Rozdział 3.4
Przyznaję, choroba babci Gabo była przez pewien czas dogodną wymówką do odejścia. Miałem dosyć stania z boku, bycia niedocenianym. Myślałem, że jeśli odejde przysłużę się tylko dróżynie ale prawda jest taka, że mimo wszystko nie można mi zarzucić samolubstwa.
Ja na poważnie martwiłem się o brata.
Moretti od samego początku był z Amelią bardzo blisko. To ona go wychowała i przez długi czas stanowiła jedyną rodzinę. Nie wyobrażałem sobie jak świat miałby wyglądać bez tej wspaniałej, wiecznie uśmiechniętej kobiety i prawdę powiedziawszy nie chciałem sobie tego wyobrażać. Najgorsze, że nikt z dróżyny nie próbował mnie zrozumieć. Trener trochę odpuścił, Ezequiel chciał dać mi wsparcie. Cała reszta zachowywała się jednak wyjątkowo okrótnie i mimo starań ciągle poganiała. Zwłaszcza słowa kapitana szczególnie we mnie uderzyły. Nie sądziłem, że moje odejście może zostać potraktowane jako dezercja ale po dłuższej analizie zrozumiałem, że to żadne wyjście. Amelia przeszła operację, Gabo odpoczywał po wszystkim w swojej małej wiosce. Wszystko zaczęło się układać i to właśnie dlatego mój wyjazd nabrał charakteru ucieczki. Musiałem coś z tym zrobić.
Resztę dnia spędziłem na stadionie i w naszym pustym pokoju. Wyobrażałem sobie co by się stało gdybym teraz odszedł, do czego mógłbym dojść zostając w dróżynie na stałe. Ta szansa była dla mnie barszo ważna i nie potrafiłem tak po prostu wszystkiego teraz porzucić. Musiałem trochę powalczyć.
- Znowu idziesz po batoniki? - spytał Ezequiel gdy próbowałem wymknąć się z ośrodka - To już chyba uzależnienie Lorenzo. Musisz iść do psychiatry.
Westchnąłem przeciągle i odwróciłem się w stronę przyjaciela. Odkąd przez występ na boisku dróżyna zaczęła bardziej mnie szanować, czarnowłosy pilnował mnie jeszcze bardziej. Twierdził, że trener nie był specjalnie zachwycony, że przez takie zachowanie mogę mu się narazić. Byłem zestresowany tym co powiedział a jedzenie, jak to jedzenie, trochę tu pomagało. Szkoda tylko, że chłopak nie potrafił tego zrozumieć.
- Bardzo śmieszne - mruknąłem czekając aż dołączy - I tak wiem, że zwyczajnie mnie kontrolujesz.
Bramkarz dorównał mi kroku i przez dłuższą chwilę spacerowaliśmy w ciszy. Dzień był wyjątkowo chłodny, samochody jeździły rzadko i kręciły się w kółko. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę a ostatnimi czasy czułem się przy nim trochę niezręcznie.
Kilka dni temu przyśnił mi się koszmar. W pamięci przeplatały się wtedy różne wspomnienia, porównania do taty wyskakiwały bez przerwy. Tak naprawdę nie wiem dlaczego wywołało to we mnie takie emocje. Obudziłem się z krzykiem, drżałem na całym ciele. Czarnowłosy był wtedy nieźle przerażony ale w porównaniu z dróżyną zachował się całkiem nieźle. To cała reszta nie dawała mi teraz spokoju.
- Jak Gabo zareagował na konkurencję w mundialu? - spytał cicho pragnąc rozładować napięcie - Martwił się, że nieźle im dokopiemy?
Pokręciłem z wysiłkiem głową. Mięśnie bolały po treningu, głowa pulsowała bólem. Przez to wszystko nie mogłem się skupić a odpowiedzenie na pytanie stanowiło prawdziwe wyzwanie. Musiałem zwyczajnie odpocząć.
- Cieszył się - odparłem przykładając dłoń do skroni - Kazał uważać na piłkę bo nie zamierza dawać nam rzadnych forów. Powiedziałem, że my również.
Chłopak pokiwał głową. Dotarliśmy wreszcie do niewielkiej stacji gdzie kupiłem tabletki i zbożowe batoniki. Ezequiel milczał, ja starałem się to ignorować. Nie chciałem przyspieszać tego co nieuniknione i próbowałem wymyślić jakąś sensowną wymówkę. Słabo mi to jednak wychodziło.
- Co do tamtej nocy...- Ezequiel podrapał się nerwowo po karku a ja przeklnąłem pod nosem. Nie chciałem mu mówić o tym co się stało ale nie byłem w stanie znowu go okłamywać. Czułem się trochę jak na jakiejś głupiej karuzeli. Gdy przychodziły dni kiedy to musiałem znaleźć rozwiązanie, mój mózg jak na złość wszystko mi utrudniał. Zupełnie inaczej sytuacja przedstawiała się wtedy gdy sam z siebie chciałem komuś coś powiedzieć. Wtedy atakowały mnie miliony wątpliwości a pomysły na wymówkę pojawiały się z nikąd. Nie musiałem improwizować.
- Zapomnij o tym Ezequiel - jęknąłem cicho - Ta cała sprawa i tak w końcu by cię przerosła. To nic takiego.
Czarnowłosy uniósł brwi i zaraz zwolnił kroku. Najwyraźniej nie sądził, że to coś poważnego a moje słowa niechcący naprowadziły go na trop. Brawo Lorenzo...
- Czemu tak twierdzisz? - spytał z wachaniem - To coś tak dużego?
Przewróciłem oczami. Chłopak wyglądał na zmartwionego, jego nadopiekuńczość przypominała zachowanie Gabo. Mój brat też martwił się często o to co przeżywam i to chyba dlatego przestałem mu się zwierzać. Nie chciałem żeby ktokolwiek widział moje słabości. W końcu nie pierwszy raz moje koszmary postanowiły powrócić.
- Powiecmy, że trochę - mruknąłem niechętnie - ale i tak niczego ci nie zdradzę Ezequiel.
- A właściwie dlaczego? - spytał z głupkowatą miną.
- Bo wie już zbyt wiele osób.
Byłam świecie przekonana, że wstawiłam ten rozdział. Niemiła niespodzianka 😅
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top