Rozdział 3.6
Nie mogłem uwierzyć, że znowu go widzę. Niby nie minęło zbyt wiele czasu i niemal codziennie rozmawialiśmy przez telefon ale zdążyłem zatęsknić za tym wiecznie pakującym się w kłopoty idiotą. Cały dzień chodziłem w euforii, moje rzeczy nie zostały nawet rozpakowane. Tak bardzo chciałem znowu go zobaczyć, że gdy tylko się to stało nie chciałem wypuścić go z uścisku. Szczerze mówiąc to obaj trochę przesadziliśmy. Wszyscy patrzyli na nas z ciekawością, kilka osób szeptało w różnych językach. Moratti zdawał się jednak mieć to głęboko w dupie, bo gdy wreszcie puściłem jego ramiona on uśmiechnął się szeroko i rozpoczął kolejny uścisk. Dopiero po pierwszym meczu dostaliśmy trochę więcej spokoju. Zaraz po przyjeździe było jakieś zebranie, potem treningi przed spotkaniem z kiwi. Obaj byliśmy zabiegani ale mimo wszystko chcieliśmy porozmawiać. Tęskniliśmy w końcu.
- Wiesz, że jestem z ciebie dumny? - Gabo położył ręce na blacie i po wyjściu Ezequiela spojrzał na mnie z widoczną troską. Rozmawialiśmy o zwycięstwie nad przeciwnikami, o irytującym Martinie który jak na złość znowu się pojawił. Nie wiedziałem o co może chodzić i co on znowu wymyślił ale powaga w głosie młodszego niemal zawsze zwiastowała kłopoty. Tak to już z nami było.
- Dumny z tego, że króluje w dróżynie mistrzów? - spytałem z niepewnym uśmiechem - To było oczywiste, że prędzej czy później zdobędę tutaj sławę.
Brunet pokręcił głową. W jego oczach dostrzegłem smutek, drobne dłonie natychmiast zacisnęły się w pięści. Dopiero co głosił wszystkim jak to dzięki magii zdobędzie stypendium Atletico! To musiało o czymś świadczyć.
- Dumny z tego co osiągnołeś - wyjaśnił niechętnie - Jesteś trochę skromniejszy, patrzysz na grę obiektywnie. Szkoda tylko, że wszystkich okłamujesz. Miałeś już tego nie robić.
Westchnąłem przeciągle. Za oknem zapadła ciemność, piłkarze ruszyli do pokoi. To nie była najlepsza pora na tak szczere rozmowy ale znając nasze szczęście na inne nie mielibyśmy czasu. Wsłuchiwałem się uparcie w tykanie zegara, myślałem przez chwilę od kogo mógł się dowiedzieć. Istniała tylko jedna osoba zdolna poprosić go w tej sprawie o pomoc i nie było opcji żeby zrobił to ktoś inny. Musiałem mieć rację.
- Ezequiel ci powiedział? - spytałem z westchnieniem - Mogłem się spodziewać, że nie utrzyma języka za zębami. Oboje jesteście trochę zbyt troskliwi.
Brunet pokręcił głową. Wydawał się jakiś dziwny, jego usta wykrzywiły się w grymas. Było jasne, że się o mnie martwi i że nie chce być oszukiwany ale patrząc na jego oczy czułem, że nie chodzi tu już tylko o mnie. Brat nie powiedział mi o czymś co było dla niego bardzo ważne. Byliśmy kwita.
- Jestem twoim bratem Lorenzo - zaczął z tą swoją miną - Powinieneś mówić mi o takich rzeczach a nie czekać aż sam się jakoś dowiem. Ezequiel wyjaśnił mi wszystko gdy czekaliśmy na losowanie dróżyn. Jak mogłeś ukrywać, że masz problemy z dróżyną?!
Jęknąłem cierpiętniczo. Gdy Gabo odkrywał jakiś sekret, miał w zwyczaju czuć się urażony. Nie obchodziło go wcale czy oprucz niego wiedzieli wszyscy czy nie wiedział zupełnie nikt. On musiał wiedzieć i musiał wiedzieć pierwszy. Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym dlaczego tak bardzo nienawidzi sekretów. Tylko raz go one skrzywdziły, nie pamiętałem żadnej sytuacji w której wypominał by je komuś kto nie był mną. Może chodziło tu o coś głębszego a może o zwykłą dumę. Tak czy inaczej, zawsze to ja obrywałem.
- Miałem problemy ale to już przeszłość - poprawiłem chłopaka - Nie mogłem się dostosować i nie znałem języka. Z pomocą Ezequiela udało mi się to jednak ogarnąć więc nie było sensu wszystkiego ci tłumaczyć. Nie chciałem zresztą żebyś się martwił. Zawsze to robisz.
Młodszy przewrócił oczami a ja po tym geście odgadłem, że wykład nie dobiegł tu jeszcze końca.
- Nie tylko ja zawsze się o wszystko martwię - przypomniał z urazą - Sam nie dawałeś mi spokoju, kiedy Diego przeciągał mnie na swoją stronę. To zresztą niczego nie zmienia. Chciałeś zrezygnować i lecieć do Alamo Seco tylko po to żeby mnie pilnować. Przecież wiesz, że nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Spuściłem głowę. Wracanie do tego tematu nie było dla mnie szczególnie łatwe a brunet doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musiałem włożyć w trening o wiele więcej wysiłku, z pomocą Ezequiela zrozumiałem wreszcie własną zuchwałość. Rozpamiętywanie tamtych chwil napawało mnie wstydem, bo niewiele brakowało abym znowu wszystkiego się pozbawił. Stałem wtedy na krawędzi.
- Szukałem wymówki - wyznałem drapiąc się po karku - Ciągłe porównywanie do Diego nie jest czymś przyjemnym a fakt, że nie stałem już na świeczniku też tu w niczym nie pomagał.
Moretti zamilkł natychmiast. Prawdopodobieństwo, że odkrył ukryty w zdaniu przekaz było bardzo duże ale zawsze łudziłem się naiwnie, że nie będzie mi tego tłumaczyć. Brunet zawsze chciał zrozumieć co się z ludźmi dzieje i jeśli mam być szczery strasznie mnie tym irytował. Nie potrafił odpuścić, drążył temat do końca. Gdybym miał powiedzieć która jego cecha była jednocześnie najlepsza i zarazem najgorsza zdecydowanie wybrałbym troskę.
- Porównywali cię do Diego? - wychrypiał chowając dłonie.
- Bardziej przeciwstawiali moje wady jago "zaletom" - wyznałem unosząc głowę. Zsunąłem się niżej na oparciu krzesła, wbiłem wzrok w błyszczący żyrandol. Tak naprawdę ludzie nie wiedzieli jaki prywatnie był mój tata a mimo to po jednym spotkaniu byli w stanie wyrobić sobie zdanie. W ich oczach był utalentowany, jego surowe zasady prowadziły do sukcesu. Nie patrzyli na niego jak ja i mój brat i to pewnie dlatego nie widzieli w tych cechach ich znaczącego mroku. Talent był jedynie sprytem, surowość zasad zabierała wolność. Nie wiedzieli o niszczącej krytyce czy braku wsparcia a byli w stanie oceniać nas po pozorach. To było najgorsze.
- Ezequiel wie? - spytał z wachaniem. Był dziwnie zdenerwowany, od dłuższego czasu nie patrzył mi w oczy. Nie wiedziałem czym jest to spowodowane ale wcale mi się to nie podobało. Gabo zawsze był osobą pewną swoich racji. Jeśli pytał, miał powód, jeśli nie był czegoś pewny, nie wstydził się prosić o pomoc. Gdy wspomniałem o porównywaniu spiął się jednak znacząco a to podsunęło mi myśl, że o czymś mu to przypomniało. Nie chciałem jednak naciskać.
- O tym, że ojciec jest większym potworem niż cały wszechświat myśli - prychnąłem krzyżując ramiona - Ta, na pewno bym mu o tym powiedział.
Chłopak westchnął przeciągle. Nie rozumiałem tego pytania i powodu dla, którego je zadał ale brunet długo się nie odzywał. Bawił się leżącym na ławie długopisem, jego ramiona unosiły się nienaturalnie. Tak naprawdę nigdy nie był dobry w ukrywaniu emocji a przy mnie nawet się nie starał. Wiedział, że go przejrzę.
- Dlaczego chcesz aby wiedział? - mruknąłem prostując plecy. Moreti uniósł wreszcie głowę, jego złość dawno wyparowała. Teraz był tylko zatroskanym bratem, który sam ma problem ale pragnie zostawić go na później. Chciał poprosić mnie o coś czego nie mogłem zrobić. Wystarczyło poczekać.
- Wiem co czujesz gdy cię z nim zestawiają - zaczął oficjalnym tonem - Przypominasz sobie jak wiele ci odebrał, jak ciężkie miałeś życie. Pragniesz by każda wspólna cecha zniknęła bezpowrotnie ale to dalej jest twój tata. Nasz tata. Wiem, że nie chcesz być jak on. Bardzo mnie to cieszy i rozumiem jak duża to zmiana ale jak zwykle popadasz ze skrajności w skrajność. Zgaduje, że koszmary powróciły?
Pokiwałem głową. To było oczywiste, że w końcu powrócą, bo cierpiałem przez nie od małego. Nie było na to lekarstwa, zdążyłem nawet przywyknąć. Moretti cieszył się bardzo, gdy zaczęły pojawiać się rzadziej ale wyjaśniłem mu dobitnie, że jest to zjawisko czasowe. Byłem już doświadczony.
- Dlatego właśnie dobrze by było jakby ktoś wiedział - dokończył zaplatając dłonie - Nie musisz męczyć się z tym sam a Ezequiel bardzo się zmienił. Przemyśl to braciszku.
Wiem, że większość osób już skończyła serial ale ja niestety nie mam tej możliwości 😔 Proszę was więc z całego serca, nie piszcie w komentarzach co się działo dalej. Chciałabym dojść do końca w swoim tempie. Z góry dziękuję i mam nadzieję, że powiecie co myślicie o rozdzile 😉
Do następnego! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top