Rozdział 3.9

Moja relacja z Delfiną zaczęła się zmieniać, a ja nie zauważyłem nawet kiedy. Zapomnieliśmy o rywalizacji. Zaczęliśmy coraz śmielej ze sobą pogrywać. Doszło nawet do tego, że powstała niewypowiedziana umowa, że kto pierwszy ulegnie ten został zdobyty. Dziewczyna podrzuciła mi moje ulubione słodycze (chyba specjalnie zamówione u jej włoskiej rodziny), ja sam starałem się suptelnie ją do siebie zbliżyć. Oczywiście gdy coś miało się wydarzyć, zawsze pojawiała się osoba trzecia (z reguły Ricki lub Dede), ale mimo wszystko było nam razem dobrze.
- Lorenzo przestań się tak szczerzyć do tego telefonu - Flores szturchnął mnie w ramię przy okazji podając piłkę do stojącego za kanapą Morettiego. Siedzieliśmy całą paczką w pokoju rozrywki. Jastrzębie przerzucali między sobą kulę z naszego ośrodka. Tak naprawdę nie było powodu, abym musiał przerywać pisanie, ale niechętnie uniosłem głowę i zerknąłem na swojego rozmówcę.
W naszym zamkniętym kręgu znajdowało się już siedem osób. Był tu oczywiście mój brat z dziewczyną. Szalony duet jego szurniętych kumpli jak zwykle obmyślał najdziwniejsze duety. Na ogromnym fotelu usadowił się też Ezequiel, ale był tak pochłonięty rozmową z Zoe, że siedząca na oparciu Delfina, wydawała się niewidzialna. Nie zwarzając na przyjaciół pisaliśmy do siebie przez messengera i w niedalekich planach mieliśmy wymknięcie się na spacer. Po tylu dniach siedzenia z idiotami, każdemu przydałaby się przerwa.
- A ty nie miałeś przypadkiem myśleć tylko o meczach? - prychnąłem rozśmieszając całe towarzystwo - Z tego co kojarzę, bycie z nami to spora odskocznia.
Meksykanin wysłał mi złowrogie spojrzenie i ignorując przyjaciół ciągnął przerwaną grę. Tak naprawdę to odkąd przybył na zastępstwo, był praktycznie nie do zniesienia. Wykręcał się prawie od wszystkiego. Z czasem stał się hipokrytą. Miałem go naprawdę dość i chętnie wróciłbym kontuzjowanego kolegę, ale by wcielić w życie swój plan musiałem improwizować.
- W sumie to Gabo też przydałoby się takie myślenie - mruknąłem patrząc znacząco w kierunku Delfiny - Ostatnio jest tak pochłonięty zbiórką, że nie pamięta po co właściwie tu przyjechał.
Moretti uśmiechnął się niewyraźnie. Odbyliśmy na ten temat już kilka rozmów. Mimo dużego zaangażowania, jakoś nie potrafił sobie odpuścić. Martwiłem się, że niedługo znacząco przesadzi, a wtedy mogłoby się to skończyć prawdziwą katastrofą. Był w końcu Gevarą.
- Chyba masz rację - podjął ucieszony maksykanin - Co powiesz braciszku na mały zakładzik?
Brunet uniósł w zdumieniu brwi.
- O co konkretnie? - spytał patrząc na kumpla z politowaniem.
- Jeśli przez tydzień nie wspomnisz o zbiórce, kupię ci karton domowych pierników.
Chłopak uśmiechnął się rozmarzony. Jego zgoda była kwestią czasu. Wszystkie oczy skierowały się na tych dwoje. W takiej atmosferze zniknięcie dwóch osób było wręcz dziecinnie proste.

***

Za cztery godziny miał odbyć się mecz feniksów. Dałem Delfinie moją szczęśliwą opaskę. Żeby się rozluźnić spacerowaliśmy wąskimi uliczkami. Chciałem po prostu cieszyć się jej towarzystwem i zapomnieć o wszystkich problemach, ale nie mogłem nie myśleć o dzisiejszym śnie. Reakcja Ezequiela również mnie zastanawiała.
- Czy coś się stało? - spytała zmartwiona blondynka - Jesteś jakiś nieobecny i ciągle odwracasz wzrok. Zrobiłam coś nie tak?
- To nic takiego - zapewniłem z wymuszonym uśmiechem - Po prostu Ezequiel widział coś czego nie powinien i, jak pewnie zauważyłaś, jest teraz między nami niezręcznie.
Siatkarka skinęła głową i resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Wiedziałem, że dostrzeże zdystansowanie Correi, bo już od jakiegoś czasu nie siedzieliśmy w tak dużej odległości. Dzisiaj było inaczej.
Na dworze panowało przyjemne ciepło. Znikomy wiatr poruszał gałązkami. Gdyby nie mój nastrój odpłynąłbym pewnie w marzenia na jawie, ale ponieważ nie mogłem, skupiłem się bardziej na dziewczynie.
- Stresujesz się meczem? - spytałem by podtrzymać rozmowę.
- Właściwie to już trochę mniej - odparła wskazując opaskę - Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć. Nie spodziewałam się, że tak szybko się dogadamy. Zwłaszcza, że wygrałam z tobą w futponga.
Zaśmiałem się cicho. Lubiłem gdy była zaczepliwa, bo to dodawało naszej znajomości odrobiny pikanterii.
- Nie zapominaj, że na bramkach to ja byłem tym lepszym - prychnąłem szturchając ją ramieniem - Zresztą gdyby tak nie było nie zaproszono by mnie przecież do tego turnieju.
Blondynka przewróciła oczami i pozwoliła bym przepuścił ją w przejściu. Chciałem złapać przed treningiem Gabo, by zapytać o wizytę w Athletico, ale zanim się pożegnałem dziewczyna niespodziewanie chwyciła mnie za rękę.
- Możesz na mnie liczyć - wyszeptała wpatrując się we mnie intensywnie - Nie ważne jak straszne jest to co tak bardzo cię gryzie.

Udało mi się nareszcie to skończyć i to o 3 w nocy. Gdyby nie moje problemy ze snem chyba byście się nie doczekali 😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top