Rozdział 2.37

Szczerzyłem się jak głupi przez cały dzień, a Gabo tracił już powoli cierpliwość. Nie mogłem jednak nic na to poradzić, bo gdy powiedział, że dzień w którym dowiedział się że jesteśmy braćmi, był najlepszym dniem jego życia miałem ochotę skakać z radości.
- Jesteś straszny - powiedział wreszcie, gdy szliśmy w kierunku fabryki - Mogłem się nie odzywać.
Pokręciłem głową rozbawiony i przyłożyłem zegarek do czytnika. Moja ciocia Amelia, która została w hotelu i babcia Gabo, która była jej imienniczką bardzo szybko znalazły wspólny język i gdy żegnaliśmy emerytkę (bo przyjechała tylko na jeden dzień) kobiety nie mogły się jakoś rozstać. To było dość zabawne, zważywszy że przyjechały do nas.
- Myślisz, że tym razem przejdziemy dalej? - spytałem brata, gdy zobaczyliśmy już główną salę.
- Na pewno - odparł - Twoja ciocia wyraziła się jasno mówiąc, że jak na synów Diego jesteśmy wyjątkowo dobrzy. To się tyczy chyba wszystkich dziedzin życia.
Zaśmiałem się cicho. To że brunet miał tak dobry humor pomimo tego co zrobił tata, sprawiało, że i mnie natychmiast poprawił się humor. Czułem się szczęśliwy, wolny od wszelkich trosk oraz przede wszystkim kochany, co było dla mnie dość nowym zjawiskiem. Ciocia Amelia grała w tym jednak bardzo znaczącą rolę.
- Gram jako pierwszy - powiedziałem uśmiechając się jeszcze szerzej niż dotychczas - Będziesz trzymał kciuki?
- Za ciebie? - zastanowił się - Pewnie, że tak.
Pokręciłem głową rozbawiony i ruszyłem w stronę boiska, gdzie stała już dwójka zupełnie obcych mi chłopaków. Czekał nas wyjątkowo ciekawy dzień.

***
Gdy Francisco odkrył, że chodzimy do fabryki z początku baliśmy się, że wyraźnie nam tego zabroni. Całe szczęście nic takiego się nie stało i mogliśmy w spokoju cieszyć się przejściem do następnego poziomu oraz meczem między Orłami i Maczetami. Dodatkowym plusem była oczywiście moja ciocia, która obiecała, że zostanie aż do finału i towarzyszyła mi teraz na trybunach, stresując się prawie tak mocno jak my. Nawet nie podejrzewałem, że tak strasznie za nią tęskniłem. Ostatecznie zwycięstwo odniosły Orły, co nie szczególnie nas zaskoczyło, a tóż po ostatnim gwizdku mój telefon zaczął wariować.
- Halo? - spytałem odbierając i rozglądając się po siedzących jeszcze kibicach, którzy ociągali się z odejściem. Gdybym przegapił moment, w którym opuszczą trybuny najpewniej zostałbym staranowany, a to zdecydowanie nie należy do przyjemności. Coś o tym wiem.
- CZEMU JA NIC NIE WIEM, O TYM ŻE MASZ BRATA?! - krzyk tak silny, że podskoczyłem na miejscu omal nie upuszczając urządzenia, zdecydowanie nie był czymś czego mogłem się w tej chwili spodziewać. Po pewnym czasie wszystko nabrało jednak większego sensu.
Odsunąłem telefon od ucha, a siedzący obok Gabo zaśmiał się cicho. Moja kuzynka Sylwia nie należała do głośnych osób, ale ponieważ była chyba jedyną osobą która do tej pory o nim nie słyszała, to jej reakcja nie wydawała się zbytnio przesadzona. Zdecydowanie powinienem to przewidzieć.
- Czyli ciocia mówiła - mruknąłem patrząc z poirytowaniem na udającą niewiniątko Amelię - To długa historia.

Wiem. Trochę krótko 😕

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top