Rozdział 3.8

Telefon od taty bardzo mnie zestresował, ale najgorsze było to, że chyba wszyscy widzieli moje przerażenie. Próbowałem zbywać to jakimiś kłamstwami, gdy ktoś o to pytał natychmiast zmieniałem temat. Zbita szyba telefonu oczywiście nie pomagała, ale puki co, ludzie trochę odpuścili. Diego nie odzywał się jakoś od pół roku. Słyszałam plotki o jego nowej pracy, zacząłem się zastanawiać czy nie wyrzuci nas z życiorysu. Nie odebrałem od niego, bo nie byłem w stanie. Doszło do mnie jednak, że w sumie mógłbym to wykorzystać.
- Nawet o tym nie myśl - poradził Gabo gdy rozmawialiśmy o sytuacji w Alamo - Nie poproszę go o pieniądze nawet jeśli jest nam to winien. Koniec dyskusji.
Przewróciłem oczami. Brunet był dumny i bardzo uczciwy. Nie chciał nikogo oczerniać, krytykował ludzi tylko kiedy musiał. Gdyby nie miał wyjścia posłuchałby jednak mojej rady, bo sytuacja w miasteczku, stawała się coraz trudniejsza. Jastrzębie wymieniały kontuzjowanego piłkarza, na miejscu krążyły plotki o otruciu zawodnika. Chłopak z miłą chęcią pozbyłby się przynajmniej jednego z problemów, ale nie był w stanie postawić wszystkiego na jedną kartę. Ja z resztą też nie byłem.
- Mów lepiej co z Martinem - mruknął poprawiając roztrzepane włosy - Naprawdę myślisz, że to on stoi za problemami piłkarzy?
Westchnąłem w odpowiedzi. Tak naprawdę odkąd odkryłem, że te zachorowania mogą nie być przypadkowe, zacząłem rozmyślać, kto byłby do tego zdolny. Martin nasówał się samoistnie, bo były już z nim problemy ale równocześnie nie był tu kimś wyjątkowym. Każdy mógł być winnym.
- Ten chłopak jest zdolny do wszystkiego - zaznaczyłem - Nikogo bym jednak nie oskarżał, bo zawsze możemy się pomylić. Z resztą z łatwością to z niego wyciągnę jeśli będzie trzeba.
Moretti pokiwał głową. Nasza rozgrywka dobiegała końca, za duża piłka sflaczała już na maxa. Mieliśmy zbierać się powoli do wyjścia, ale gdy miałem już odbić ostotni serw, nasza własność trafiła pod nogi Delfiny. Dziewczyna pokazywała najzwyczajniejsze sztuczki, jej precyzja robiła nawet wrażenie. Mimo wszystko była to tylko dziewczyna, więc nic dziwnego, że nie specjalnie mnie to zachwyciło. Szkoda tylko, że wyraziłem swoje zdanie na głos.
- Bardzo śmieszne - mruknąłem podnosząc się na nogi. Dziewczyna wycelowała prosto w moje krocze, chichoty siatkarek rozniosły się po całym pomieszczeniu. Gdybym nie był zarzenowany domagałbym się pewnie przeprosin. W takiej sytuacji musiałem jednak odpuścić.
Wróciłem do pokoju grubo po północy. Położyłem się na łóżku, zapatrzyłem w sufit. Z każdym dniem sytuacja stawała się coraz dziwniejsza, a w powietrzu roznosił się zapach tajemnicy. Kto eliminował z gry piłkarzy? Dlaczego to wszystko robił? Niby przywyknąłem do tego, że w moim życiu od dawna jest dużo niewiadomych, ale czy naprawdę chciałem znowu się w to pakować? Odpowiedź była prosta. Nie miałem już przecież wyboru.

***

Mimo że ja odpuściłem to dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała. Zupełnie jakby postawiła sobie za punkt honoru udowodnienie mi, że laski też potrafią grać. Wyzwała mnie na pojedynek, po lichej przegranej musiałem znosić zaczepki Jastrzębi. Było mi to jednak nawet na rękę, bo dzięki temu wszyscy zapomnieli o incydencie z telefonem.
Kilka dni później odbył się mecz z Zilans. Gabo sprzeciwił się decyzji Alana, plotki o buncie zawodników natychmiast obiegły internet. Martwiłem się trochę o brata, ale że wszystko dobrze się skończyło to zaraz o tym zapomniałem. IRS triumfował.
- Wiesz, że nie będziesz miał takiego szczęścia wiecznie? - parsknąłem odprowadzając brata do pokoju.
- Odezwał się chłopak, który jakimś cudem pokonał Delfinę. Ciesz się lepiej, że tak dobrze kopiesz.
Przewróciłem oczami. Po naszym meczyku zaproponowałem dziewczynie prawdziwe wyzwanie. Wygrałem 5:3, dałem jej szansę na rewanż. Oczywiście nie miała teraz do tego głowy, bo szykowała się na mecz, ale po kilku zaczepkach, stwierdziliśmy, że jeszcze do tego wrócimy. Byliśmy uparci.
- Gabo dobrze mówi - zaśmiał się Arturo - Ta dziewczyna ma harakter i pewnie nie raz nas zaskoczy. Trzeba na nią uważać.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Siatkarka była specyficzna i tak naprawdę nie wiedziałem co o niej myśleć. Miała ogromny talent, niestrudzenie dążyła do raz obranego celu. Dzięki jej towarzystwu całkowicie zapominałem o problemach, a biorąc pod uwagę ile się tego naskładało, było to co najmniej dziwne. Zebrane dowody świadczyły o tym, że za atakami na piłkarzy stoi ktoś wysoko postawiony, nieznany numer podpisany jako "Diego", nękał mnie dosłownie bez przerwy. Do tego wszystkiego byłem wręcz przekonany, że akcja z Alanem stanowiła przykrywkę do wyeliminowania z turnieju Gabo. Inaczej by się tak nie wysilał.
- Tak. Delfina jest oryginalna - mruknąłem przyglądając się swoim dłoniom - Powiedzcie jednak lepiej jak wam idą treningi. Odkąd wrócił Vito wszyscy jesteście jak piłeczki szczęścia i odbijacie się po całym ośrodku. To duża zmiana.
- Vito przynajmniej nas rozumie - odparł młodszy opierając się o drzwi do pokoju - Trenuje nas po swojemu, odpowiednio motywuje. Po nim wiemy czego się spodziewać i mamy pewność, że nigdy nas nie zdradzi. Cieszę się, że wrócił.
Pokiwałem głową, ale nie mogłem ukryć złośliwego uśmiechu. Jeszcze miesiąc temu Moretti opowiadał mi o konflikcie między rocznikiem Arthuro a Vito. Młodsi bojkotowali praktycznie wszystkie treningi, kadra o niczym nie wiedziała. Patrząc z dystansem, można by pomyśleć, że wyciągnęli wnioski, ale prawda była taka, że zwyczajnie zmądrzeli. Wina leżała w końcu po obu stronach monety.
Po powrocie do pokoju natychmiast ruszyłem do łazienki. Jutro był mecz feniksów, "śledztwa Gevara" ( jak nazwał to Ezequiel) potrafiły nieźle mnie zmęczyć. Chciałem zakopać się w łóżku i zasnąć twardym snem, ale gdyby tak się stało, najpewniej wezwałbym egzorcystę. Nie byłem w końcu zwyczajnym nastolatkiem.

***

- Słyszeliście co powiedział? On naprawdę myśli, że się przyjaźnimy.
Kryję się za ścianą a śmiechy kolegów wywołują skórcz. Tak naprawdę przyzwyczaiłem się trochę do ludzkiej fałszywości. Jest to nazwisko, ta sama uroda. Ludzie od razu zgadują kto jest moim ojcem i choćbym nie wiem jak chciał, nie mogę tego zmienić. Gdzie nie pójdę otaczają mnie z każdej strony, udawają kolegów, pragnąc wyłudzić autografy. Wiem, że kłamiom i że, w końcu mnie zraniom, ale przez wiele lat sam im się podkładam. Znowu ta nowa szkoła, znowu ta nowa klasa. Chcę poznać kogoś i mieć wspomnienia, ale zapominam w kółko, że ludzie potrafią być sprytni. Ile bym dał, żeby nie być już wtedy Gevarą. Potrzebuję rozmowy, potrzebuję przyjaźni. Z każdym ukrytym wrogiem moje serce robi się jednak coraz twardsze a dawne marzenia, przeradzają się w żale. Teraz to ja wykorzystuję pozycje niszcząc każdego kto tylko się nawinie. Podkreślam nazwisko, zbieram profity. Pragnę być jak Diego, bo i tak go we mnie widzom. Pragnę być jak on, bo jego do nikogo go nie porównujom.
- Myślisz, że jesteś coś wart? - prycham popychając jednego z młodszych uczniów - Mój ojciec nawet by na ciebie nie spojrzał więc daruj sobię tą zabawę w piłkarza. Nikogo nie oszukasz.
Dzieciak rozpłakuje się na dobre a ja odchodzę czując satysfakcje. Nikt mnie już nie rani, żaden dzieciak nie jest mnie w stanie podejść. Teraz to ja jestem królem i wreszcie rozumiem czemu tata tak kocha bycie najlepszym. W tym euforycznym stanie nie zdaje sobie sprawy tylko z jednego. Słowe skierowane do moich ofiar, odnoszę zawsze do siebie.

To chyba najdłuższy rozdział w moim życiu 😅 Tak w ogóle to co myślicie o Delfinie? Ja na początku nie byłam przekonana, ale jak zobaczyłam jak Lores na nią patrzy to centralnie zmiękłam. No i jeszcze coś. WRESZCIE WCISNĘŁAM TĄ RETROSPEKCJE!!! 😂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top