Rozdział 3.7

Leżałem na łóżku tępo wpatrując się w sufit i słuchałem jak Ezequiel krząta się w łazience. Wszystkie trzaski odpowiadały trzaskom moich myśli, szelest zimnej wody utrudniał tworzenie planu. Tak szczerze to już od jakiegoś czasu myślałem nad tym czy faktycznie nie powiedzieć mu prawdy. Pomógł mi w tym roku już bardzo wiele razy, starał się wspierać, mimo że nie wiedział do końca co się dzieje. To wszystko było dla mnie bardzo cenne ale mimo zaufania nie potrafiłem tak po prostu zapomnieć o jego licznych zdradach. Gdyby komuś powiedział z pewnością byłbym martwy.
- O czym tak rozmyślasz? - głos czarnowłosego przebił się przez natłok różnych myśli a ja dopiero w tamtej chwili zorientowałem się na trzeźwo, że od pięciu minut nie słyszę lejącej się wody. Bramkarz wydawał się rozbawiony, z jego mokrych włosów spadały na ziemię kropelki. Chciałem go skarcić, że zalewa nam podłogę, ale gdyby wziął to za zmianę tematu, z pewnością nie byłoby za przyjemnie. Musiałem kłamać.
- Dużo się dzieje - powiedziałem obojętnie - Jastrzębie organizują jakąś głupią wojne na żarty, Feniksy wygrywają mecz zaskakując cały ośrodek. Do tego Gabo mówił o tej dziwnej decyzji Alana i tak naprawdę nie wiem co o tym wszystkim myśleć.
Chłopak pokiwał głową. Oboje nie byliśmy przekonani czy nowa taktyka Jastrzębi, jest dla nich odpowiednia, ale nie zamierzaliśmy się wtrącać. Sam przekonałem się niedawno, że nie wszystko w tym świecie pozostaje czarno-białe, więc daleko mi było do eksperta.
- Gabo chodzi ostatnio trochę przygaszony - zauważył Ezequiel patrząc na mnie dziwnie - Nie rozumiem o co może chodzić. W końcu dostał się na mundial i to z przyjaciółmi.
Westchnąłem przeciągle.
- To wszystko przez sprawy w miasteczku - wyznałem podpierając się na ramieniu - jacyś ludzie chcą zburzyć tamtejsze boisko i Gabo nie wie za bardzo co robić.
Bramkarz skrzywił się nieznacznie. Może nie był z moim bratem szczególnie blisko, ale dalej był mu wdzięczny, że tamten rok temu się za nim wstawił. Obaj coś dla siebie zrobili, obaj musieli mierzyć się z niechęcią dróżyny. To jasne, że przez to wszystko nabrali do siebie szacunku i nie cieszyli się już tak jak dawniej, z nieszczęścia tego drugiego.
- To wyjaśnia czemu ty również chodzisz jakiś nieobecny - prychnął siadając w fotelu - No chyba, że jest w tym coś więcej, tylko nie chcesz mówić.
Przewróciłem oczami. Tak szczerze to nie zdziwiłem się specjalnie, że chłopak dostrzegł lekką zmianę, bo już dawno zrozumiałem, że widzi więcej niż chciałby przede mną przyznać. Był wyjątkowo spostrzegawczy, wiedział kiedy powinien naciskać. To wszystko na niewiele się jednak zdawało, gdy chodziło o kogoś takiego jak ja. Kłamstwa miałem w końcu wyćwiczone.
- Ciężko się skupić kiedy aż tyle się dzieje - prychnąłem opadając na poduszkę - Zwłaszcza jeśli masz na głowie lubiącego kłopoty braciszka.

***

Nie wiem jakim cudem zmieniłem się nagle w wyrocznie, ale moje pomysły przynosiły niezłe efekty. Najpierw pogodzenie dróżyny Jastrzębi (i to na odległość), potem ta akcja z Vito. Nie sądziłem, że mężczyzna znajduje się gdzieś w pobliżu, ale jak się okazało, był ciut nadopiekuńczy.
Jeśli chodzi o rzeczy bardziej przyziemne, to dołączył już do nas Dede. Był niesamowicie podekscytowany, skakał oczami po całym pomieszczeniu. Wymusił też na mnie i Gabo oprowadzenie po całym ośrodku (przez co do końca dnia bolały mnie nogi i głowa), ale odpłaciłem się sprawnie po meczu zielono-czarnych. Mina Duarte, po zobaczeniu przekąsek, przebiła dosłownie wszystko.
- Nie musiałeś być taki złośliwy - parsknął Moretti potrącając mnie ramieniem - Dede dostatecznie się zbłaźnił próbując podsłuchać rozmowę Alana. Nie musiałeś go jeszcze dobijać.
Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na młodszego z pobłażaniem. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć jak bardzo lubię być złośliwy. Wyjąłem wtedy prawdziwe rarytasy, rozłożyłem na stole aby mógł im się przyjrzeć. Wprawdzie połowa z tych przysmaków w ogóle nie należała do mnie, ale gdy opowiedziałem chłopakom o całej akcji, bardzo chętnie się przyłączyli.
- Mógł nie wymyślać, że porzuci niezdrowe jedzenie - odparłem uśmiechając się chytrze - Jeśli wytrwa 4 doby, sam wszystko ograniczę.
Chłopak zaśmiał się wesoło. Tak szczerze to cieszyłem się bardzo, że w końcu jest zadowolony, bo ostatnio nie miał łatwego życia. Konkurował o stypendium ze świetnymi piłkarzami, losy ich boiska zależały od pieniędzy miejscowych. Do tego wszystkiego od jakiegoś czasu coś dziwnego działo się z najlepszymi zawodnikami, a ta przeklęta sprawa z Alanem, wciąż nie ruszyła do przodu. Chłopak zadzwonił nawet do Anny, żeby przetłumaczyła nasze nagranię. Żadnych tropów.
- Uwierzę jak zobaczę - prychnął rozsiadając się w fotelu - zaraz po mnie, to ty jesteś tu największym żarłokiem. Nie licząc Dede oczywiście.
Już miałem zaprzeczyć, ale niespodziewanie zadzwonił mój telefon. Zdziwiłem się trochę, bo wszyscy moi znajomi zdawali sobie sprawę jak bardzo jestem teraz zabiegany i obiecali raczej się nie dobijać. Ten numer był mi jednak obcy.
- Halo? - powiedziałem do słuchawki czekając na odpowiedź. Nie wiedziałem kto to może być, ale ta przeciągająca się cisza wcale nie działała na jego korzyść. Zacząłem się denerwować, moje palce automatycznie zacisnęły się na ręce. To co usłyszałem później sprawiło jednak, że zatęskniłem za milczeniem.
~ Witaj synu - powiedział cicho sprawiając, że wypuściłem z rąk urządzenie. To nie mogło oznaczać niczego dobrego.

Właśnie do tego momentu oglądałam. Teraz zobaczymy czy znajdę chwilę aby kontynuować 😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top