Rozdział 15

Odniosłem znaczek i myślałem, że teraz już wszystko będzie dobrze. Myliłem się.
Z mojej winy Leo nie zagra w meczu i będzie nas tylko jedenastu.
Byłem wściekły zarówno na tę sytuację, jak i na siebie. To nie był jednak koniec problemów. Pokłuciłem  się z Martiną, a chłopaki z dróżyny mogą nie dostać zaliczenia.
Czy coś jeszcze pójdzie nie tak?
Zbliża się najważniejszy mecz w sezonie, a Jastrzębią ciągle ktoś rzuca kłody pod nogi. Na treningu nie byliśmy skoncentrowani, bo wszyscy martwili się tą sprawą z profesorem Olsonem. Ja też nie grałem najlepiej.
Mimo to Francisco się na nas nie wściekał. On też się martwił.
Po treningu w szatni panowała grobowa cisza, mimo że niektórzy próbowali jakoś podnieść nas na duchu.
Byłem jak w transie dlatego nie zauważyłem, że Lucas zagląda mi do torby.
- Co tam masz Lorenzo? - spytał wyciągając bransoletkę, którą schowałem tam poprzedniego dnia.
- Oddawaj to! - warknąłem.
Chłopaki najwyraźniej stwierdzili, że moja reakcja była bardzo zabawna, bo wyrwali Lucasowi moją bransoletkę i zaczęli rzucać między sobą.
Rozumiałem, że chcą się jakoś wyładować, ale nie było mi do śmiechu.
- To nie jest śmieszne. Oddajcie to! - powiedziałem, starając się brzmieć spokojnie, ale mi nie wyszło.
Na mojej twarzy malowała się rozpacz.
- Przestańcie! - krzyknął Gabo, który jako jedyny nie brał udziału w "zabawie".
Wszyscy spojrzeliśmy na niego w osłupieniu. Nie sądziłem, że chłopak potrafi się tak wydrzeć.
- Braciszku - zaczął Riki, który akurat wtedy trzymał w ręku bransoletkę- to tylko żarty.
- Żarty? - zakpił brunet.
Serio, coraz  bardziej mnie zadziwiał. Nigdy nie słyszałem, żeby z kogoś sobie kpił.
- Raczej żałosne, dziecięce przepychanki - powiedział - miło by wam było, gdybym zaczął teraz rzucać  waszymi rzeczami osobistymi?
Nikt się nie odezwał, a atmosfera  zdawała się tak gęsta, że można by było kroić ją nożem. Riki podszedł do mnie i oddał mi bransoletkę.
- Przepraszam Lorenzo - mruknął i wyszedł z szatni.
Reszta chłopaków poszła za jego przykładem tak,  że zostaliśmy tylko ja i Gabo. Spojrzałem na bransoletkę w mojej dłoni i ścisnąłem ją mocno.
- Dziękuję - powiedziałem podnosząc wzrok na Gabo.
- Ważna jest - bardziej stwierdził, niż spytał.
- Tak. Skąd wiesz?
Gabo się zaśmiał.
- Wyglądałeś jak ja, gdy zabrałeś mi znaczek taty na początku roku, pamiętasz?
- Tak pamiętam i pewnie masz rację.
- Lores? - spytał po dłuższej chwili.
Zaśmiałem się.
- Mama mnie tak nazywała - wyjaśniłem - Sama ją zrobiła.
- Tęsknisz za nią?
- Wcześniej nie, ale ostatnio...ostatnio tak.
- Jak to?
- Nie wiem - skłamałem.
Zapadła cisza.
- Ja już idę - powiedział w końcu Gabo.
- Część.
Wyszedł. Ja spakowałem resztę rzeczy, włożyłem bransoletkę na rękę i wróciłem do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top