Rozdział VII
ALLISON
Wyszłam spod drzew prosto na oślepiające światło, zakryłam oczy ręką i gdy oswoiłam się ze słońcem spojrzałam na Łusię.
- To naprawdę Narnia - szepnęłam rozmarzona, rozglądając się dookoła.
- Jak widać - uśmiechnęła się, ukazując rzędy białych ząbków. - Chodźmy do pana Tumnusa!
- Do kogo? - spytałam zdezorientowana.
- Pana Tumnusa, takiego fauna. Kiedy byłam tutaj pierwszy raz zaprzyjaźniliśmy się i pomógł mi uciec.
- Uciec? - otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Od kogo mogła uciekać, pomyślałam.
- Tak, od białej Czarownicy, chodź, opowiem ci wszystko po drodze.
Zaczęłyśmy iść w tylko Łusii znaną stronę. Podczas drogi opowiadała mi, co działo się, kiedy ostatnio tutaj była.
- ...i miał mnie oddać Białej Czarownicy, ale jednak postanowił mi pomóc i nie wydać mnie.
- Kto to Biała Czarownica?
- Królowa Narnii, a przynajmniej się za nią uważa. Tak naprawdę nie jest nią.
Po jej słowach zapukałyśmy do drzwi, otworzył nam, jak mniemam, Pan Tumnus.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się.
- Pan Tumnus! - krzyknęła dziewczynka i przytuliła się do fauna.
- Witaj Łucjo, jeżeli mogę spytać, kim jest ta córka Ewy? - wskazał na mnie.
- Moja mama miała na imię Katarzyna... - odparłam niepewnie, a oni w odpowiedzi zaśmiali się, spojrzałam na nich zdezorientowana.
- Nie, nie o to chodzi - powiedziała Łusia.
- Aha... To o co, jeśli mogę spytać.
- Córka Ewy to okaz ludzki, płci żeńskiej.
- Czyli dziewczyna - wyjaśniła brunetka.
- Dobrze, wejdźcie, wjedźcie - weszliśmy do środka i usiedliśmy przy stole.
Pan Tumnus podał nam herbatę i ciasteczka. Przez pewien czas rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Dużo dowiedziałam się o Narnii, jest to magiczna kraina, w której żyją między innymi centaury, fauny, minotary, a królem tego kraju to wszechmocny lew - Aslan, ale od stu lat rządzi tutaj Jadis, Biała Czarownica, i przez nią przez cały wiek jest tutaj zima. Spojrzałam na mój zegarek, i była ta sama godzina, gdy tutaj wchodziłyśmy. Popatrzyłam zdezorientowana na zegar, który był w pieczarze. Była całkiem inna.
- Łucja, ile my tutaj jesteśmy?
- Nie wiem, może z trzy godzinki, a co?
- Bo... Zegarek wskazuje tą samą godzinę, zanim tu przyszłyśmy - pokazałam przedmiot na moim nadgarstku.
- Wiesz, tutaj czas leci inaczej niż u nas.
- W każdym razie, powinnyśmy się już zbierać.
- Och, tak, chodźmy, chce już powiedzieć reszcie, że Narnia faktycznie istnieje.
- Dobrze, dojdziecie same do latarnianego pustkowia?
- Do czego?
- Do latarni - wyjaśniła Łusia.
- Ach, tak dojdziemy.
Poszliśmy do wyjścia i pożegnaliśmy się z faunem. Chwyciłam dziewczynkę za rękę i wyszłyśmy z pieczary. Gdy doszliśmy do „ latarnianego pustkowia ” zobaczyłyśmy coś, czego w życiu byśmy się tutaj nie spodziewały.
- Edmund - krzyknęła brunetka, a jej brat odwrócił się w naszą stronę i rzuciła się mu na szyję, niestety brunet odepchnął ją.
- Jak się tu dostałeś?
- Za wami - mruknął.
- Czemu jesteś taki czerwony? - zapytałam podejrzliwie.
- Zimno tu, co się dziwisz?
- Teraz Piotrek i reszta nam uwierzą - uśmiechnęła dziewczynka. Chłopak nic nie odpowiedział, wydawało mi się to podejrzane.
- Wracamy?
- Jasne - mruknęłam i wziąwszy małą za rączkę ruszyłam do szafy.
Po chwili zamiast śniegu poczułam drewno pod nogami, a zamiast igieł - futra. Wyszłam ostatnia i zamknęłam drzwi, chwilę wpatrywałam się jeszcze w starą szafę i nie zauważyłam nawet, kiedy rodzeństwo poszło.
Domyślając się, że poszli do pokoju chłopaków, ruszyłam w jego stronę. I nie myliłam się, już z kilometra można było usłyszeć kłótnie. Wchodząc zobaczyłam zapłakaną Łusię, Edmunda stojącego koło łóżka, Piotra w łóżku i Zuzię oraz Amandę i Charlotte pod ścianą z zaspanym i zdezorientowany mi minami.
- Byłaś w Narnii? - spytał prosto z mostu Piotr.
- Tak.
- Widziałaś fauna? - kiwnęłam głową i podeszłam do Łusii.
- Edmund też tam był?
- To przesłuchanie? Tak, był, a co? Nie powiedział ci? - spojrzałam na bruneta.
- Powiedział, że się z wami tylko bawił - powiedziała dotąd milcząca Charlotte.
- Bo tak było - spojrzałam zaskoczona na Edmunda - małe dzieci nie potrafią zrozumieć, że każda zabawa się kiedyś kończy.
- Ja idę spać, z tego i tak nic nie wyniknie - powiedziała Charlotte i wyszła.
- To byliście tam, czy nie? - zapytała Amanda.
- Nie/tak - powiedzieliśmy równocześnie z Edmundem, tyle, że ja powiedziałam prawdę, a on skłamał.
Łucja nie wytrzymując wybiegła z płaczem z pokoju, posyłając Edmundowi mordercze spojrzenie, pobiegłam za dziewczynką, a za mną reszta.
Widok, który tam zobaczyliśmy wbił nas w ziemię. Zapłakana Łucja przytulała profesora Kirke, nie no, teraz to już po nas.
- Mamy kłopoty - szepnęła do mnie Amanda.
- A niech te bachory! - krzyczała pani Mcready- Mówiłam nie wolno zakłócać spokoju... - ucięła, gdy zobaczyła pana profesora. - Przepraszam panie profesorze, ale mówiłam im, że nie można zakłócać spokoju profesorowi.
- Dobrze, dobrze, myślę, że ta obywatelka potrzebuje gorącej czekolady - powiedział, a mała poszła z gospodynią na dół, zapewne do kuchni.
Póki mogliśmy, próbowaliśmy niezauważalnie wrócić do pokoi, niestety profesor miał inne plany.
- Zapraszam was do mojego gabinetu.
Strzeliłam sobie w czoło z otwartej dłoni, odwróciłam się i ruszyłam za resztą do gabinetu.
- Musicie mieć więcej względów na stan nerwów mojej gospodyni - powiedział profesor zapalając papierosa, gdy weszliśmy do gabinetu.
- Dobrze, przepraszamy - odpowiedział Piotr i pociągnął nas do wyjścia, ale Zuzia się mu wyrwała.
- Mamy problem z siostrą.
- Z tą zapłakaną?
- Tak, jest jej smutno.
- To wyjaśnia łzy.
- To nic takiego, poradzimy sobie - powiedział szybko blondyn.
- Co ty powiesz - mruknął sarkastycznie profesor.
- Mówi, że była w jakiejś Narnii - wyjaśniła Amanda, na co starzec na nas spojrzał - w szafie, na piętrze.
- Jak wyglądała?
- Jakby całkowicie zwariowała - powiedziała Zuzia.
- Nie, nie ona, kraina.
- To pan jej wierzy?
- No, a wy nie?
- Ja jej wierzę, mało tego, byłam tam z nią dosłownie parę chwil temu.
- Więc jak wygląda.
- Jest to przepiękna, górzysta, pełna śniegu kraina. Od stu lat panuje tam wieczna zima, co dodaje temu miejsca urokowi. Chociaż myślę, że ładniej wyglądałaby z piękną zieloną trawą, rozciągającymi się morzami i kolorowymi kwiatami. Mieszkają tam fauny, driady i najady, centaury, minotaury, mówiące zwierzęta, różnego rodzaju ptaki.
- Pan jej chyba nie wierzy - powiedział powoli Piotr.
- A dlaczego nie miałbym?
- Bo to jest nierealne, żeby zwiedzić tyle miejsc w ciągu paru sekund, choćby z logicznego punktu widzenia.
- I to właśnie czyni tą historię bardziej realną, skoro to jest inny świat, to dlaczego nie miałby on mieć odrębnego czasu od naszego.
- Więc mamy im uwierzyć? - spytała Amanda, spojrzałam na nią ze zdziwieniem, myślałam, że chociaż przyjaciółka mi zaufa. W kącikach oczu zaczęły pojawiać się łzy, zamknęłam oczy, aby nie wypłynęły one na powierzchnię i gdy byłam już pewna, że to się nie stanie uchyliłam powieki.
- To jest wasza przyjaciółka i siostra, czy mam wam mówić, co macie robić?
- Dziękuję - odparłam do profesora i odwróciwszy się ruszyłam do pokoju.
Hejka!
A więc, mamy już kolejny rozdział! Przewiduje, że będzie ich jeszcze koło ośmiu do końca, więc jestem przeszczęśliwa, że ta opowieść tak szybko się nie kończy ♥️
Kolejny rozdział będzie albo dzisiaj, albo we wtorek. Większe szanse, że dzisiaj, bo mam już napisane trzy na zapas i biorę się za pisanie kolejnego.
Więc jak zawsze, mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Piszcie mi koniecznie, co o nim myślicie, poczytam z chęcią. Zachęcam również do pozostawienia gwiazdki ♥️☺️ 🥰
Do kolejnego, kochani!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top