Rozdział 1

     Zima zaczęła się już na dobre. Dochodziła godzina dwudziesta trzydzieści, więc w mieście zaczynało się ściemniać. Poza zachodzącym słońcem, tylko oszczędne, ledwo działające światła uliczne oświetlały drogę przede mną. Zaczynało kropić. Woda powoli wypełniała dziury w drogach, które podobno kiedyś były regularnie łatane czy naprawiane. Jednak tak było tylko do czasu Przełomu, kiedy samochody zaczęły unosić się nad ziemią. To oczywiście nie ograniczyło ilości wypadków. Moim zdaniem, właściwie to po prostu obniżyło prawdopodobieństwo ich przeżycia.

     Postanowiłam przyspieszyć kroku. Chciałam zdążyć zanim na dobre się rozpada. Przy tak niskiej temperaturze, szczególnie w nocy, wszystko zamarzało w zastraszającym tempie. Co chwilę spoglądałam przez ramię za siebie. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś za mną idzie. Pewnie tylko mi się zdawało. Tak, na pewno tak. Wolę jednak nie ryzykować. Tak tylko dla własnego bezpieczeństwa.

     Nagle przede mną zgasła jedna z latarni. Szybko rozejrzałam się dookoła. Nikogo jednak nie dostrzegłam. Ech... Znowu sobie coś ubzdurałaś. Z całą pewnością to tylko żarówka się przepaliła. Zresztą, czego oczekiwać. To cud, że się jeszcze świeciła. Teoretycznie ktoś pracował nad tym, by lampy, mogły działać praktycznie zawsze i to przy znikomym zużyciu energii. No cóż... Może nieźle im szło, ale teraz i tak nie ma kto się tym zająć. Ludzie mają ważniejsze rzeczy na głowie, a awaryjne zasilanie już dawno powinno całkowicie przestać działać. Ruszyłam dalej. Przez opustoszałe ulice przelatywały jakieś śmieci i pozostałości różnych dziwnych rzeczy, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. No bo w końcu po co komu taka pasta do zębów w sztyfcie? Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak tego użyć... Ale nie ma co się nad tym teraz rozwodzić.

     Zatrzymałam się na chwilę na moście. Patrzyłam na spowitą mrokiem rzekę. Czułam chłodny wiaterek, który zawiewał mi kosmyki włosów na twarz. Malutkie kropelki deszczu padały na moje policzki. Niebo było zachmurzone. Przez chmury ledwo przebijało się światło księżyca. Westchnęłam cicho. Zapomniałam, że gdziekolwiek chciałam dojść. Zapomniałam, że zaraz lunie deszcz. Zapomniałam, że potem, przez skute nierównym lodem ulice, bardzo trudno jest biec. Szum wody przypominał mi o tym jak było kiedyś. To był wspaniały czas... Słońce świeciło całymi dniami, było ciepło, było pięknie. Zadbane domy, równo przystrzyżone trawniki w prawie każdej dzielnicy. Szkoła... Tak, kiedyś funkcjonowała... To było... Jejku, całkowicie straciłam rachubę czasu. To było jakieś osiem lat temu? Nie, aż niemożliwe... Jeszcze trochę i będzie równe dziesięć lat od Wybuchu.

     Kątem oka widziałam, że w oddali, na starym przystanku autobusowym, stoją jacyś ludzie. Byli to chyba dwaj mężczyźni, chociaż z tej odległości mogłam się mylić. Byłam jednak pewna, że wpatrują się we mnie. Rozejrzałam się delikatnie, starając nie zwrócić na siebie większej uwagi, ale nikogo innego nie zauważyłam w pobliżu. Tak jak zawsze. Gdybym teraz zaczęła uciekać oni ruszyliby za mną, a ze strony przeciwnej wyszliby kolejni. Czyli jednak ktoś szedł za mną przez cały czas. Byli przygotowani. Najwyraźniej bardziej niż myślałam zależało im na złapaniu mnie. Co teraz zrobić... Usiadłam na ledwo trzymającej się w pionie w miarę stabilnej barierce mostu i przełożyłam przez nią nogi. Niecały metr pode mną płynęła rzeka. Kiedyś była płytsza, ale po zniszczeniu tamy poziom wody podniósł się drastycznie. Więc po prostu zamiast kilku, ma kilkanaście metrów głębokości. Ma to zresztą swoje plusy. Ulice, którymi czasami chodziłam zostały zalane. No i co w tym dobrego? Jak musiałam uciekać, nie było tak prosto mnie złapać. A niestety dosyć często musiałam uciekać. Należę do niewielu ludzi, którzy bez pomocy kogokolwiek, jeszcze żyją. No dobra, prawie bez pomocy.

     Po Wybuchu powstały trzy, a właściwie to cztery różne ugrupowania. Buntownicy, którzy prowadzą wiele akcji sabotażowych. „Chcesz coś zepsuć, pozbyć się kogoś lub czegoś? My się tym zajmiemy!" – Tak właśnie mogłoby brzmieć ich motto. Rzemieślnicy to druga grupa. Jej członkowie zajmują się robieniem wszystkiego. Od jedzenia, poprzez ubrania, aż do broni. Jeśli chce coś się zdobyć, cokolwiek, najlepiej tam właśnie się udać. Są też Kadeci. Do ich szkoły miałam iść, ale... Jakby to ładnie ująć? Wybuch zmienił nieco moje życie. Podobno naukowcy posunęli się za daleko i nie było już odwrotu. A jak nie wiadomo co z czymś zrobić, to najlepiej to wysadzić. No przynajmniej oni tak myśleli... Moje zdanie jest nieco inne, ale mniejsza już o to, bo tamten czas nie wróci. Przynajmniej teoretycznie.

     Ci, którzy wiedzą cokolwiek są u władzy, a resztę ludzi trzymają w nieświadomości. W tej sytuacji ludzie tacy jak ja nie mają łatwo. Tych, którzy wiedzą za dużo po prostu się pozbywają. Kiedyś też należałam do grupy. Jednej, drugiej i trzeciej. Tak było kiedyś, ale jakoś tak wyszło, zupełnie przypadkiem, że już nie jest. No dobra, może to była moja wina, ale tylko tak troszeczkę moja. Znalazłam się w posiadaniu dosyć... Hm... Niewygodnych dla władzy informacji. No i właśnie dlatego muszę radzić sobie sama. Nie dość, że dosłownie prawie wszyscy chcą się mnie pozbyć, to jeszcze przedtem mają zamiar wyciągnąć ze mnie wszystko, co wiem. Przynajmniej nie zabiją mnie od razu, a to już zawsze coś.

     Nagle nieznajomi ruszyli w moją stronę. W pierwszej chwili udawałam, że ich nie widzę. Liczyłam, że może znikną. Nie ruszyłam się z miejsca. Jednak, ku mojemu rozczarowaniu, nie zniknęli, tylko zaczęli biec. Z drugiej strony mostu pojawili się kolejni. Zanim jednak do mnie dotarli nacisnęłam przycisk na butach i odepchnęłam się od barierki w stronę rzeki. Wylądowałam już w łyżwach na lodzie, który pokrył górną część rzeki. Dobrze, że lód się nie złamał, gdy łyżwy się w niego wbiły. Jeszcze tego by brakowało. Ruszyłam najszybciej jak tylko potrafiłam. Przejechałam dwie przecznice i gwałtownie skręciłam przed zalanym tunelem. Kiedy byłam już dostatecznie daleko, wyszłam na brzeg i zmieniłam moje łyżwy z powrotem w zwykłe buty. Świeży deszcz niedługo zatrze ślady na lodzie. Oby. Ta sztuczka chyba nigdy mi się nie znudzi.

     Wbiegłam w nieoblodzoną, ciemną uliczkę obok. Spojrzałam jeszcze raz za siebie i w tym momencie wpadłam na kogoś. Musiał być rozkojarzony, bo przewróciliśmy się na ziemię, a właściwie to ja wylądowałam na nim. Kto o tej porze jeszcze włóczył się w takim miejscu?! Szybko się odsunęłam i wstałam przyglądając się człowiekowi, na którego wpadłam. Był to chłopak o głowę ode mnie wyższy. Przerażenie opanowało mnie, gdy tylko zauważyłam ciemnogranatowy mundur. On należał do ostatniej grupy – do Cieni.

     – Przepraszam pana bardzo, nie chciałam. Mam nadzieję, że nic panu się nie stało. Przepraszam, bardzo się spieszę – i nie czekając na odpowiedź ruszyłam biegiem przed siebie. Zbliżałam się do starego dworca kolejowego. Miałam zamiar szybko przejść na drugą stronę torów. W tym momencie nieznajomy zawołał za mną. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam, że szedł w moim kierunku. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by jeszcze oni mnie ścigali. Nie potrzebowałam dodatkowych kłopotów, więc przyspieszyłam, mając złudne nadzieje, że ucieknę mu. Woda ze świeżych kałuż, które jeszcze nie zdążyły do końca zamarznąć, rozpryskiwała się dookoła. W tym momencie naprawdę żałowałam, że nigdy tak na serio nie trenowałam biegania, bo czasami by się to przydało. Dobrze jeździłam na łyżwach, ale biegałam za wolno. Zdecydowanie za wolno. Zanim dotarłam do torów, chłopak złapał mnie za ramię i zatrzymał. Próbowałam mu się wyrwać, ale jego uścisk był zbyt mocny. Nieznajomy stanął przede mną. Chciałam krzyknąć, ale było to bez sensu. Nie miałam nikogo po mojej stronie. Spojrzałam na niego i wycedziłam przez zęby:

     – Puść mnie. – Po chwili zastanowienia dodałam jeszcze – proszę.

     – Cśś... Spokojnie. Nie chcę zrobić ci nic złego – powiedział chłopak. Przyjrzałam mu się dokładniej. Dostrzegłam, że nosił ciężkie, wojskowe buty. Musiał naprawdę dobrze biegać, jeśli w takich butach bez śladu najmniejszego zmęczenia tak szybko mnie dogonił. Naprawdę się starałam. Jego włosy były ukryte pod czapką, a twarz zasłonięta. Cienie to coś pomiędzy wojskiem a policją. Oni przestrzegają wszystkich praw bardzo restrykcyjnie i pilnują ogólnego porządku. Poza tym dbają o to, by nie ujawniać swoich tożsamości, więc tak naprawdę nigdy nie wiadomo ilu ich tak właściwie jest. To tak w telegraficznym skrócie mówiąc - jedyna grupa, w której jeszcze nie byłam i której jeszcze się nie naraziłam. Przynajmniej nie aż tak bardzo. Prawdopodobnie aż do teraz. Chciałam tam się dostać, ale nie mogłam właściwie tylko dla tego, że w tej grupie są wyłącznie osoby, które chodziły do ich szkoły przed tym, co się stało lub po prostu ich rodzice byli agentami. Nie było innej opcji. Tam mieli wszystko. Tam były najlepsze warunki, najlepsza technologia i najbardziej rozwinięta medycyna. To właśnie ludzie od nich stoją u władzy. Ja jednak nie miałam możliwości tam się dostać. W odległej i już nieistniejącej przeszłości miałam zdawać testy do tamtej szkoły. No cóż, niestety wszystko się zmieniło.

     – Gdzie ci się tak spieszy, hem? Co o tej porze robiłaś jeszcze na ulicach? Powinnaś od dawna być w swojej frakcji. Jestem zobowiązany powiadomić o tym przełożonego twojej grupy. Poproszę twój identyfikator – kontynuował.

     – Proszę bardzo – odparłam drwiąco i wręczyłam mu moją kartę. Przyglądał się jej dokładnie, po czym włożył ją do czytnika. O mało co nie wybuchłam śmiechem, widząc zdziwienie malujące się na jego twarzy.

     – Czysta karta... To przecież jest niemożliwe. Tyle czasu przeżyć bez pomocy frakcji? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.

     – Coś mi się zdaje, że chyba jednak nie masz wyboru – chłopak dalej mnie trzymał i nie byłam w stanie się mu wyrwać. Widząc mój opór, mocniej wbił palce w moje ramię. Przed oczami zobaczyłam mroczki. – Puść mnie, proszę. Naprawdę muszę już iść.

     – Nigdzie nie pójdziesz, dopóki... – urwał, bo w tym momencie zobaczył, że jacyś ludzie zaczynają do nas dobiegać. Wykorzystałam chwilę nieuwagi nieznajomego i wyswobodziłam się z jego uścisku. Poprawiłam torbę na ramieniu i powiedziałam:

     –Teraz już wiesz, dlaczego się tak spieszyłam     

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top