10. Czego nie wiedziałaś?!
Obudziłem się posadzony przy murku obok ulicy Sowiej. Mariensztat opustoszał, było cicho i spokojnie. Głowa wciąż mnie bolała, chustę miałem rozwiązaną, mundur lekko rozpięty. Nie czułem rogatywki na swoich włosach, nogi miałem jak z waty. Czułem się strasznie, czarne plamki wciąż wirowały mi przed oczami.
Zamknąłem oczy, oddychając przy tym ciężko. Coś uciskało mi klatkę piersiową, tak, że nie mogłem nabrać głębszego wdechu. Do tego słońce uderzało mi promieniami prosto w twarz. Na rynku, niczym te kłębki w westernach, latały płatki róż. Mdło romantyczny obrazek.
Powoli uniosłem dłoń, oglądając naklejone na nią plasterki. Wyglądałem jakby mnie szykowano do amputacji. Kaszlnąłem i wytarłem czoło z zimnego potu.
A więc nie wyszło. Przegrałem grę zaplanowaną przez siebie. Zemdlałem przed dziewczyną... Czy to było wystarczająco męskie? Ganiłem się w duchu za to, za swoje zmęczenie i znerwicowanie. Może zbytnio się wtedy na to nakręciłem, nie wiedziałem.
Siedząc przy murku i patrząc na porzucone kwiaty, rozmyślałem o tym, co się stało. Co pomyślała sobie o mnie Ida, gdzie był Felek i Amanda, dlaczego mój organizm tak zareagował? Czy może dlaczego tak bardzo się na to wszystko nakręciłem.
Nie było kolorowo. Nie podszedłem do niej jak boski Don Juan i nie rzuciłem idealnym tekstem, od którego wpadła w moje ramiona. Sam za to wpadałem w coraz większe bagno własnej frustracji.
Gdy tak myślałem i obrażałem siebie w duchu, usłyszałem czyjeś kroki. Nie miałem siły się podnieść; nogi i kręgosłup miałem strasznie poobijane. Nie zdołałem się nawet odwrócić. Po prostu siedziałem jak ta szmaciana lalka i czekałem.
Zadudniły ciężkie buty. Skłoniłem głowę i wpatrywałem się w guziki na mojej koszuli. Nagle, ktoś rzucił cień na moje nogi. Zmrużyłem oczy i podniosłem podbródek. Ida.
Uklęknęła przy mnie, siadając na piętach. Spódnica zakryła jej kolana i rozłożyła się kołem na ziemi. Jej szary materiał mieszał się z płytką chodnikową. Warkocz spoczywał na plecach, chusta wciąż była w idealnym stanie. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, po czym wyciągnęła rękę z chusteczką i delikatnie wytarła mi czoło. Patrzyłem na nią oniemiały i pewnie gdybym się wtedy zobaczył, skwitowałbym to krótkim idiota, ale wrażenie było za silne, by cokolwiek z siebie wydusić. Zmrużyła oczy i odsunęła rękę, kładąc ją na swoich kolanach.
— Lepiej się czujesz? — zapytała, zdejmując kapelusz i pozwalając mu opaść na plecy. Przełknąłem ślinę.
— Już tak. — skłamałem, bo ból promieniował coraz bardziej w stronę pleców i głowy.
— Spadłeś ze schodów. Chcieli wzywać pogotowie, ale HOPR się tobą zajął. Na szczęście nie straciłeś oddechu i wszystko było w porządku. Trochę się tylko poturbowałeś. — Spojrzała na moją rękę. Schowałem ją szybko za plecy, na co dziewczyna pokręciła z uśmiechem głową. Wiatr rozwiewał pojedyncze kosmyki jej włosów. Widząc ją z bliska mogłem policzyć piegi na jej twarzy. Dopiero teraz zauważyłem lekkie rozcięcie przy nosie i głębię oczu. Z tej odległości wydawały się jeszcze ciemniejsze. — Ale mam nadzieję, że już cię tak nie boli.
— Nie, już nie. — Syknąłem, gdy dotknęła mojej ręki. Poraniona skóra piekła niemiłosiernie. Harcerka sięgnęła do plecaka, który przyniosła ze sobą i wyjęła stamtąd czysty bandaż. Rozerwała opakowanie i powoli zaczęła bandażować mi dłoń. Wziąłem głębszy oddech i ze świstem wypuściłem powietrze. Ida wydawała się szalenie spokojna. Jej bliskość, obecność... Byłem zaskoczony, w głębi duszy szalałem z radości, a jednak nie umiałem wydusić nic konkretnego z siebie.
Zawiązała kokardkę na końcu i przyjrzała się swojemu bandażowemu dziełu. Uśmiechnąłem się, cały czas czując jej dotyk na swojej dłoni.
— No, teraz wyglądasz jak mumia. W kawałku, ale mumia. — Zaśmiała się i sięgnęła do plecaka. Po chwili wyjęła z niego moją rogatywkę i otrzepała ją. — Zgubiłeś, gdy upadłeś. Harcerki prawie się o nią zabiły. I trochę podeptały. Ale prawie nic nie widać. — Przetarła lilijkę, po czym uniosła się lekko i włożyła mi nakrycie na głowę. Pachniała różami.
— Ida, ja... — Spróbowałem wykrzesać z siebie trochę powagi. — Ja...
— Wiem. — Uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. Słońce padło na jej sylwetkę. Trójkolorowa chusta błysnęła. — Janek... — Wymówiła moje imię cicho i spokojnie. — Po prostu nie chciałabym, abyś się zawiódł. Widzisz, czasami jest tak, że patrzymy na kwiat i wydaje nam się cudowny, wprost idealny do naszego ogrodu. Ale kiedy przychodzi co do czego, to on więdnie, bo był tylko ładną fatamorganą. Nie umiemy się zajmować pewnymi kwiatami, są ładniejsze w ogrodzie, niż w naszych dłoniach. — Zerknęła na różę, którą miała za pasem od spódnicy. Wyjęła ją i chwilę obracała w dłoniach. — Musisz zrozumieć, że nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. I nie wszyscy.
Pokręciłem głową z lekkim uśmiechem. Zgrywała niedostępną? Tylko po co? To żadna metoda. Łudzi i każe przebijać się przez mur, by potem budować następny? Po co...
Dziewczyny myślą, że to takie cudowne, gdy będą jak te księżniczki na wieży. Nie. Owszem, faceci może i lubią zdobywać, ale zupełnie w inny sposób.
— Ida, ale ja chcę tę różę. Chcę ją w swoim ogrodzie, chcę się nią zająć. Jakkolwiek to nie brzmi, jakkolwiek nie zalatuje Małym Księciem, to... — Uniosłem się lekko, choć ból doskwierał mi coraz bardziej. — Ida, zależy mi na tobie. Dlaczego motasz mną ciągle, dlaczego znikasz, nie dajesz żadnego znaku, pojawiasz się i zmieniasz mnie, dlaczego robisz to wszystko, by potem dać mi w twarz swoją ciszą, swoim milczeniem, tym, że nie ma cię, kiedy chciałbym powiedzieć ci wszystko, dać ci...
Nie miałem już sił. Oparłem się znów o murek i zdjąłem rogatywkę. Obracałem ją nerwowo w dłoniach, próbując zebrać myśli. Oddychało mi się coraz ciężej. Nie chciałem znowu zemdleć, a byłem tego bliski.
Ida zmieniła pozycję na siad po turecku i oparła się o murek obok mnie. Cały czas trzymając róże w dłoniach patrzyła w przestrzeń. Dostrzegłem zielony sznur przy jej ramieniu. Nie był jednak założony normalnie, a zwinięty w kółko i przypięty na pagonie. Przełożyła warkocz do przodu i położyła kapelusz na kolanach.
— Tylko, że ja nie mogę dać ci wszystkiego, Janku. — szepnęła, odrywając płatki z kwiatka. — Widzisz? — Wskazała na niego. — Ludzie tak samo odchodzą.
Nie popatrzyłem na kwiat. Zamiast tego uniosłem się lekko i pocałowałem ją w czoło. Przez chwilę zawirowało mi w głowie. Ręka, na której się wsparłem zabolała.
Po chwili osunąłem się na ziemię i zerknąłem na nią.
— Bredzisz. Nie po to cię szukałem, żeby odejść, Ida. Rozumiesz? — Złapałem ją za ręce. — Nie po to. Przestań się ze mną bawić, przestań uciekać. Jesteś przyboczną. — Kiwnąłem na sznur. — Nie uczyli cię odpowiedzialności? Rozważnych decyzji? Nie powiedzieli ci, że się nie bawi innymi ludźmi? Myślisz, że to jest super? Nie móc spać, bo się myśli o dziewczynie, na którą czekało się, gdy kumple zaliczali panny? Że to cudowne, gdy ktoś przychodzi do ciebie, odchodzi, a ty potem jak cień jeździsz po mieście, bo nie możesz znieść tego, że tej osoby nie ma? Że to do cholery było zaplanowane, że pokocham dziewczynę z cmentarza?! To czysty idiotyzm.
Wciąż na mnie patrzyła. Wzburzony wytarłem twarz z potu i odchyliłem głowę do tyłu, zamykając oczy. Byłem wściekły, miałem ochotę wstać i odejść, ale nie miałem na tyle siły, by zrobić to samodzielnie. Mogłem zadzwonić do Felka — dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? Cała ta maskarada by się skończyła, nie miałbym popsutych nerwów i pieprzonych nadziei. Tak, właśnie, cholernych, pieprzonych nadziei.
— Masz rację, to czysty idiotyzm. — Usłyszałem cichy głos tuż obok mojej głowy. Nie otworzyłem oczu, wciąż oddychając ciężko i uspokajając walące jak dzwon serce. — Nie powinnam tego robić. Ale nie wiedziałam.
— Czego nie wiedziałaś? — wycedziłem. Gniew powoli ze mnie opadał. Jego miejsce przejmowała rozpacz.
Otworzyłem oczy, czując delikatny dotyk na swojej dłoni. Ida poukładała płatki róż na jej wewnętrznej dłoni i teraz patrzyła na mnie. Wyglądała tak, jakby cała radość z niej uleciała, jednak mimo to, uśmiechnęła się lekko.
— Jaki jesteś, Las. — Użyła mojego pseudonimu. Wydało mi się to niesamowicie chłodne.
Odsunąłem się lekko, zabierając rękę. Dziewczyna spuściła wzrok. Przypominała małe dziecko, które skrzyczano. Gdzieś w głębi duszy chciałem przytulić ją, ucałować, powiedzieć, że przepraszam. Męska duma była silniejsza.
Patrzyłem więc na skruszoną harcerkę i jej granatowo — żółta chustę ze srebrną lamówką. Przypominała mi niebo, gwiazdy i księżyc. Jakby chciała zabrać to piękno na ziemię i móc dotykać tych gwiazd za każdym razem, gdy miała na sobie ich kawałek.
— Bałam się, wiesz? — powiedziała. — Dziś tak ciężko znaleźć przyjaciela. Znaleźć człowieka, który nie da ci w twarz... Przepraszam, Janek. Po prostu... Nie zrozumiesz tego. Ja nie chciałam cię zranić. Chciałam cię zatrzymać, jak najdłużej. Żebyś szedł za mną i chciał odkrywać to wszystko.
— Dalej chcę. — powiedziałem wolno. — Ida, proszę cię tylko...
— O, tu jest mój wzorowy pacjent! — Głos Felka wybił mnie z otępienia. — No, siostro, wspaniała robota! — Przybił Idze piątkę. — W czymś wam przeszkodziłem? — zapytał, patrząc to na mnie, to na nią. Roześmiała się.
Pomogli mi wstać i doprowadzić się do względnego porządku. Amanda śmiała się ze mnie trochę, Felek nazwał mnie fajtłapą. Tylko harcerka z ZHR milczała, co raz zerkając na mnie i poprawiając mi opatrunki.
Nie wiedziałem wtedy, jaka była Ida Laura Maślana. I choć byłem prawie pewny, że rozwiązałem jej zagadkę, to ona wciąż miała w dłoniach klucz.
♡♡♡
HOPR → Harcerskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe
Przyboczna → zielony sznur na ramieniu oznacza funkcję przybocznej, czyli prawej ręki drużynowej. Jest to członkini kadry drużyny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top