Rozdział 2.41

Martina bardzo się zmieniła od naszego zerwania, ale nigdy bym nie pomyślał, że usłyszę z jej ust takie właśnie słowa. Iść za sercem? Odrzucić rozsądek? Skoro najrozsądniejsza osoba jaką znam, radzi mi nie tracić wiary i podążać za marzeniami, to chyba znak, że mają one szansę się spełnić, prawda? Albo świat oszalał. Tej opcji nie wykluczam.
Z bardziej przyziemnych rzeczy, poznaliśmy wreszcie finałowy skład dróżyny i odbyliśmy ostatni wspólny trening jako Złote Jastrzębie. Gabo oczywiście grał jak natchniony, czego nie można mu się dziwić zwarzywszy, że wygryzł Martina ze składu. W końcu jest moim bratem. Pozostawała jeszcze kwestia ostatniej wiadomość z fabryki, która okazała się kluczem do odkrycia, że wszystko zostało sprzątnięte. Rampy, ekrany, piłki. Niczego tam już nie było. Zupełnie jakby to wszystko stanowiło wymysł chorego umysłu. Jakby było snem.
Mecz z Orłami miał odbyć się jutro. Połowa Jastrzębi przebywała jeszcze na dole grając na konsoli, druga połowa próbowała zasnąć, a ja siedziałem w pustym pokoju zastanawiając się czy aby na pewno podjąłem dobrą decyzję. Wprawdzie Gabo, jego babcia i ciocia Amelia zgodnie stwierdziły, że moje zdanie jest tutaj najważniejsze, ale cieszyłem się, że wyrazili swoją opinię. To trochę pomogło. Uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie kobiet, które w przeciągu tygodnia znajomości, stały się sobie aż tak bliskie. Łączyła je ze sobą miłość do nas, tak jak mnie i Gabo łączyła miłość do piłki. To było wspaniałe.
- Idziesz już spać Lorenzo? - spytał Giulio patrząc przez szparę w drzwiach naszego pokoju - My idziemy jeszcze do Hat Tricka i jak chcesz to możesz iść z nami. Chłopaki będą zachwyceni.
Pokręciłem głową.
- Innym razem Giulio - westchnąłem - Jutro finał i muszę przespać się przynajmniej z godzinkę. Przeproś ich ode mnie.
Blondyn skinął głową w zrozumieniu i zniknął o nic nie pytając. Tylko raz miałem koszmar odkąd mieszkam z młodymi, a Polo był jedynym który się wtedy obudził. Nie domagał się jednak żadnych wyjaśnień i to chyba dlatego tak bardzo go polubiłem. Był wyrozumiały.
Po gorącym prysznicu wdrapałem się na piętrowe łóżko i zgasiłem wiecznie bujający się w przód i w tył żerandol. To co ujrzałem przed oczami nie było jednak niczym nieprzyjemnym...
Wchodzę do wspaniałego budynku i rozglądam się zachwycony. Wokół spacerują inni uczniowie, w sąsiednim pomieszczeniu dwuch chłopaków gra na konsoli, a Florencio zamiata podłogę. Wszystko wydaje się takie piękne i monumentalne, a zwarzywszy że sam mieszkam w villi, ciężko mnie zachwycić.
- Byłeś tu już? - pyta pewien chłopak pojawiając się zupełnie z nikąd - Za pierwszym razem wygląda jak raj.
Kiwam głową i staram się ukryć podekscytowanie. Tata nie byłby zachwycony, że tak reaguję.
- Byłem tu parę lat temu - wyznaję - Robiło takie samo wrażenie.
Brunet kiwa głową i poprawia wyżelowane włosy. Najwyraźniej musi to być jego nawyk, bo widać od razu, że uwielbia zwracać na siebie uwagę
- Jestem Lucas - przedstawia się - Lucas Quintana.
- Lorenzo Gevara - odpowiadam chwytając wyciągniętą dłoń i patrząc jak mój rozmówca wytrzeszcza oczy.
Lucas jest chyba pierwszą osobą, której reakcja na moje nazwisko nie jest specjalnie przesadzona. Nie widać też po nim by zamierzał tą informację w jakikolwiek sposób wykorzystać.
- Żartujesz - stwierdza patrząc na mnie z podziwem. Uśmiecham się lekko.
- Chciałbym...

Rany! Rany! Już tylko jeden odcinek!!!🤯🤯🤯

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top