Dziewczyna o oczach w kolorze Titicaca

Yeli* budzi się w dniu swoich piętnastych urodzin. Od samego rana, dziewczynie towarzyszy podekscytowanie. W momencie przyjścia na świat została wybrana przez Syna Inti, wielkiego Sapa Inkę. Od tamtej chwili jej rodzina i ona sama otaczani są szczególną troską.

Teraz przebywa w Cuzco, u swoich dziadków. To dobrotliwi, zasłużeni dla Inkaskiej społeczności ludzie. Twierdzą, że Yeli pobłogosławił sam Wirakocza, dając jej oczy w kolorze świętego jeziora Titicaca, by Inti mógł przyglądać się sobie w tęczówkach dziewczyny.

Nie tylko oczy odróżniają Yelitze od innych, Inkaskich kobiet. Pomimo czarnych włosów i wydatnych, pełnych warg, skóra dziewczyny nie ma barwy miodu, lecz jest znacznie jaśniejsza. Dawniej, przeszkadzało jej to. Teraz wreszcie rozumie, że fizjonomię zawdzięcza Bogom.

Yeli wychodzi z chaty swoich dziadków. Przygląda się ospałemu miastu. Ojciec Inti nie pojawił się jeszcze w pełni swojej chwały na nieboskłonie. Świt jest szary, lecz w mieście panuje już zaduch. Dziewczyna kieruje się w stronę parnego lasu, okalającego miasto. Dokładnie wie, gdzie znajduje się niewielkie jezioro, w którym zamierza popływać. Zwinnie przemyka pomiędzy bujną roślinnością. W dali słyszy krzyk kondora. Wielki, kolorowy ptak czuwa nad miastem. Może to sam Wirakocza, w swej zwierzęcej postaci?

Dociera nad jezioro, takie ciche i spokojne. Żaden Inka nie wstał jeszcze i nie przyszedł tutaj zmyć ze swego ciała trudów codzienności.

Yeli zsuwa z ramion delikatne sukno, lepiące się przez parną pogodę do jej skóry. Szata bezszelestnie opada na nieco wilgotną ziemię przy brzegu. Zupełnie naga, o kobiecych już krągłościach, zanurza się w przyjemnie ciepłej, czystej wodzie, która rozbudza jeszcze nieco ospałe ciało. Woda odpręża ją i odsuwa widmo stresu. Nie ma teraz pytań o to, czy sobie poradzi, ani o to, jak wypadnie. Czuje się spełniona i gotowa, wszak zna swoją powinność. Tylko gdzieś z tyłu głowy, cichutki głosik dopytuje nieśmiało, czy aby na pewno? Czy czuje żal? Nie... chyba nie.

Yeli wychodzi na brzeg, zanim inni pojawią się nad jeziorem. W drodze do miasta spotyka kilka kobiet, śmiejących się i gawędzących radośnie. Dostrzegając dziewczynę, skłaniają nisko głowy, a ich wesoły gwar na chwilę milknie. Dziewczyna wraca do Cuzco. To w tym mieście wielki Atahualpa wybudował swój pałac - panaca, który stanie się po śmierci jego grobem. Święto, które dziś się rozpoczyna, to Inti Raymi. Możnowładcy wraz z wielkim Sapa Inką przez kilka dni pić będą chicha – piwo kukurydziane, aby przepić słońce. Yeli zaś przypadnie zaszczyt oczyszczenia Cuzco ze złych duchów, co nastąpić ma właśnie w pierwszym dniu święta.

Zanim dociera do chatki swoich dziadków, dostrzegają ją dwie kobiety. To one zostały wyznaczone do przygotowania dziewczyny do rytuału. Chciałaby jeszcze zamienić kilka zdań z rodziną ale wie, że już nie może.

Kobiety prowadzą ją do kamiennej piramidy, miejsca kultu. Czeka tu już na nią kapłan, odziany w jasne, zwiewne szaty, z czterema złotymi kolczykami w każdym uchu, symbolizującymi jego wysoką pozycję. Usta i zęby ma zielone od żucia liści koki, a długie włosy, sięgające mu za ramiona związane są w pojedynczy kucyk. Yeli zasiada w przygotowanym wcześniej miejscu, prawie na samej górze. Zamyka oczy. W tym samym momencie, kobiety nacierają jej kark i policzki wonnymi olejkami o zapachu cedru i agawy. Ciężka, intensywna woń uderza w jej wrażliwe nozdrza, by po chwili złagodnieć. W gruncie rzeczy, po pierwszym szoku, zapach okazuje się być przyjemny. Mistyczny, choć prosty. W tym czasie kapłan rozpalił kadzidła. Rozpoczął właśnie mrukliwy nieco, gardłowy śpiew. Ręce i oczy wzniósł ku niebu. Yeli obserwuje go zaciekawiona, podczas gdy jedna z kobiet kamiennym grzebieniem czesze jej ciemne, bujne włosy. Przyglądając się mężczyźnie, pod delikatnym suknem dostrzega profil jego wyrzeźbionego ciała. Ma świadomość, że kapłani Inti to też wyborni wojownicy i myśliwi. Postura tego człowieka, jego napięte, gładkie mięśnie, przywodzą jej na myśl pumę gotową do skoku. Wreszcie mężczyzna kończy śpiew. Wszyscy odchodzą, pozostawiając Yeli samą. Tutaj musi się wyciszyć, nawiązać kontakt z Bogiem Słońca, oraz zrozumieć, czego oczekuje od niej Wirakocza. Dopiero wieczorem będzie mogła zejść do miasta. Na szczęście, zostawiono dla niej misę z owocami, mającymi zaspokoić jej głód i pragnienie.

Czas wlecze się teraz niemiłosiernie. Yeli stara się wyciszyć. Siedząc po turecku, spogląda na błękitne niebo. Słońce wznosi się coraz wyżej i wyżej. Jest coraz goręcej. Sztywna poza, którą przybrała, zaczyna jej przeszkadzać. Chciałaby z kimś porozmawiać. Właśnie w takiej chwili, wyciszenia i zadumy, wyraźnie dociera do niej dojmujące uczucie samotności. Teraz jeszcze lepiej rozumie, że człowiek potrzebuje przy sobie kogoś, kogo po prostu lubi, komu może wszystko powiedzieć, komu ufa. Myśli Yeli wędrują swobodnie, przeskakując wartko, niczym pszczoły, z kwiatka na kwiatek. Z wolna, cierpki zapach kadzideł oczyszcza umysł dziewczyny. Tamuje potok obrazów. Z czasem, zostaje tylko ona i błękit nieba. Każda komórka jej ciała czuje delikatny pocałunek Inti. Ogarnia ją błogość. Zawieszona w niebycie ma wrażenie, że jej duch unosi się nad miastem. Oczyma kondora spogląda na Cuzco. Górski, przenikliwy wiatr czuje w jego skrzydłach. Na kilka chwil domem staje się dla niej niebo.

Do swojego ciała wraca nagle, czując, jak ktoś chwyta ją za rękę.

Bardzo przystojny Inkaski wojownik o głębokich, ciemnobrązowych oczach, orlim nosie i drapieżnej, ostrej nieco twarzy, mówi jej, że to już czas. Yeli zupełnie nie wie, jak cały dzień umknął jej tak szybko. Z żalem spogląda na misę soczystych owoców, których nie zdążyła nawet tknąć. Udaje się jednak za wojownikiem, który prowadzi ją w dół, ku ziemi. Z każdym krokiem ma wrażenie, jakby zstępowała powoli z granicy światów, przechodząc z boskiej domeny ku oczekującym na nią ludziom. Na placu pod zigguratem zgromadziła się ludność Cuzco. Inkowie tańczą, palą kadzidła, żują kokę i śpiewają. Kilkoro z nich wygrywa na obitych skórą bębnach żywe rytmy, które sprawiają, że nogi same rwą się do tańca. Bum ta ta. Bum ta ta. Krew pulsuje w jej w żyłach. Czuje, jak wypełnia każdy skrawek jestestwa. Rozchodzi się płynnie od koniuszków palców poprzez pięty, łydki, uda i pnie wyżej w kierunku brzucha. Yeli rzuca się w wir tańca, lawirując między obecnymi. Nie istnieje teraz inny świat, inna chwila, inny człowiek. Przeżywa taniec całą swoją istotą, synchronizując swego ducha z pozostałymi tancerzami. Obrót, wykrok. Rytmiczne, płynne ruchy bioder. Ręce wzniesione ku niebu. Nim się orientuje, Inti wreszcie chowa się za horyzontem, a na nocnym niebie pojawia się Mama Quilla, przynosząc swoim dzieciom wytchnienie od gorąca. Twarze Inków oświetlają teraz rozpalone ogniska i niewielkie pochodnie. Cienie poruszają się razem z właścicielami, przez co Yeli ma wrażenie, że to duchy dołączyły do ich zabawy. Rytm bębnów staje się coraz żywszy, coraz głębszy i urywa się nagle. Tańczący nieruchomieją. Wszyscy, poza Yeli. Ta, rozumiejąc swą odpowiedzialność, niespiesznie stawia pierwszy krok. Bum, wtórują jej bębniarze. Przy kolejnym znów wtórują jej bębny. Brzmią teraz głucho, jednolicie, niczym dudnienie starodawnego świata.

Wyznaczając wolnymi krokami dostojny, powolny rytm, dociera na przygotowane wcześniej wzniesienie. Odwraca się ku zgromadzonym, a bębny zamierają. Cały świat zatrzymał się nagle, albo to ona stała się na moment całym światem. Widzi zastygłe twarze i wpatrzone w nią oczy. Ci ludzie zawierzają jej teraz swoje troski, problemy i błagania, aby mogła zanieść je prosto do Bogów. Aby uchroniła ich od plag, chorób i zapewniła łaskę ich dzieciom. Uśmiecha się promiennie, recytując wyuczoną modlitwę. Jej głos brzmi dźwięcznie i krystalicznie czysto, niczym plusk górskiego strumyka. Odbija się echem od domostw i drzew, przenikając istotę rzeczy. Zakończywszy modlitwę, podnosi delikatną melodię. Zgromadzony pod Zigguratem lud podchwytuje jej brzmienie. Z wolna, dołączają do niej inne głosy, w idealnej harmonii i prostocie. Inkowie stają się jednym bytem, zgromadzonym w tym miejscu w jednym celu. Pieśń niesie się hen daleko ponad lasem. Brzmiące tony wreszcie powoli wygasają, przechodząc w niewyraźny szmer. To wydarzenie jest dla Yeli niesamowicie przejmujące i porusza w jej duszy kilka czułych strun, sprawiając, że na policzku dziewczyny pojawia się samotna łza. Śpiew ten towarzyszył Inkom odkąd Manco Capac wyruszył znad świętego jeziora, aby założyć to miasto. Czuje jego niemal namacalną obecność. Jej ciałem wstrząsa dreszcz. Pozwala słonej kropli spłynąć po policzku.

Kiedy łza skapuje na ziemię, świat nagle zamiera. Yeli słyszy jeszcze świst, kiedy rytualne ostrze przecina powietrze. Świat rusza z miejsca, a jej głowa upada z głuchym łoskotem na ziemię. Puste, niewidzące już oczy skierowane są ku niebu. Sprawiają wrażenie spokojnych, ufnych i wpatrzonych w księżyc. Mają barwę jeziora Titicaca. Można by powiedzieć, że zamyśliła się tylko i utonęła w chwili. Tylko nagły ruch powiek nie odgania teraz muchy osiadłej leniwie na kąciku oka. Tylko źrenice nie wędrują już teraz za źródłem krzyku, który rozdziera ciszę nocy. Czy to jej matka tak krzyczy? Czy to rozpacz kobiety, która w dniu narodzin dziecka zrozumiała, że jego życie, wbrew odwiecznym prawom czasu zakończy się przed jej własnym? Że dziewczynie nie będzie nigdy dane żyć i kochać?

Nie. To krzyk tłumu, stanowiący dalszą część rytuału. Wrzask mający dotrzeć do Bogów w chwili, gdy kapłanka na moment otworzyła drzwi do ich panteonu. Noc trwa dalej, lecz nie dla dziewczyny, która przecież przeżyła najpiękniejszy dzień swojego życia. Jej duch unosi się teraz nad górami, niczym tchnienie wiatru. Jej duch spadnie na ziemię z pierwszą burzą w pocałunkach deszczu. A może Mama Quilla obdarzy ją swym blaskiem i uczyni jedną z gwiazd?

Yeli - zdrobnienie od Yelitza, imię pochodzenia Peruwiańskiego oznaczające „Wrota do nieba". 

#ZapachLata2023

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top