Rozdział 3.15
Ostatnio niezręczność goniła niezręczność. Stałem przed dróżyną, przyglądającą mi się z nieukrywanym oburzeniem i nie wiedziałem co powiedzieć. Patrzyłem na Ezequiela, próbującego wymyślić sposób na odwrócenie uwagi kolegów, ale czułem, że tak samo jak ja ma pustkę w głowie. W pewnym momencie pojawił się Gabo. Podekscytowany, podbiegł do mnie nie dostrzegając pozostałych, jednak nawet to nie poprawiło znacząco mojej sytuacji.
- Lorenzo nie uwierzysz co Jacqueline...- urwał, gdy zauważył wlepione we mnie spojrzenia - Co tu się dzieje?
Westchnąłem cicho. Marco wyszedł przed szereg z dłońmi skrzyżowanymi na piersi, a ja od razu zapragnąłem zapaść się pod ziemię. Mina piłkarza nie wskazywało jakby zamierzał odpuścić.
- Twój brat właśnie powiedział jakiemuś dzieciakowi, że Diego Gevara nie zasługuje na jego uznanie - wyjaśnił - Dla połowy z nas wasz ojciec to idol. Chcemy więc zrozumieć o co mu chodziło.
Moretti spojrzał na mnie z mieszaniną niedowierzania i troski. Czułem jak w jego umyśle wszystkie trybiki zaczynają pracować na najwyższych obrotach, a puls przyśpiesza z powodu napięcia. Chciał wyciągnąć mnie z tego gówna, nie wywołując przy tym afery. Jeśli komuś miałoby się to udać, to tylko czarodziejowi.
- Chłopaki - zaczął, ledwo opanowując drżenie głosu - Rozumiem wasze zaskoczenie, ale czy naprawdę musimy o tym dyskutować w centralnej części budynku? - tu machnął rękami na gapiów zaciekawionych nagłym zahamowaniem ruchu - Spotkajmy się w szatni Jastrzębi o 18. Wtedy wszystko wam wyjaśnimy.
Gracze niechętnie pokiwali głowami. Nie czekając na odpowiedź, brat złapał mnie za ramię i ruszył sprawnie w stronę wyjścia. Byłem w zbyt wielkim szoku, by zareagować, ale gdy w końcu się otrząsnąłem aż krew się we mnie zagotowała.
- To jest twój plan?! - wychrypiałem, łypiąc na niego złowrogo - Przecież nie możemy im niczego powiedzieć!
- Grałem tylko na czas - wysyczał, gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od wścibskich uszu - Gdybyśmy postali tam chwilę dłużej musiałbyś się tłumaczyć nie tylko przed dróżyną, ale i przed wszystkimi uczestnikami mundialu.
Sfrustrowany opadłem na pobliską ławkę. Brat dołączył do mnie po chwili wahania, ale nie odezwał się przy tym ani słowem. Przeklinałem w duchu własną głupotę. Gdybym zacisnął zęby i po prostu zbył dzieciaka, jak robiłem dotychczas nic z tego by się nie wydarzyło. Próbowałem zrozumieć dlaczego postąpiłem inaczej. Pamiętałem wściekłość na te wieczne telefony od ojca, a pojawienie się fana Diego Gevary najwyraźniej przelało fale goryczy. Ukrywanie całej tej sprawy przed braten jak zwykle wywołało same kłopoty.
- Ojciec do mnie wydzwania - wychrypiałem nie patrząc na Gabo - blokuje go, ale on załatwia nowy numer i próbuje od nowa. Nie wiem czego chce i nie chcę tego wiedzieć. Dzieciak pojawił się akurat gdy straciłem już do tej sytuacji cierpliwość.
Brunet milczał. Nie wiedziałem czy jest rozczarowany, w szoku, czy zwyczajnie analizuje moje słowa. Nie miałem odwagi unieść wzroku.
- Do mnie też dzwonił - wyznał cicho.
Poderwałem się z miejsca. Chciałem krzyknąć, że powinien od razu mi o tym powiedzieć, ale szybko zdałem sobię sprawę jaka to hipokryzja z mojej strony. Nasze pokrewieństwo i, co za tym idzie, podobne myślenie, lubiło o sobie przypominać w najgorszych możliwych momentach. Tym razem, naprawdę nie miałem do tego siły.
- Kiedy? - spytałem, pocierając czoło.
- Pierwszy raz tydzień po przyjeździe. Gdy spróbował ponownie, wyłączyłem komurkę i poprosiłem Zoe, żeby dała mi swój stary telefon. Ta gadka, że go zgubiłem to zwykła ściema. Po prostu za dużo się działo. Chciałem zająć się tym problemem dopiero po turnieju.
- Zupełnie Ci się nie dziwię - westchnąłem - Przy tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło...W ogóle co chciałeś mi powiedzieć o Jacquelinie?
Tym razem brat nie zjechał mnie za zmianę tematu. Jeśli chodziło o Diego, obaj z przyjemnością zapomnielibyśmy o jego istnieniu, a tym bardziej o naszym pokrewieństwie. Skierowanie tematu na inne tory spowodowało nawet, że obaj odetchnęliśmy.
- To nic wielkiego - zaczął, pocierając w zdenerwowaniu tył głowy - Chłopaki wymyślili, że ogarną za mnie sprawę ze zbiurką, abym mógł się skupić na turnieju czy chociażby ofercie Athletico. Rick i Dede też zaoferowali przejęcie sprawy. Tej wiesz... zatrzymania windy oraz ataków na zawodników. Chcą mnie odciążyć od problemów, czy coś.
- A ja Ci jeszcze dokładam - jęknąłem zawstydzony - Oni mają rację. Masz za dużo na głowie ostatnimi czasy. Sam ogarnę ten problem z dróżyną, a ty skup się choć raz na sobie. Muszę się w końcu nauczyć samemu rozwiązywać sytuacje, w które się wpakowuje.
Chłopak otworzył usta, by się kłócić jednak w porę uciszyłem go ruchem ręki. Ktoś szedł w naszą stronę energicznym krokiem. Wycofałem się za pobliski żywopłot, ciągnąc brata za sobą, a ten bez sprzeciwu przykucnął tuż obok. Znajdowaliśmy się dość daleko od miejsc, do których zwykle spieszyli się organizatorzy czy uczestnicy turnieju. Nie bez powodu Moretti skierował się po naszej ucieczce właśnie w te okolice.
- Martina już nie ma - usłyszałem znajomy głos i dopiero wtedy zorientowałem się, że postać rozmawia przez telefon - Właśnie wsiadł do pociągu i wysłał współrzędne, jak obiecał. Już nie będzie przeszkadzał nam w naszych planach mamo. Tak, zaraz będę.
Dźwięk oddalił się, a Gabo ostrożnie wychylił się z naszej kryjówki. Po upewnienia się, że nikogo nie ma wróciliśmy na ścieżkę. Najwyraźniej nagły impuls by się schować, okazał się wyjątkowo cenny.
- To był Ulises? - upewniłem się.
- Chyba tak. Dziwna była ta rozmowa. Czemu Martin miałby nagle wyjechać? Jego dróżyna gra przecież jeszcze o trzecie miejsce.
- Nie wiem Gabo, ale naprawdę mi się to nie podoba.
Hej ho, hej ho to jeszcze żyje o! Powaga coraz bardziej kocham tik toka. Oglądam tam odcinki jedenastki, których nigdzie indziej nie ma. Także wygląda na to, że wracam z tą książką 😅
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top