz tego żałował. — rzuciła, po czym zerknęła na coś za mną. Chciałem jej coś odpowiedzieć, gdy poczułem, jak jej dłoń uderza mnie w policzek. — Może ci się coś przestawi.
Nie mogłem jej szarpnąć, nie mogłem. Przed oczami stanął mi ojciec. Harcerka odeszła, zagadując do jakiegoś starszego funkcyjnego, a ja zostałem z piekącym policzkiem. Czułem się słaby i jak ostatni debil. Lilka miała rację, miała cholerną rację. O Idze nic nie wiedziałem, nic. Łudziłem się i kochałem własne myśli o niej.
Odwróciłem się i szybko przeszedłem w kierunku tłumu, gdzie stała Maślana. Akurat rozmawiała z jakimś harcerzem o naszywce rajdu, gdy pociągnąłem ją za rękę, przepraszając go bardzo.
Odeszliśmy nieco w kierunku murku przy Arsenale, gdzie było mniej ludzi. Popatrzyłem w jej szare oczy i ugięły się pode mną kolana. Miałem dość. Stres związany z ojcem, ciągłe czuwanie nad mamą, matura za pasem i nawał pracy przed obozem sprawił, że byłem chodzącą bombą.
Wciągnąłem ze świstem powietrze. Dziewczyna założyła za ucho pasmo czekoladowych włosów i poprawiła pasek torby, którą przewiesiła przez ramię.
— Nawet sobie nie wyobrażasz ilu ludzi dziś jedzie pod Arsenał, masakra z dojazdami. — powiedziała z uśmiechem.
— Ida, skończ. — Mój ton był twardszy, niż myślałem. Mnie samego to zabolało. — Mam już dość? Ile jeszcze będziemy grać w tę gierkę? Wiesz w jakiej sytuacji mnie stawiasz? Jakim ja mam być facetem, skoro moja własna, hah, nie wiem czy mogę nazwać cię moją dziewczyną, dobrze, załóżmy. Skoro moja własna dziewczyna znika na całe dnie, ma mnie gdzieś, a potem sprawia, że nie mogę przestać myśleć o niej? Ach przepraszam, mogę się tylko domyślać, bo tak naprawdę nic nie wiem! — Podniosłem głos, za co zganiłem siebie w duchu. — Ida, ja nie widzę w tym sensu. Nie chcę tak żyć. Straciłem ojca, jakaś laska śmieje mi się prosto w twarz, ledwo żyję w szkole i jeszcze ty? Naprawdę, myślałem, że jesteśmy dla siebie wsparciem, że tu chodzi o to, żeby przy sobie być. Widać się myliłem.
Ida patrzyła na mnie dalej takim samym wzrokiem jak na początku mojego słowotoku. W moim wnętrzu gotowało się z emocji, szalałem z wściekłości i bezsilności. Denerwowała mnie teraz jak nikt inny w moim życiu, chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Nie mogłem, patrząc na jej białą postać.
— Powiedz coś do cholery! — wysyczałem, zdziwiony swoim wybuchem. W głowie mi buzowało. Miałem gdzieś, że stoimy w miejscu publicznym, a ja powinienem zachować reprezentatywną postawę będąc przybocznym. — Mam tego dość, rozumiesz?! Możesz się tak bawić kimś innym?!
Dziewczyna przełknęła ślinę i spojrzała na mnie czule. Gdybym mógł, rozszarpałbym ją w tamtym momencie.
— Janek, przecież ty wszystko wiesz. — powiedziała spokojnie.
— Przestań poetyzować, mam tego po dziurki w nosie! Chcę konkretów. Faktów. Co jest takiego, czego nie chcesz mi powiedzieć? Ida, przecież tu chodzi o zaufanie... — Próbowałem się uspokoić.
— Co mam ci powiedzieć? — zapytała ze spokojem, którego tak wtedy nienawidziłem. — Że jestem harcerką, że mieszkam w Wilanowie, że moja drużyna się sypie?! Tego chcesz?! Wystarczy ci prosta konstrukcja, prosta linia? Dobrze. Masz to, czego chciałeś. Masz, czego potrzebujesz. Zadowolony? — Zacisnęła ręce w pięści.
— Jesteś zła, bo chcę prawdy? Na słowie harcerki polegaj...
— Nie cytuj mi prawa, znam je. — odparła z dalszym spokojem, choć widziałem, jak była zła. — I dałam ci tyle, ile mogłam.
— Dałam? A więc się żegnamy, tak? — Uniosłem głowę. Krew odpływała mi z palców, które kurczowo zaciskałem. Oddech przyśpieszył mi do granic możliwości.
— Jeśli o to ci chodziło. — szepnęła, a głos jej zadrżał.
Staliśmy przy miejscu akcji i wtedy zrozumiałem hasło tego rajdu. Ktoś rzucił mi serce pod Arsenał i roztrzaskał je na małe kawałki.
♡♡♡
Dam dam daaaam!
Szkoła za pasem i dramaty w OL! Jak się czujecie w ten wrześniowy dzień? Co sądzicie o Janku i Idze?
Na górze rozkładóweczka z nową okładką do Odcieni. Co o niej myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top