Rozdział 2.21
Nie mogłem w to uwierzyć. Tata naprawdę ostatnio zaskakiwał i nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady.
Co się stało?
Już wyjaśniam.
Gabo od jakiegoś czasu pragnął pojechać do Alamo Seco, żeby uczcić z babcią jej urodziny. Było to dla niego bardzo ważne, bo zawsze spędzał ten dzień w domu, a Amelia robiła dla niego niewyobrażalnie dużo. To ona go wychowywała po śmierci matki, to ona zachęcała go do rozwijania swojej pasji, mimo że zaistnienie w świecie piłki jest bardzo trudne i zawsze, ale to zawsze go wspierała. Gdy więc IRS zdecydował, że brunet nie może na ten czas opuścić szkoły, Diego postanowił przywieść kobietę do niego.
- Co tu tak pachnie? - spytałem wchodząc do kuchni.
- Babcia upiekła moje ulubione ciastka - wyjaśnił Moretti radośnie - Uwaga! Łatwo się uzależnić.
Zaśmiałem się i spróbowałem wypieku, po czym nabrałem ochoty pochłonąć całą brytwanka. Ciastka serowe pani Amelii były bowiem wyśmienite i chyba nigdy w życiu nie jadłem czegoś tak dobrego, a pragnę zauważyć, że jeździłem z tatą po całej Europie.
- To jest genialne - wymamrotałem z pełnymi ustami, po ukradnięciu kolejnego kawałka - Kiedy zdążyła je pani zrobić?
Gabo parsknął śmiechem widząc moją reakcję, a ja odwdzięczyłem się całkowicie go ignorując. Muszę jednak przyznać, że gdy dowiedziałem się, iż kobieta wstaje do pracy o 5 rano, oczy omal nie wyskoczyły mi z orbit.
- Tak wcześnie? - wychrypiałem, a Amelia wzruszyła ramionami uśmiechając się życzliwie.
- To moja praca - powiedziała tylko.
W tej właśnie chwili jej wnuczek pochylił się w moją stronę, żeby powiedzieć coś, czego nie mogła usłyszeć. Ja też z resztą wolałbym, żeby tego nie mówił.
- Sam wstajesz podobnie gdy masz koszmary - zauważył - Czasem nawet wcześniej.
Drgnąłem automatycznie, po czym szturchnąłem go w ramię kręcąc głową. To była prawda. Nieraz zdarzało mi się obudzić w środku nocy przez upiorne wspomnienie, które wybijało mnie z rytmu nie pozwalając powrócić do krainy snów. Mógł sobie jednak darować ten złośliwy komentarz.
- Co nie znaczy, że nie lubię sobie pospać - mruknąłem lekko urażony.
W końcu w kuchni zjawił się tata, żeby nas pogonić, bo niedługo zaczynały się lekcje. Wyposarzeni w pełne słodkości torby, pobiegliśmy więc do samochodu i zanim się obejrzeliśmy, byliśmy otoczeni przez kolegów z dróżyny, pragnących poczęstować się smakołykami.
- Czy babcia Gabo nie myśli nad adoptowaniem wnuka? - spytał w pewnej chwili Pablo - Bo jeśli tak, to byłbym chętny.
Reszta chłopaków pokręciła głowami rozbawiona, mimo że czułem, że żaden z nich nie odmówiłby tego stanowiska.
- Nie masz co liczyć - zaśmiałem się przełykając ostatni kawałek - Jestem pierwszy w kolejcę.
Tak właśnie mijał mi dzień, spokojnie i bez stresu, do czasu gdy Martina nie pokazała mi kolejnego anonima. Pierwszy dostała wczoraj, zrobiony z powycinanych z gazety liter, ale wówczas nie wziąłem go na poważnie. W końcu moja dziewczyna, nie była ulubienicą uczniów i dosłownie każdy, mógłby wiwinąć jej taki numer. Kiedy jednak zobaczyłem sms, mówiący, że ktoś wie co zrobiliśmy, zdałem sobie sprawę, że to nie były tylko zwykłe żarty. Panika brunetki była uzasadniona.
- To napewno Martin! - warknąłem wściekły - Wiedziałem, że nie przestanie węszyć! Ja mu pokażę!
Już chciałem ruszyć do pokoju chłopaka, żeby na niego nawrzeszczeć, gdy siatkarka złapała mnie za rękę zatrzymując w miejscu.
- Co ty robisz Lorenzo! - oburzyła się - Nie możesz kierować się emocjami. To delikatna sprawa.
- To co robimy? - spytałem nie pewny jak się zachować.
- Musimy mieć absolutną pewność, że to on - odparła - Potrzebujemy dowodu.
***
Gdy dostałem wiadomość z początku myślałem, że mam omamy. Kolorowy napis: wyzwanie! nie chciał jednak zniknąć i dlatego przestałem wreszcie wmawiać sobie, że w końcu do reszty mi odbiło. Byłem w szoku.
Przecież zostaliśmy zdyskwalifikowani!
Otrząsnąłem się jednak w końcu i pokazałem wiadomość Gabo, który otrzymał filmik dosłownie sekundę później. Niesamowite!
Wróciłem do domu, opadłem na łóżko i wgapiłem się w sufit, który wydawał mi się dzisiaj wyjątkowo interesujący. Było to jednak spowodowane faktem, że nie chciałem myśleć o wyzwaniu, bo gdybym zaczął, to moja decyzja, że nie będę brał w tym udziału okazałaby się wyjątkowo krucha.
- Lorenzo jesteś w domu? - zawołała z dołu Amelia, a ja westchnąłem cicho i opuściłem pokój, by ruszyć do kuchni, której kobieta niemal nie opuszczała.
Natychmiast uderzył we mnie słodki zapach świeżych bułeczek i zacząłem się poważnie zastanawiać, czy nie powinienem iść pobiegać. W końcu przy babci Gabo niedługo zacznę wyglądać jak piłka.
- Co to za pyszności? - spytałem z uśmiechem, delektując się zarówno smakowitym aromatem, jak i wyglądem wypieków.
- Spróbuj - powiedziała podając mi talerz.
Przez chwilę toczyłem sam ze sobą wewnętrzną walkę, ale w końcu dałem za wygraną, stwierdzając, że i tak się nie powstrzymam. Pochłonąłem trzy bułeczki, patrząc tęsknie na resztę i właśnie wtedy do domu wrócił Gabo, który poszedł z chłopakami na miejsce wyzwania.
- Hejka - przywitałem się wychodząc na korytarz - Czy twoja babcia nie dodaje do wypieków środków uzależniających? W takim tępię niedługo będę toczył się po boisku jak piłka.
Moretti zaśmiał się cicho, a gdy słuchaliśmy jak tata i pani Amelia, kłócą się o to, w jaki sposób zrobić zakupy, uśmiech dalej nie schodził mu z twarzy, rozbawiając i mnie.
- Wiesz co...- zaczął w pewnej chwili niemal zupełnie poważniejąc - Dzwonił do mnie Julian. Prosił, żebym cię przekonał do wzięcia udziału w wyzwaniu.
Przewróciłem oczami i odwróciłem się do brata plecami. Nie chciałem o tym słuchać. Postanowiłem sobie przecież, że nie wrócę do turnieju i nie mogłem tak po prostu tego zignorować.
- To na pewno pomysł Martina - wymamrotałem - Nie ma mowy! Nie dam się przekonać.
Brunet wzniósł oczy ku niebu.
- Lorenzo, przestań wreszcie myśleć o Martinie - mruknął - Myśl o sobie. To twoja szansa!
Ponownie przewróciłem oczami.
Do czego to doszło.
- Widzę, że przegrałeś - powiedziałem widząc minę taty, który właśnie zjawił się spowrotem w kuchni.
- Z tą kobietą nie można wygrać - odparł zrezygnowany.
- W takim razie powinna z nami zamieszkać - zaśmiałem się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top