Rozdział 2.18

Pierwsze śniadanie z Gabo jako domownikiem, było prze zabawne. Brunet nie wiedział bowiem jak się zachować i nie potrafił się rozluźnić, co niesamowicie mnie bawiło.
- To nie jest zabawne - mruknął młodszy, gdy dalej śmiałem się jak opentany, mimo że od tego czasu minęło już parę godzin.
- Właśnie, że jest - parsknąłem - Gdybyś widział swoją minę.
Moretti w końcu odpuścił sobię rolę naburmuszonego dzieciaka i również zaczął się śmiać, co nie umknęło uwadze innych uczniów siedzących na schodach. W końcu dołączyły do nas jastrzębie, a Apolodoros postanowił zrobić dobry uczynek dla naszych rywali Maczet, którzy nie mieli pieniędzy na nowe stroje. Nie powiem, zaskoczyła mnie ta ofiarność czternastki, ale jeszcze bardziej zdziwiło mnie pojawienie się Orłów, na czele z naszym tatą.
- Mają tu trening - przypomniałem sobie gdy już nas wyminęli - Tata powiedział, że możemy być na trybunach.
- Naprawdę? - niedowierzał Gabo.
- Naprawdę.
Poszliśmy więc tam całą grupą i oglądaliśmy, dopuki nam się to nie znudziło. No dobra...może o nudy tu nie chodzi. Tata wyszkolił naprawdę wspaniałą dróżynę, która potrafiła wykonywać bardzo dokładnie każde zadane ćwiczenie i wyglądała na bardzo zgraną, co trochę nas niepokoiło.
- Serio są świetni - mruknął Moretti gdy usiedliśmy na schodach.
Reszta chłopaków ruszyła na stołówkę, by podzielić się swoimi obawami, ale my woleliśmy zostać, przewidując niezręczną sytuację.
- To prawda - przyznałem niechętnie- Zaczynam się martwić czy mamy z nimi szansę.
Brunet spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja spojrzałem w górę nie wierząc, że te słowa przeszły mi przez gardło. Miałem wątpliwości odkąd pierwszy raz widziałem ich dróżynę w akcji, ale próbowałem je od siebie odepchnąć i wierzyć, że jastrzębi nic nie zatrzyma. Nasza dróżyna nie składała się jednak z bogów, a Orły podniosły poprzeczkę bardzo wysoko.
- Czy ja dobrze rozumiem? - wychrypiał - Ty, który zawsze powtarzasz, że nikt nie ma z nami szans, zaczynasz mieć wątpliwości?
- Nie teraz - wymamrotałem - Po prostu nie chciałem się do tego przyznać.
Nie patrzyłem na brata obawiając się tego co zobaczę w jego oczach, ale i tak czułem, że jest zaniepokojony. W końcu ja jeden, nigdy nie powiedziałem, że ktokolwiek mógłby odebrać nam puchar.
- To nie tak, że w nas nie wierzę - sprostowałem - ale tata nie toleruje porażek i będzie próbował wygrać za wszelką cenę. Z dniem kiedy przeszedł do dróżyny Félix'a, stworzył nam bardzo potężnych rywali, którzy mogą polegać na jego wiedzy i doświadczeniu.
Spojrzałem na niego niepewnie, a on pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Masz rację - stwierdził - To trudny przeciwnik, ale pokonywaliśmy gorszych. Skoro ty i ja możemy być przyjaciółmi, a nawet braćmi, to chyba wszystko jest możliwe, prawda?
Zaśmiałem się słysząc te słowa i przyznałem brunetowi rację. Patrząc wstecz nie pomyślałbym, że nasze relacje będą kiedyś dobre i biorąc pod uwagę, że z wrogów staliśmy się braćmi, to nie wiem co bardziej udowadnia, że wszystko jest możliwe.
- W takim razie trzeba skopać im tyłki - stwierdziłem.

***
Gabo obiecał, że nie powie nikomu o moich wątpliwościach, za co byłem mu bardzo wdzięczny. Jako kapitan nie powinienem bowiem pokazywać po sobie, że nie wierzę w sukces swojej dróżyny, a ktoś mógłby to tak odebrać. Miałem jednak jeszcze inne rzeczy na głowie. Po pierwsze Martina, który chyba nie zrozumiał, że nie zamierzam brać udziału w tym durnym turnieju, a po drugie Orły, które znowu z nami zadarły, wrzucając Ádriana i Pablo do śmietnika. Zemsta ich jednak nie ominie, tego możecie być pewni, bo nigdy w życiu bym tak tego nie zostawił.
- Co myślisz o pomyśle czternastki? - spytał Gabo, gdy siedzieliśmy u mnie w pokoju grając mecz na konsoli.
- Tym z koszulkami? - upewniłem się- Nie wiem. Jak powiem, że ten pomysł mi się podoba, to zaraz wyjdzie na jaw, że Lorenzo Gevara ma serce.
Brunet zaśmiał się cicho, czym odwrócił moją uwagę i strzelił gola, wygrywając tym samym kolejną rundę.
- To nie fair! - zawołałem - Czemu zawsze wygrywasz?
- Zoe mnie trenuje - parsknął - Robimy przerwę?
Skinąłem głową i poszedłem do kuchni po sok, a Moretti tymczasem dobrał się do starych albumów. Miałem ochotę załamać ręcę, ale trzymałem tace, więc nie za bardzo było to możliwe.
- Nie za swobodnie ci w moim pokoju? - mruknąłem stawiając szklanki na stoliku.
- Mnie? - zaśmiał się - Skądże.
Przewróciłem oczami i usiadłem obok brata, który właśnie kończył oglądać. Ostatnio, naprawdę nic mu nie przeszkadzało, a granice prywatności przekraczał bez żadnych wyrzutów sumienia. Naprawdę stawał się częścią rodziny.
- Szkoda, że nie znałem was wcześniej - westchnął zamykając album- Moje życie wyglądałoby wtedy zupełnie inaczej.
- Nie rozczulaj się tu za bardzo - prychnąłem - Wiesz najlepiej, że nie zawsze było kolorowo.
Chłopak pokiwał głową i odłożył zdjęcia, po czym ponownie zajęliśmy się grą. Niestety, już dawno odkryłem, że mój brat nie potrafi siedzieć cicho dłużej niż minutę.
- A wracając do tego twojego pozornego braku serca - ciągnął niezrażony moim karcącym spojrzeniem - To niedługo nikt ci w to nie uwierzy.
Uniosłem brwi i spojrzałem na niego nierozumiejącym wzrokiem, kąpletnie ignorując trwający mecz. Wszystkiego mógłbym się bowiem spodziewać, ale tych słów nie przewidziałem.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- Jesteś za dobrym bratem - wyjaśnił nie przestając grać - Ciągle się o mnie troszczysz i bronisz, mimo że naprawdę nie musisz. To chyba dobry powód, by podwarzać twój brak uczuć.
Zamrugałem zaskoczony.
Czy Gabo właśnie nazwał mnie dobrym bratem?
- Nie siedźcie za długo - z transu wyrwał mnie głos taty, który pojawił się w przedpokoju zupełnie z nikąd - Jutro wcześnie wstajemy.
- Ogram go jeszcze raz i kończymy - obiecał brunet.
- Ej! - oburzyłem się - Raz wygrałem!
- Bo ci pozwoliłem - odparł.
Pokręciłem głową rozbawiony i wróciliśmy do gry, ale chłopak wydał mi się jakiś przybity.
- Coś nie tak? - zagaiłem.
- To nic - zapewnił - Po prostu Zoe próbowała mi wmówić, że Diego chciał nam ukraść Ezequiela.
Przewróciłem oczami, ale nie byłem zdziwiony. Dla taty najważniejsza była wygrana i takie brudne zagrania były u niego na porządku dziennym, o czym uprzejmie go poinformowałem.
- Byłby do tego zdolny? - niedowierzał Moretti.
- Jeszcze go nie poznałeś - odparłem - Chodźmy lepiej spać. Jutro będzie długi dzień.

Ale mam dużo do nadrobienia 😕

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top