Rozdział 3.12

Ezequiel zawsze był zarozumiały, ale zostanie kapitanem jeszcze bardziej podbudowało jego ego. Pilnował abym nie wyszedł z formy. Przypominał mi ciągle o swojej pozycji. Gdybym był tym Lorenzo, który trzy lata temu mierzył się z nim na boisku, pewnie rozpocząłbym solidną bujkę. To nie tak, że wtedy w ogóle nad sobą nie panowałem. Byliśmy o wiele młodsi. Czarnowłosy potrafił nieźle mnie wkurzyć. Przez te kilka lat nauczyłem się jednak mieć do niego pewien dystans, więc jego przechwałki nie robiły już na mnie wrażenia.
Co do sprawy moich snów, udawaliśmy że nic się nie stało. Koszmary dały sobie spokój. Moje samopoczucie trochę się poprawiło. Mogło być to spowodowane faktem, że ja i Delfina coraz lepiej się dogadywaliśmy oraz wyznaczeniem mnie przez trenera na ostatniego strzelca. To świadczyło o zaufaniu.
- Spóźniłeś się - mruknął Eloy opierając się o ceglaną ścianę - Nie mamy całego dnia.
Umówiliśmy się na wspólny spacer. Obiecałem, że odprowadzę kuzynów po ośrodku. Cieszyłem się, że spędzimy razem trochę czasu, ale gdy zobaczyłem zmartwioną minę Pauli, natychmiast połączyłam fakty.
- Coś się stało prawda? - westchnąłem łapiąc do rąk rzuconą przez młodego piłkę - A miałem nadzieję na jeden spokojny dzień.
Niebieskooka przygryzła dolną wargę. Jeśli mam być szczery nie chciałem wiedzieć o co chodzi. Sytuacja zaczęła się uspokajać. Miałem przy sobie wszystkich ludzi, na których mi zależało. Nie sądziłem, że coś jeszcze może pójść nie tak, bo i tak ciągle miałem pod górkę.
- Chodzi o Gabo - wyznała - Nie przyszedł na dzisiejszy trening.

***

Zapukałem do pokoju chłopaków, ale musiałem nieźle się naczekać, żeby dostać się do środka. Wbijałem paznokcie w skórę. Liczyłem w myślach do dziesięciu. Nie znałem lepszych sposobów na uspokojenie, a w obecnej sytuacji musiałem opanować wściekłość.
Gdy drzwi wreszcie się otworzyły, wszedłem do pomieszczenia bez żadnego słowa. Popatrzyłem po lokatorach. Wziąłem wyraźny oddech. Arthuro i Ricky dość szybko zrozumieli aluzję i opuścili pokój ciągnąc za sobą oszołomionego Dede. Zostaliśmy sami.
- Zanim coś powiesz - mruknął zawstydzony Moretti - Zdaję sobię sprawę jak głupio się zachowałem. Obiecałem, że zrobię wszystko by doprowadzić Jastrzębie do finału, a gdy wszystko zaczęło się walić, poświęciłem dobro dróżyny osobistym pobudkom. Jesteś mną rozczarowany, prawda?
Chłopak spuścił wzrok na buty i zacisnął mocno pięści. Wiedziałem, że nie żałuje tego co zrobił, ale mimo wszystko czuł się jak oszust. Złamał w końcu przysięgę.
- To prawda, jestem zły - przyznałem siadając obok brata - Mam jednak też satysfakcję, bo okazało się, że nieomylny Gabo Moretti jest takim samym człowiekiem jak wszyscy. Popełniłeś błąd, ale i dałeś swojemu miasteczku trochę więcej czasu. Postaraj się jednak pamiętać o swoich priorytetach. Jesteś teraz kapitanem.
Brunet pokiwał głową i rozwalił się na łóżku. Przez chwilę nie dawał znaku życia. Patrzył nieobecnym wzrokiem w sufit. Dałem mu czas do namysłu, bo zwykle to ja byłem tym, który dostawał od niego ochrzan. Musiał oswoić się z nową sytuacją.
- Nie jestem nieomylny - wychrypiał zamykając zmęczone oczy - Dałem się zwieść Diego. Uciekłem do Alamo Seco, gdy wyznaliście, że jesteśmy rodziną. Prywatne sprawy przytłaczają mnie o wiele bardziej niż ciebie i nie wiem jak mam to zmienić.
- Nie musisz niczego zmieniać - odparłem kładąc się tuż przy nim - Ja tłumiłem emocje tak długo, że teraz nie dają mi żyć. Jedyne co powinieneś, to posłuchać czasem rozumu. Serce potrafi nieźle zwieść.

Wiem, że to już końcówka świąt, ale chociaż pożyczę wam wesołego sylwestra 😅 Oby 2021 rok, był dla nas łagodniejszy 😬

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top