~~Nowa przyjaciółka~~
Tam na górze jest zdjęcie Allison*.
Idąc w stronę pokoju sypialnego, zauważyłam delikatny lecz widoczny, uśmiech Malfoya. Ja mimowolnie też się uśmiechnęłam i poszłam schodami do sypialni.
Zastałam tam tylko jedną, samotną dziewczynę, siedzącą na łóżku, obok której leżał czarny kot.
- Cześć! - powiedziała radośnie, podnosząc głowę znad jakiejś książki. Super. Kujonka.
- Heeeej. - powiedziałam przeciągle.
- Ty też jesteś nowa? - Hmmm... Zaczyna się robić ciekawie.
- Ta, ale po paru konwersacjach, z niektórymi uczniami, zna mnie już połowa szkoły. - Powiedziałam, i się uśmiechnęłam z satysfakcją.
- Ty to masz fajnie. - ona mnie intryguje. - Z tobą ktoś rozmawia. - aż mi się jej zrobiło szkoda.
Wait. Victoria, co się z tobą dzieje?!
Jesteś miła?
Odpuszczasz kłótnie?
Ehh... Nie ważne...
- A ja? Ja z tobą rozmawiam.
- Tylko... - smutne.
Nie wiem czemu, nagle podeszłam do niej i ją przytuliłam.
- Victoria Collins, miło mi. - coś mi kazało to zrobić.
- Allison White... Czekaj, czy to nie przypadkiem twój ojciec to bogaty czarodziej... Niech sobie przypomnę... Thomas Collins, a jego żona to...
- Rose Collins... Moja matka... - Kurwa, czemu to zeszło na TAKIE tematy? Może ja nie chce o tym gadać?
- Poważnie?! - dobra. Ona trochę denerwuje. Ale tylko trochę.
Rozpłakałam się.
- Heeej. Co jest? - domyśl się kurwa. Taka mądra, a nie wie o co może chodzić. - Rozumiem. Tacy rodzice muszą być... - pewnie szuka odpowiedniego słowa. - okropnie surowi. Współczuję.
Dziewczyna poklepała miejsce obok siebie na jej łóżku, a ja szybko usiadłam.
Przytuliła mnie.
Coś czuję, że my się chyba polubimy.
- Już lepiej. - Otarłam twarz. - Dziękuję.
- Nie ma za co. - uśmiechnęła się szczerze.
Dopiero teraz udało mi się jej przyjrzeć.
Miała długie brązowe włosy, turkusowe oczy i naturalne usta. Nie za duże i nie za małe. Naturalna uroda. Dziwne, że nikt z nią nie rozmawiał.
- Jesteś taka ładna. - Że ja? Ładna?
- Ym. Dzięki? - Ja ładna? Ona chyba nie wie co mówi.
- Naprawdę. Jesteś bardzo ładna.
- A tak zmieniając temat... Z jakiej szkoły jesteś, skoro tak jak ja jesteś tu nowa? - Może zapomni o poprzednim temacie i nie wrócimy do tego.
- Castelobruxo, w Ameryce Południowej. Ale mój tata dostał awans w pracy i musieliśmy się przeprowadzić. - taka to ma fajnie.
Dziewczyna się uśmiechnęła. Odwzajemniłam jej gest, starając się, by nie zauważyła sztuczności mojego gestu.
- A ty? - A ja? Domyśl się kurwa.
- Ja z Akademii Magii Beauxbatons. - Dziewczyna, aż otwarła usta ze zdziwienia. Kopara opadła, co?
- Ale zazdroszczę. - Się podekscytowała. To tylko szkoła. A że to PRAWIE najlepsza szkoła magii na świecie, to już nie moja wina.
- Przeprowadziliśmy się do nowej "willi" Ojca, i musiałam się przenieść do innej szkoły. - może nie odkryje, że to kłamstwo.
- Ale fajnie. - Uśmiechnęła się. Kupiła to. Chyba.
- Taa. - pora znaleźć sobie łóżko.
Wstałam, rozglądając się po pokoju. Znalazłam jakieś wolne łóżko obok Allison i położyłam na nim moje rzeczy.
Nagle do pokoju wparowała Parkinson, Greengrass i kilka innych ślizgonek.
- Ej! To moje łóżko spadaj stąd! - odezwała się czarnowłosa.
- Zjeżdżaj Parkinson. - ale ona wkurwia. - Nie jest podpisane, więc wzięłam. A teraz zabieraj stąd swoją za wielką dupę, i znajdź sobie nowe łóżko!
- yhh! - zrobiła się cała czerwona.
Powstrzymywałam śmiech.
Nagle Greengrass wzięła Parkinson za ramię i wyprowadziła z pokoju, a reszta ślizgonek pobiegła za nimi.
- Co to było? - powiedziała uśmiechnięta Allison.
- To proszę Ciebie, była Pancy-burak-Parkinson. - buraczek. - zastanawiam się tylko... Czemu odpuściła?
- Bo już wie, że z tobą się nie zadziera. - powiedziała uśmiechając się.
- Z NAMI się nie zadziera. - powiedziałam uśmiechnięta.
Witam,
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za taką nieobecność.
Wena zniknęła na bardzo długo, plus problemy prywatne i zdrowotne.
Rozdział krótszy, bo chciałam go wam wstawić wcześniej jako przeprosiny.
Zostaw coś po sobie (czyt. Gwiazdkę i komentarz)
A.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top