Rozdział 1.2

Stałem na schodach razem z chłopakami, a tuż obok siedziały roześmiane siatkarki. Dzień był wyjątkowo chłodny. Wielu uczniów postanowiło spędzić tę przerwę w pokojach. Nawet członkowie Jastrzębi zrezygnowali z porannego rozciągania i ku niezadowoleniu Francisco przełożyli wieczorny trening. Jeśli mam być szczery również nie byłem tym zachwycony. Na boisku pracowałem sam. Podania od chłopaków były warte śmiechu. Zależało mi wprawdzie żeby nasze wyniki znacznie się poprawiły, ale mimo umiejętności, nie byłem w stanie osiągnąć tego sam.

Czasem miałem wrażenie, że robią to wszystko specjalnie. Zachowywali się jak przegrani. Wierzyli, że nie ma już dla nas nadziei. Było to nawet zrozumiałe biorąc pod uwagę na jak mizernym graliśmy poziomie, ale mimo wszystko mogliby się trochę wysilić. Piłka nożna to nie zabawa dla dzieci.

- Witaj kochanie!

Martina uwiesiła się na moim ramieniu i wyciągnęła z kieszeni telefon. Zbliżały się wybory na kapitana. Jej polityczna smykałka nie dawała o sobię zapomnieć. Od jakiegoś tygodnia zarzucała mnie wiadomościami dotyczącymi "kampanii" i ostatnimi czasy stawała się przez to jeszcze bardziej irytująca.

Spotykaliśmy się ze sobą od piątej klasy podstawówki. Królowaliśmy na korytarzach. Wymienialiśmy się ze sobą informacjami. Nie byłem wprawdzie przekonany czy coś do niej czuję, ale tak bardzo przywyknąłem do jej obecności, że nie potrafiłem wyobrazić sobię bez niej życia.

- Które zdjęcie wolisz? - spytała, przesadnie trzepocząc rzęsami - Nie mogę się zdecydować, bo na obu wyglądasz przystojnie.

- Wybierz, które chcesz - mruknąłem, by dała mi spokój - Jesteś w tym w końcu najlepsza.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w stronę koleżanek. Ja również nie stałem bezczynnie, ponieważ warkot gruchota Vito, zasygnalizował dotarcie nowego. Razem z chłopakami stanęliśmy za filarem. Patrzyliśmy w milczeniu jak chłopak opuszcza pojazd. Na pierwszy rzut oka wydawał się niegroźny, ale coś w jego postawie świadczyło o tym, że będą z nim pewne problemy.

Właściwie niczym się nie wyróżniał. Brązowe włosy. Oczy tej samej barwy. Nie rozumiałem jak taki wieśniak mógł zaskarbić sobię uznanie trenera, a szczególnie takiego trenera jak Francisco. Vito zostawił go samego. Po uprzejmej prezentacji, przeszedłem do konkretów. Nowy musiał wiedzieć gdzie jest jego miejsce, dlatego mały podstęp nie był tu nie na miejscu. Opuściliśmy salę siatkarek. Wróciliśmy na stołówkę. Dzieciak pewnie dalej zbierał kartki, które brutalnie wytrąciłem mu z ręki, ale mimo wszystko nie odczuwałem wyrzutów sumienia. Bylebyś wygrał - powtarzał tata za każdym razem gdy wpakowałem się w kłopoty. Rick nie ośmieli się więcej nazwać gwiazdą kogoś innego.

***

Czasem przeklinam to, że tak dobrze znam się na ludziach. Gdy wracaliśmy z pokoju Lucasa, natknęliśmy się przypadkiem na moją podobiznę z wąsami. Zanim Adrian pokazał nam filmik, wiedziałem już czyja to sprawka i jak pewnie się domyślacie zapragnąłem skopać mu dupę. Chłopak nie wydawał się jednak zawstydzony. Chciał zademonstrować swoje możliwości. Popisać się przed kolegami. Zanim się zorientowałem Rick i Dede wymyślili sobię turniej, a ja przekonany o swojej wyższości, natychmiast na wszystko się zgodziłem.

- Zagram słabszą nogą - zakpiłem, ustawiając się do strzału - Chociaż i tak wątpię, że wbijesz dziewięćdziesiąt siedem karnych jednym strzałem.

Wziąłem głęboki oddech. Zwykle starałem się nie skupiać wzroku na siatce, ale w przypadku naszego Rafy nie było to szczególnie potrzebne. Podbiegłem do piłki. Uderzylem z całej siły. Tak jak przewidziałem, kula wymierzyła idealnie, a triumfalny uśmiech natychmiast zakradł mi się na usta.

Chciałem go zademonstrować. Mina Gabo była poważna. Oczy skupiły się na bramce. Nie dałem nic po sobię poznać, ale to zachowanie poważnie mną wstrząsnęło. Mówił coś o magii. Nie przejął się żartami. Miałem wrażenie, że gdzieś go już widziałem i to uczucie nie specjalnie przypadło mi do gustu.

- Spójrz na napis - polecił, gdy jego strzał okazał się chybiony - Dopiero potem zacznij świętować.

Opuściłem wzrok. Przed swoją kolejką, chłopak napisał coś na piłce i nie pozwolił nikomu tego zobaczyć. Teraz każdy się przepychał. Nieudolnie maskował zdziwienie. Brunet ośmieszył mnie przed całą dróżyną, a ucisk w sercu spowodował, że nie zapanowałem nad miną.

- Barierka + broniący Lorenzo = magia - zawołał rozbawiony Ricki.

- To się tak nie skończy - warknąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top