Rozdział 2
– Teraz już wiesz, dlaczego się tak spieszyłam. – Nie było już czasu na ucieczkę, a nie chciałam zostawić tego chłopaka samego. Ci ludzie mogą być nieobliczalni. Mnie potrzebują, więc nie zabiją na miejscu, ale jego? – Radziłabym uciekać, póki jeszcze możesz.
– Że co? A ty?
– Człowieku, im zależy na mnie, askanta*? Nie chcesz się w to wplątać. Uwierz mi.
– Daj spokój, nie boję się ich – patrzyłam na niego z powątpiewaniem. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale wtedy odezwała się ich dowodząca:
– No, no, no... W końcu się spotykamy – wysoka, blondwłosa kobieta wyszczerzyła zęby. – To, co? Pójdziesz z nami po dobroci? Czy może masz zamiar się szarpać? – Przygryzłam wargę. Myśl szybko, szybko musisz coś wymyślić!
– Czego od niej chcecie? Zostawcie ją w spokoju – powiedział chłopak.
– Kto to? Czyżbyś chłoptasia do obrony sobie znalazła?
– Dobra, jak już tak bardzo chcesz zostać to przynajmniej się na coś przydaj – zdjęłam torbę, którą miałam przewieszoną przez ramię. – Potrzymaj na chwilę. – Wręczyłam mu ją, a on nie zdążył nic odpowiedzieć, bo zdążyłam już pójść w stronę przybyłych ludzi, zaciskając w dłoniach coś, co wyglądem przypominać mogło krótki kij. Powoli zbliżałam się do przybyłej grupy ludzi.
– No i macie mnie – wyciągnęłam ręce w ich stronę. Kobieta się uśmiechnęła. Kiedy podeszłam na tyle blisko między nich, by już zaczęli po mnie podchodzić, nacisnęłam przycisk na pałeczce. Na boki wysunęły się długie kije, które „delikatnie odsunęły" zbliżających się ludzi. Zaczęłam się obracać, unieszkodliwiając większą liczbę zebranych.
– Zabierzcie torbę! – Krzyknęła kobieta. Kilkoro ze stojących jeszcze ludzi ruszyło w stronę chłopaka. Wyjęłam z kieszeni kulkę i poturlałam ją w stronę kobiety. Rzuciłam się w stronę nieznajomego, a kulka wybuchła i poraziła osoby w najbliższym otoczeniu prądem. Działa to jak coś w stylu paralizatora, tyle że ma większy zasięg. Podniosłam się z ziemi i pobiegłam do Cienia. Na szczęście atakujących było tylko trzech. Dwóch wyeliminowałam kijem, a chłopak szamotał się z trzecim. Widziałam błysk jakiejś broni, prawdopodobnie ostrza. Czym prędzej popędziłam z pomocą nowo poznanemu chłopakowi. Odepchnęłam napastnika, wzięłam moją torbę i założyłam ją na ramię. Chwyciłam szybko Cienia za rękę i pociągnęłam go za sobą. Biegliśmy, ile sił w nogach, co chwilę skręcając w kolejne uliczki. Zatrzymaliśmy się przy ścianie jednej ze zniszczonych kamieniczek.
– Dobra... Może nas już nie dogonią – powiedziałam zdyszana.
– C-co to było? Kim oni byli? – Pytał chłopak.
– A mówiłam byś się nie wtrącał.
– Ale... Auć! – Chłopak skulił się, chwytając się za ramię. Pomogłam mu usiąść na chwilę na ziemi. Odsunęłam jego dłoń, by móc zobaczyć, co się stało. Jednak w momencie, gdy zobaczyłam jego krwawiącą ranę zasłoniłam usta dłonią, by nie krzyknąć. Wyjęłam z torby jakiś bandaż i na szybko zaczęłam tamować krwotok.
– Gdzie masz swój pojazd? Jesteś ciężko ranny – powiedziałam.
– Po drugiej stronie miasta. Razem z krótkofalówką. Aaaaaa...
– Hej, spokojnie. Nic ci nie będzie, starije**? Zabiorę cię w bezpieczne miejsce i opatrzę ci porządnie ranę, askanta? Musisz mi niestety zaufać. Najpierw zostaw tutaj swój nadajnik. Nie chcę, by wiedzieli, gdzie przebywam.
– Oni mnie chyba zabiją, jeśli znowu gdzieś zgubię nadajnik.
– Jeśli go nie zostawisz, może ich ominąć ta przyjemność, ale dobra... Daj mi go.
– Nie mam pojęcia, co chcesz z nim zrobić. Nie da się go wyłączyć. Próbowałem zrobić to wielokrotnie i bez skutku. Ale jak chcesz... – Chłopak wyjął z kieszeni nadajnik i wręczył go mi. Trochę niepewnie, ale wiedział, że nie ma wyboru. Sprawnie wyłączyłam urządzenie, w końcu nie po raz pierwszy to robiłam.
– Teraz chodź ze mną. Stracili sygnał, więc jak nie odezwiesz się przez krótkofalówkę, zaraz będą tam, gdzie zniknął im twój sygnał. Co oznacza, że będą tutaj za jakieś... Hm... – Spojrzałam na zegarek na ręce. – Dwadzieścia dwie minuty. Do tego czasu temperatura spadnie do jakichś minus pięćdziesięciu trzech stopni, a doskonale wiesz, że na to nawet wasze mundury nie są jeszcze wystarczająco dobrze przygotowane. Szczególnie, gdy są uszkodzone. Musimy więc iść – pomogłam mu wstać i razem ruszyliśmy w stronę mojego domu. Dwie i pół ulicy dalej skręciliśmy w prawo, przeszliśmy kładką i chwilę później stanęliśmy przed furtką z ciemnego drewna. Otworzyłam ją i zaraz za nami zamknęłam. Musieliśmy jeszcze tylko przejść spory kawałek ścieżki, aż w końcu dotarliśmy do drzwi. Przyłożyłam moją bransoletkę do miejsca, gdzie powinna być dziurka od klucza. Drzwi się otworzyły. Weszliśmy do środka. Zamknęłam je i zapaliłam światło.
– Usiądź na kanapie, pójdę po apteczkę – powiedziałam do chłopaka. Kiwnął głową i powoli ruszył we wskazane miejsce. Pobiegłam do kuchni i zaczęłam przetrząsać wszystkie szafki w poszukiwaniu apteczki. – Spróbuj zdjąć mundur! – Krzyknęłam w stronę salonu. - Bo inaczej będę mieć problem, by opatrzyć ci ranę. Dalej tak mocno krwawi? - W odpowiedzi usłyszałam tylko stęknięcie. Nie jest dobrze. W końcu udało mi się znaleźć apteczkę. Wyjęłam z niej potrzebną mi zawartość tak szybko jak potrafiłam i pobiegłam do chłopaka. Pomogłam mu zdjąć górę munduru i zedrzeć już całą zakrwawioną koszulkę. Wytarłam trochę krew dookoła rany, nałożyłam na nią jałowy opatrunek i zawinęłam bandażem. W tym wypadku według praktycznie każdej książki, trzeba zadzwonić po pomoc specjalistów. No cóż... Może dziesięć lat temu tak bym zrobiła, ale teraz każdy radzi sobie jak umie. Niestety rana wciąż krwawiła. A miałam nadzieję, że nie będę musiała szyć... – Słuchaj, muszę zszyć twoje ramię. Zjedz to – powiedziałam i dałam mu do ręki znieczulenie w formie batonika. Odwinęłam bandaż i zaczęłam szyć. Potem ponownie opatrzyłam. – Teraz powinno być już dobrze. Cóż... Będziesz miał piękną bliznę – uśmiechnęłam się.
– Ja muszę zaraz wracać – chłopak się skrzywił, gdy odrobinę ruszył ręką.
– Dzisiaj? Katrimpu?*** Chyba żartujesz. Nie pozwolę tobie nigdzie wyjść. Nie w takim stanie.
– Muszę. Po prostu muszę – powtarzał.
– Nic ci nie będzie, askanta? Tylko zostań tutaj. Chociaż do rana. Wtedy może trochę podniesie się temperatura. Jeśli teraz wyjdziesz, zamarzniesz, zanim ranny zdążysz dojść do swojego pojazdu. Nie mogę na to pozwolić – powiedziałam.
– Eh... No dobra, niech już będzie – chłopak wyciągnął prawą dłoń w moją stronę i uśmiechnął się blado, mówiąc – Tak w ogóle to jestem Wolf. Olivier Wolf.
____
* Askanta? – (z kast.)Okej? / Jasne?
** Starije? – (z kast.) Zrozumiano?
*** Katrimpu? – (z kast.) Już? / Teraz?
kast. = kastaliański
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top