Rozdział 2.3
Próbowałem nie myśleć o tacie i z początku naprawdę mi to wychodziło. Postanowiłem sobie, że nie pozwolę, żeby coś mnie rozpraszało, dlatego gdy usłyszałem rozmowę Gabo, Ricki'ego i Dede stwierdziłem, że nie mogę już dłużej czekać. Sprawa z naszym pokrewieństwem męczyła mnie od dłuższego czasu, ale przez moje tchórzostwo dalej nie została ujawniona.
Gdy chłopaki opuścili szatnie wyjąłem z plecaka telefon i napisałem do Pauli, że dzisiaj mu powiem. Z takim właśnie postanowieniem wszedłem na boisko i mimo że trening był wyjątkowo lekki to jednak nie pozwoliłem sobie błądzić myślami daleko. Liczył się cel.
Po treningu Gabo czekał na mnie przed szkołą, nieświadomy tego co zamierzam mu powiedzieć.
Żołądek niemal podjechał mi do gardła, gdy spojrzał w moją stronę, dlatego nic dziwnego, że znowu stchórzyłem. Do tego jeszcze ta akcja z dronem i... Jednym słowem jestem tchórzem i dlatego gdy wracałem ze szkoły wyżucałem to sobie dosłownie całą drogę.
Dotarłem do domu i już od progu przywitała mnie ogłuszająca cisza.
Nie było to niczym nowym, ale jednak bardzo mnie zdenerwowało, bo chciałem, żeby ojciec wreszcie wyjaśnił mi dlaczego go zwolniono. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer. Nic.
No oczywiście!
Już miałem schować urządzenie do kieszeni i pójść załagodzić złość jakąś kanapką, gdy zauważyłem wiadomość od Pauli.
Westchnąłem cicho.
Co ja jej teraz powiem?
Usiadłem na sofie odrzucając wcześniej plecak i otworzyłem skrzynkę.
Paula: I jak?
Ja: Stchórzyłem
Paula: Eloy wisi mi dychę
Ja: Założyłaś się z Eloyem?!!! Miałaś nikomu nie mówić!!!
Paula: Stwierdziłam, że na odległość nic mi nie zrobisz.
Ja: 😑
Paula: Czemu tak bardzo przeraża cię powiedzenie jednego zdania?
Ja: To nie zdanie mnie przeraża tylko konsekwencje. Nie wiem jak zareaguje
Paula: Nie dowiesz się puki nie spróbujesz
Ja: Twój racjonalizm wcale mi nie pomaga 🙄
Paula: Tchórz
Ja: Yhm. Próbuj dalej
Odłożyłem telefon i poszedłem zjeść przygotowany wczoraj obiad. Nie wysilałem się z nim jakoś bardzo, bo czułem, że nie będę specjalnie głodny. Zawsze nie byłem głodny, gdy coś mnie przytłaczało.
Po obiedzie odrobiłem lekcje i wróciłem do swojego pokoju. Dopiero wtedy ponownie sprawdziłem telefon.
Gabo: Będziemy mieli jakąś wymianę uczniowską. Wiesz coś o tym?
Uniosłem brwi zaskoczony.
Lorenzo: Skąd wiesz? Mi nic nie mówili
Gabo: Florencjo przyszedł, żeby zmierzyć łóżko Dede. Powiedział nam
Lorenzo: Dziwne, że trener nic nie mówił.
Gabo: Bardzo
Lorenzo: Spróbuję się czegoś dowiedzieć
Gabo: Dzięki
Lorenzo: To cześć
Gabo: Narazie
Opadłem na łóżko z cichym westchnieniem i zagapiłem się w sufit.
- Tyle zmian - westchnąłem.
***
Gdy dowiedziałem się, że to Leo jest tym który nas opuszcza wpadłem na pomysł, żeby zrobić mu małą imprezkę pożegnalną. Zaskoczyłem tym nie tylko samego siebie, ale i całą dróżynę, która myślała, że to Gabo wyszedł z taką propozycją. Co dziwniejsze to właśnie on wszystkich uświadomił, bo ja wcale nie zamierzałem się wychylać.
Chyba naprawdę się zmieniłem.
Po porzegnaniu naszego kumpla, poszliśmy do szatni, a tam chłopaki przypomnieli sobie o zamieszaniu z moim tatą.
- Może spytamy o to Izabel? - zaproponował Valentino - Mogę iść.
- Ja pójdę - wytrąciłem się - W końcu to dotyczy mojego taty.
Dróżyna się zgodziła i razem z Moretti'm, który zaproponował, że pójdzie ze mną, ruszyliśmy poszukać dyrektorki.
- Domyślasz się co mógł zrobić twój tata? - spytał niepewnie brunet.
- Nie mam pojęcia - wyznałem - ale musi to być coś bardzo dużego skoro nie odbiera moich telefonów.
Izabel nie było w biurze, ale znaleźliśmy ją w gabinecie Francisco, gdzie poza tą dwójką był jeszcze nie kto inny jak "wielki" Diego Gewara.
Czy używam zbyt wiele cudzysłowów?
W każdym razie nie wyglądało to na przyjacielską rozmowę. Żadne zdanie do nas nie dotarło, bo nie mówili zbyt głośno, ale gdy trener krzyknął: Jesteś zdrajcą Diego! - to nie dało się już tego nie usłyszeć.
Niby jedno słowo, a tak wiele mocy i już moja przeklęta przypadłość musiała dać o sobie znać...
Wchodzę do domu po szkolę najciszej jak potrafię. Mam podbite oko, bo koledzy z klasy znowu mnie napadli, a tata zagroził, że jak znowu się z kimś pobiję to nie pozwoli mi chodzić na swoje mecze. To, że ja wcale się o to nie proszę nie ma dla niego znaczenia.
W każdym razie gdy przemykam na schody słyszę z kuchni głośną wymianę zdać, która uświadamia mi, że tata nie jest tu sam.
- Jesteś zdrajcą Gevara - krzyczy nieznajomy głos - Jak ja mam teraz spłacić długi? Obiecałeś, że mi pomożesz.
- Przykro mi Enrico - odzywa się Diego swoim profesjonalnym, biznesowym głosem - Twoja sytuacja jest beznadziejna.
Chwilę panuje cisza, aż w końcu słyszę, że kierują się do drzwi. Chowam się za balustradą.
- Powinieneś się wstydzić Diego - odzywa się jeszcze obcy mężczyzna - Twój syn nie zasługuje, żeby wychowywał go taki potwór bez serca.
Ojciec tylko prycha słysząc te słowa.
- Pozwól, że moim synem zajmę się sam - mówi zatrzaskując drzwi przed wspólnikiem...
Nie zauważyłem kiedy nogi poniosły mnie spowrotem do szatni, ale wiem, że pytania chłopaków zdenerwowały mnie jeszcze bardziej. Całe szczęście, że Gabo kazał im mnie zostawić, bo inaczej nie wiem co bym im zrobił.
Wreszcie pojawił się Francisco i gdy wszyscy ruszyli na boisko brunet postanowił mnie zatrzymać.
- Wspomnienie prawda? - domyślił się.
- Nic mi nie będzie - wymruczałem - Chodźmy na trening.
Nie czekając na odpowiedź brata ruszyłem na boisko próbując ignorować targające mną emocje. Nic to jednak nie dało.
Gabo miał racje, gdy coś nie daje mi spokoju nie potrafię się skoncentrować. Moje podania były niedokładne, a ruchy zbyt wolne co nie umknęło uwadze zarówno chłopaków jak i trenera. Nic dziwnego, że poprosił, żebym został po treningu.
- Co cię gryzie Lorenzo - spytał gdy usiadłem obok niego na trybunach.
Wszyscy inni już wyszli, ale czułem, że Gabo kręci się jeszcze w pobliżu szatni, chcąc ze mną porozmawiać.
- Chodzi o mojego tatę- wyznałem niechętnie - Dlaczego nazwał go pan zdrajcą?
Francisco westchnął cicho i zapatrzył się w dal. Zupełnie jakby sam chciał poznać odpowiedź na to pytanie.
- Rodzice robią wiele rzeczy, których nie rozumiemy Lorenzo - odparł - Dlatego najlepiej będzie jak sam ci to wyjaśni. Nie przejmuj się jednak aż tak. Teraz najważniejszy jesteś ty.
Skinąłem głową i podziękowałem mężczyźnie za pomoc. Wprawdzie dalej nie uzyskałem odpowiedzi, ale to co mi powiedział sprawiło, że trochę mi ulżyło.
***
Tak jak myślałem, gdy wróciłem do szatni żeby zabrać rzeczy, zobaczyłem w środku siedzącego na ławce Gabo.
- Jesteś przewidywalny - mruknąłem zajmując miejsce obok niego - Ja mówię, że wszystko gra, ty mi nie wierzysz i dlatego męczysz mnie dopuki nie uznasz, że wiesz już wszystko.
Chłopak uśmiechnął się lekko słysząc moje podsumowanie i przesunął się kawałek robiąc mi miejsce.
- O czym gadałeś z Francisco? - spytał.
Przewróciłem oczami.
- Jakbyś nie wiedział.
Zapadła cisza, która jednak nie mogła trwać w nieskończoność. Czekałem jednak cierpliwie aż chłopak zada to przeklęte pytanie, które musiało w końcu paść.
- Co widziałeś?
Westchnąłem cicho i oparłem się na łokciu, żeby mieć wygodniejszą pozycje. Nic to nie dało.
Spojrzałem na brata spod lekko zmrużonych powiek. Rok temu nawet bym nie pomyślał, że takie rozmowy staną się dla nas czymś normalnym. Wtedy nawet nie sądziłem, że możemy być przyjaciółmi.
- To co zwykle - mruknąłem - Coś nieprzyjemnego.
- A dokładniej?
Skrzywiłem się.
- Jak raz wszedłem do domu po cichu, żeby mnie nie usłyszał i byłem świadkiem jego kłótni ze wspólniekiem. Tamten też nazwał go zdrajcą.
Moretti pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wiesz czemu Francisco go tak nazwał?
- Nie mam pojęcia - odparłem - Trener powiedział, że sam muszę z nim pogadać. Sęk w tym, że on nie traktuje mnie poważnie.
- W takim razie musisz mu pokazać, że powinien traktować cię serio - poradził.
Znowu westchnąłem.
- Tylko jak?
Brunet uśmiechnął się złośliwie.
- Powiedz mu coś o czym nie wie.
Wiem wiem miało być wczoraj, ale zamiast tego jest dłuższe. Co myślicie? 😎
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top