Rozdział 4
Przed samym meczem wszystko zaczęło się walić. Coraz więcej jastrzębi kłuciło się między sobą, a Daniel i Ricki zniknęli. Dróżyna była w rozsypce co było doskonale widać w 1 połowie meczu. Tego dnia towarzyszyły mi chyba wszystkie możliwe emocje. Wściekłość spowodowana zniknięciem chłopaków i postem Adriàna, rozpacz i bezsilność w 1 połowie, determinacja, by jednak wygrać, radość i duma gdy się udało i...coś jeszcze. Chodzi mi tu o uczucie, a może uczucia, które zawładnęły mną gdy Gabo dostał czerwoną kartkę. Nie umiem nawet tego opisać. To było jakby frustracja, bezsilność i wściekłość zmieszały się z determinacją, że jakoś to naprawię i...z troską? Nie to bez sensu. Prawda? Nie mogłem znieść, że został tak potraktowany...to znaczy...że...że dróżyna została tak potraktowana. W końcu bez Gabo nie będzie nikogo kto by dobrze podawał mi piłki i... Sam siebie oszukuję. Tak naprawdę to byłem zły, że zrobili to mojemu bratu. Tak, tak, przyznaję, trochę mi na nim zależy, ale tylko dlatego, że jest rodziną.
Po meczu poczułem jeszcze coś - wdzięczność. Gdyby Gabo wtedy nie zareagował, prawdopodobnie to ja bym dostał czerwoną kartkę. Dotarło to do mnie z opóźnieniem i na początku nie chciałem tego do siebie dopuścić.
Najdziwniej czułem się jednak, gdy Gabo powiedział, że jesteśmy jak bracia i o koszulce Dario.
Przez jedną straszną chwilę chciałem mu wszystko powiedzieć, zastanawiałem się co by się stało. Powstrzymałem się, ale to nie dawało mi spokoju do końca dnia.
Po wyjściu z instytutu, nie poszedłem od razu do domu, ale w miejsce, gdzie nie byłem od bardzo dawna. Na grób mamy.
Nie wiem czemu, ale to właśnie tam potrzebowałem się znaleźć. Usiadłem na ławce przy pomniku i patrzyłem na wyryty na nim napis.
- Czemu tu jestem? - pytałem samego siebie.
Praktycznie jej nie pamiętałem. Byłem bardzo mały gdy umarła, a tata już dawno powyżucał na strych wszystkie jej zdjęcia i zakazał mi się do nich zbliżać. Nie wiem nawet jak wyglądała.
Siedziałem tam do wieczora gapiąc się bezmyślnie w pomnik, aż w mojej głowie pojawiło się dziwne pytanie: Ciekawe jak to jest mieć mamę?
Bardzo mnie to zaskoczyło, bo nigdy wcześniej ta myśl nie pojawiła się w mojej głowie.
Wracając do domu przy blasku latarni zdałem sobię sprawę, że to trochę łączy mnie z Gabo.
Oboje nie znaliśmy naszych mam, ale on chociaż miał zdjęcie.
Przez chwilę czułem z tego powodu złość, ale szybko mi przeszło.
Dotarłem na miejsce około 9 i natychmiast ruszyłem w stronę schodów, by uniknąć pytań taty. Nie udało się.
- Lorenzo - zaczął nie odwracając się nawet w moją stronę, ale powstrzymując tym samym moją ucieczkę - Powiesz gdzie byłeś?
- Spacerowałem - skłamałem.
Tata zawsze był drażliwy gdy chodziło o mamę, więc starałem się unikać mówienia o niej.
- Kłamiesz synu. Co się z tobą ostatnio dzieje? Ciągle gdzieś znikasz, nie mówisz kiedy wrócisz... Martwię się.
Łgał. Wiedziałem to od razu. Nie martwił się tylko chciał mnie kontrolować. Zawsze tak było.
- Pytam jeszcze raz. Gdzie byłeś?
Milczałem
- Lorenzo! - podniósł głos.
- Na grobie mamy - odparłem cicho.
Tata zamilkł natychmiast i odwrócił wzrok.
Wiedziałem, że cierpi. Głównie dlatego nie chciałem mu nic mówić.
- Lorenzo - odezwał się łamiącym się głosem - idź do swojego pokoju, proszę.
Posłusznie ruszyłem w górę schodów nie oglądając się za siebię. Bałem się co mógłbym zobaczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top