Rozdział 7

Tej nocy nie nawiedziły mnie żadne wspomnienia i dobrze, bo gdybym musiał męczyć się jeszcze z nimi, to nie wiem jakbym przetrwał ten dzień.
Najpierw Camilo, który naściemniał trenerowi, że chcieliśmy go w czwórkę pobić, potem Gabo, który poważnie zaczął się zastanawiać nad opuszczeniem jastrzębi i znowu Camilo. Tym razem przebił wszystko.
Jedno to skłamać, że próbowaliśmy go pobić, ale uporozowanie tego, to zupełnie inna sprawa. Najgorsze, że wszyscy uwieżyli w jego wersję. Byłem wściekły. Gabo również. Przez Camilo obydwoje mogliśmy nie zagrać w finale.
Wróciłem do domu na nogach, bo tata miał spotkanie do późnego wieczora. Nie posiedziałem jednak tam długo. Koło 16 zadzwonił mój telefon.
- Halo ?
- Lorenzo?
- Sylwia? - zdziwiłem się.
Sylwia to moja kuzynka, która mieszka na stałe we Włoszech. Nie rozmawiamy często, bo ma bardzo wymagającą pracę i jest wiecznie zajęta. Tak szczerze to nawet nie wiem czym się zajmuje.
- O rany! Nie mogłam poznać cię po głosie. Dawno nie gadaliśmy. - powiedziała.
- To akurat nie moja wina - mruknąłem.
Byłem trochę zły na Sylwię, że tak rzadko się odzywała. Jak byłem mały wręcz ją ubustwiałem. Ciągle za nią łaziłem i momentami pewnie miała mnie dość, ale i tak trzymaliśmy się razem. Gdy zaczęła pracę, nasze relacje się rozluźniły i było mi trochę przykro z tego powodu.
- Oj już nie naburmuszaj się. Wiem, że nie umiesz się na mnie gniewać.
Uśmiechnąłem się lekko na te słowa.  Miała rację.
- Po co dzwonisz? - spytałem trochę zbyt entuzjastycznie.
Dziewczyna zaśmiała się do telefonu.
- Jestem w Buenos Aires kuzynie! Masz ochotę się spotkać?
- Jasne!
- To co? W Hat Tricku ( nwm jak to się pisze) ?
- Wiesz co...Może lepiej nie tam.
- Czemu? Coś się stało?
- Nie. Chodzi o to, że nie chcę spotkać pewnej osoby, a ona może tam być.
- Za godzinę pod Laguną i wszystko mi opowiesz.
Rozłączyła się, a ja uśmiechnąłem się do telefonu. Zawsze to robiła - nie pozwalała mi się sprzeciwić.   
Spotkałem się więc z kuzynką w kawiarni ,,pod Laguną" i przegadaliśmy do wieczora.  Powiedziałem Sylwii o wszystkim co się działo w IRS- ie włączając w to intrygi Camilo. Przemilczałem tylko moje pokrewieństwo z Gabo. Brakowało tylko tego, by powiedziała o tym ciotcę i byłoby po sekrecie. Kiedyś nie zataiłbym czegoś takiego przed nią, ale to było dawno temu.
- Czyli on tak po prostu udawał? - niedowierzała.
- Najgorsze, że wszyscy uwierzyli w tę bajeczkę. 
- Wujek też?
- Nie wiem, nie gadałem z nim jeszcze, ale nie kwapił się do tego, by stanąć w mojej obronie.
- Przecież ty byś nigdy czegoś takiego nie zrobił! - oburzyła się - Jak się z kimś biłeś to 1:1. Uczciwie.
- Powiec to w instytucie, a na bank mnie wywalą. To stare czasy.
- Oj nie mów, że teraz jesteś aniołkiem, bo nie uwierzę.
Dziewczyna skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie wymownie, a ja natychmiast wybuchnąłem śmiechem.
- Nie, nie, żaden ze mnie anioł, ale staram się chamować.
- I jak ci to wychodzi co? Bo z tego co słyszę to nie najlepiej.
Teraz oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Przynajmniej się staram - zauważyłem - mam ci przypomnieć twoje bujki z liceum? Ta Katy co cię wyzywała, przez pół roku chodziła w czapce zimowej, bo wyszarpałaś jej połowę włosów.
- Zasłużyła, a poza tym to nie przesadzaj! To nie była aż połowa włosów! Najwyżej ćwierć.
Ten komentarz sprawił, że ponownie zaczęliśmy się śmiać i tym razem długo nie mogliśmy przestać. Wszyscy ludzie, którzy tak jak my siedzieli w kawiarni, patrzyli na nas jak na obłąkanych. Brakowało mi tego.   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top