2. A ideały?
Stałem w poczcie sztandarowym Związku Harcerstwa Polskiego, przypominając sobie tamten pierwszy dzień zbiórki i przestraszonego, dwunastoletniego Janka. Gdybym tylko mógł, zaśmiałbym się z tego wtedy, ale asysta przy prezydencie wymagała grobowej miny. Uroczystości w dzień pierwszego sierpnia zawsze były dla mnie czymś w rodzaju wehikułu czasu. Mimo że od kilku godzin umierałem z gorąca, narzekając na to, że kiedy powstańcy ruszali do walki było tylko osiemnaście stopni, to było w tym dniu coś takiego, co nie pozwalało mi przeżyć go inaczej, niż na służbie.
Moja mama najpewniej triumfowała teraz w domu, ciesząc się, że jej syn wyszedł na ludzi. Zabawne — gdyby nie ona, nigdy nie przeżyłbym tego, co tak pokochałem.
— Janek, zmiana. — Poczułem lekki dotyk na prawym ramieniu. Rozluźniłem uścisk na sztandarze i zrobiłem krok do tyłu, przekazując go Tomkowi, przybocznemu z mojej drużyny. Brunet uśmiechnął się i poprawił rękawiczki, najpewniej już mokre od potu. W duchu dziękowałem Bogu, że mogę je w końcu ściągnąć i dać dłoniom pooddychać.
Odszedłem nieco w tył, wymijając zasłuchanych w przemówienie prezydenta warszawiaków i skierowałem się w stronę alei A20, gdzie miała czekać już moja drużyna. Byłem jednym z trzech przybocznych 1 WDHy "Warszawiacy" i umówiliśmy się na zmiany co dwie godziny. W głowie mi się już nieco kręciło od upału i nieco za mocno wciśniętej rogatywki. Wygładziłem dłońmi ciemnozielony mundur i skinąłem na powitanie dwóm przechodzącym harcerkom. Zachichotały cicho i zarumieniły się. Przygryzłem wargi i skręciłem pomiędzy grobami w kierunku głównej alei. Żar lał się z nieba takim strumieniem, jakby Bóg wylewał jakiś mały wulkan na ziemię. Otarłem pot z czoła i wciągnąłem w płuca ciepłe powietrze. Obrzydlistwo.
Aleja A20, w której pochowani byli żołnierze Batalionu Zośka mieściła się mniej więcej w połowie cmentarza. Trasę do niej znałem niemal na pamięć. Moja drużyna była imienia Powstańców Warszawy i stałym punktem zbiórek kadry były akcje sprzątania grobów o randomowych godzinach w trakcie tygodnia.
Kaszlnąłem i zwolniłem kroku. Ponad głowami ludzi szukałem rogatywki z biało - czerwoną tasiemką, należącą do mojego drużynowego, Konrada. Kondziu był drużynowym, jakich mało — miał swoje zasady, których mocno przestrzegał. Czasem nazywaliśmy go nawet Zośką, żeby podkreślić jego przywiązanie do tradycji, ale złościł się na nas za to, szczególnie, gdy wołaliśmy tak na niego w obecności druhny Zosi, jego dziewczyny.
Przedarłem się przez tłum rozemocjonowanych harcerek, które zdążyły już wyjść zapłakane znad grobów chłopców z "Kamieni na szaniec" i usiadłem na kamieniu z nazwą A20. Pot spływał po mojej twarzy i nieco kręciło mi się w głowie, a stopy mrowiły niemiłosiernie od nagłego zrywu po dwóch godzinach bezczynności.
— O, Las, wyglądasz na zmęczonego. — Konrad pojawił się obok z butelką wody. Gdy mi ją podał byłem o krok od wyznania mu miłości za ten czyn miłosierdzia.
— Co ty nie powiesz, druhu. — odparłem, wypijając pół litra Cisowianki prawie za jednym razem. — Od czasu Sieczych się tyle nie nastałem. — Przypomniałem mu sześciogodzinną wartę w miejscu śmierci Zośki. Pokiwał tylko głową. — Ale Tomek już jest na zmianie.
— To dobrze. — Kiwnął. — Trzeba pozdejmować chusty z grobów Zośkowców, znów jacyś harcerze popowieszali, a brzozowe krzyże niszczą się znacznie szybciej niż myślałem. Już powoli wszyscy wychodzą z Powązek, to weź się przejdź na groby i pozdejmuj, co możesz. Tylko uważaj na ramię Zośki, bo lekko się chybocze. I krzyż Felka w ruinie... — zawiesił głos. Poklepałem go po ramieniu i poszedłem w kierunki brzozowych krzyży.
Gdyby ktoś zapytał mnie o największe gwiazdy harcerstwa, to bez wahania odpowiedziałbym, że to złota trójka z książki Kamińskiego. Uwielbiani przez tysiące harcerek, będący obiektem zazdrości wielu harcerzy. Dla mnie — ludzie dobrego pokolenia. Jedni z wielu. Po prostu.
Wszedłem pomiędzy iglaste drzewka i zerknąłem na rząd grobów. Przy jednym z nich siedziała dziewczyna w mundurze. W mojej głowie, po chwili otaksowania jej, zapaliła się czerwona lampka. ZHR.
Mimo że nie wierzyłem w te brednie związane z kłótniami organizacji, to nigdy nie miałem okazji porozmawiać z ZHRówką. To zawsze umykało, trzeba było zajmować się własną organizacją, a nie tymi "odłamcami", jak żartowali co złośliwsi harcerze w moim hufcu.
Przeczesałem blond włosy, modląc się, żeby nie wyglądać jak strach na wróble i powoli podszedłem do niej. Znajdowała się tuż przed grobem Janka Bytnara i Maćka Dawidowskiego. Wyglądała na skupioną. Głowę miała pochyloną, a długie, kasztanowe włosy spływały jej w postaci warkoczy aż do końca pleców. Na twarzy znaczyły się pojedyncze piegi, tak samo na dłoniach i przy łokciu. Jej chusta była w kolorze białym, tak rzadko spotykanym wśród środowisk. Spodziewałbym się bardziej pomarańczowej, skoro już była tak blisko wielkich harcerzy z tego sławnego szczepu.
— Dziś zupełnie nie jest dzień dla nich, prawda? — zagadnęła. Zmieszany popatrzyłem w jej stronę. Zwróciła ku mnie szare oczy, które podkreślały jej bladą twarzyczkę. Przełknąłem zmieszany ślinę. — A jednak ludzie przychodzą. Jak myślisz, dlaczego?
— Nie wiem, są chyba najbardziej, hm, popularni. — odparłem, bawiąc się końcówką swojej czarnej chusty. — I młodzi często chcą widzieć dla siebie wzór właśnie w nich.
— Dlaczego nie w innych? Było ich tak wielu. — odpowiedziała, gładząc jeden z nowszych kwiatów. — Może po prostu nie chcą szukać, Chłopcze z Czarną Chustą.
— Czego szukać? — Spojrzałem na nią uważniej.
— Ideałów. — Uśmiechnęła się i ponownie spojrzała na grób. Tym razem podążyłem za nią wzrokiem i zatrzymałem się na zdjęciu Rudego. Znałem je bardzo dobrze, zresztą, kto by nie znał. I myśląc nad jej słowami wertowałem w głowie tysiące innych zdjęć. Dziesiątki tych, które miałem w starych albumach, które widziałem na filmach, które przechowywano w Muzeum Powstania Warszawskiego. Wszystkie pasowały do tego, na które wspólnie patrzyliśmy.
— Ida Laura Maślana. — Podała mi rękę. Zwykle dwoma imionami przedstawiali się ludzie w amerykańskich filmach czy książkach, więc zaskoczyła mnie tym nieco.
— Janek Antoni Lasecki. — Uścisnąłem tą delikatną rączkę, czując jej zimno na swojej skórze.
Złapałem się na tym, że zerknąłem na plakietkę ZHR na jej mundurze. Zarumieniła się i odgarnęła z twarzy czekoladowe włosy. Teraz piegów zrobiło się jeszcze więcej.
— No tak. — powiedziała z uśmiechem. — Wy nas nie lubicie, Janku z Czarną Chustą.
Zanim zdążyłem coś odpowiedzieć wstała i skierowała się w stronę bramy. Za nią podążył zapach wosku i lawendy, jakim pachniał jej mundur.
"I co się tak cieszysz, uh" popatrzyłem na uśmiechniętego Alka ze zdjęcia i podniosłem się z tej harcerskiej alei gwiazd.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top