Veinticuatro

Luna

-Halo? - spytałam, po naciśnięciu zielonej słuchawki

-Cześć Luna. Tu Simon. Słyszałam że się obudziłaś. - powiedział

-Tak prawda. Czemu dzwonisz, a mnie nie odwiedzisz? Coś się stało?

-Nie, znaczy tak, znaczy nie. Po prostu za chwilę mam samolot do Meksyku,żeby...

-Do Meksyku?! Ale jak to?! Zostawiasz mnie?! - spytałam przerażona utratą przyjaciela

-Spokojnie. Jadę tylko po to, żeby spotkać się z notariuszem. Moja ciocia umarła i przepisała mi testament, dlatego jadę. Za kilka dni jestem z powrotem. - powiedział a mi ulzylo.

-Okej. W takim razie jedź. Tylko za góra tydzień masz stać pod moim domem. Jeżeli wyjdę. W przeciwnym razie się policzymy. - powiedziałam - Właśnie w tym momencie kiwam palcem. Radzę Ci uważać. - poczym dokończyłam, a chłopak się zaśmiał.

-Nie śmiej się że mnie. - powiedziałam a chłopak zaśmiał się jeszcze głośniej, dlatego wywróciłam oczami. -Dobra. Simon jak kończę lekarz przyszedł. Pa.

Odłożyłam telefon na stoliku nocnym, który znajdował się obok szpitalnego łóżka.

-Dzień dobry. Jak się pani czuje? - spytał lekarz odziany w biały fartuch.

-Bardzo dobrze. Głowa mnie nie boli. Czuję się świetnie, wręcz znakomicie. - powiedziałam lekko nadciągając prawdę, no ale cóż czuje się dobrze, tylko nie znakomicie. Po prostu chce z tąd już wyjść.

-To świetnie. Przeprowadzimy jeszcze ostatnie badania, jak okażą się one dobre, będzie pani mogła wyjść. -powiedział, następnie wyszedł,a ja pisnęłam że szczęścia przez wiadomość o możliwości wyjścia z tąd już dzisiaj. Może odrobinę przesadzam no ale cóż, niegdy nie lubiłam szpitali.

Leżałam tak jeszcze około 4 godziny, gdy nagle do mojej sali wparował Matteo. Kazał mi się ubierać, poczym znów wybiegł w błyskawicznym tempie z sali. Wywróciłam oczami, lecz zrobiłam to co kazał mi brunet. Po około 5 minutach byłam gotowa, a w drzwiach znów pojawił się Król Paw. Tym razem szedł spokojnie, trzymając w ręce jakąś teczkę i pogwizdywał. A ja nadal nie wiedziałam co się dzieje.

-A co ty taki wesoły? - spytałam ciekawa

-To ty nie wiesz?! Przecież cię wypisują! Patrz! Tutaj jest wypis! - krzyczał ze szczęścia i na końcu przyłożył mi teczkę do twarzy. Odsunąłam ją rękoma spoglądając przeszczęśliwa na bruneta.

-Na prawdę?! To super! Poczekaj muszę się spakować! - powiedziałam prawie że krzycząc.

Szybko wpakowałam wszystko to co znajdowało się w pokoju, i należało do mnie, do torby. Gotowi po 5 minutach szliśmy już poprzez szpitalne korytarze kierując się w stronę wyjścia z tego wariatkowa. Zaśmiałam się w myślach, na to jak nazwałam ten budynek. Następnie szliśmy spacerkiem w strone mojego domu przechadzając się Argentyńskimi ulicami.

***
Taki spokojny rozdział. Mam nadzieję że się podoba.

Gwiazdka? Komentarz? Bardzo motywują!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top