Rozdział 2.38

Gdy dowiedzieliśmy się o tym co przytrafiło się Valentino, wszystkie dobre chwile ostatnich dni przeszły w zapomnienie. Świadomość, że nasz przyjaciel przez zwykłe zaniedbanie może już nigdy nie grać zawodowo, sprawiała, że chodziliśmy smutni, rozgoryczeni i przerażeni. W chwilach takich jak ta, przypominaliśmy sobie jak niewiele trzeba, by stracić wszystko co się ma i że to co wydaje się wieczne, tak naprawdę wcale takie nie jest. Gabo i ja wiedzieliśmy o tym aż nazbyt dobrze.
Nie wiem jak by się to wszystko potoczyło, gdyby Francisco nie wymyślił sposobu na nasze nastroje, ale z pewnością byłoby z nami krucho. Zwłaszcza z Valentino.
- Jakim cudem sprowadziłeś tutaj Javiera Zanetti?! - spytał niesamowicie podekscytowany Gabo patrząc na mnie błyszczącymi z radości oczami. Najwyraźniej nie mógł już wytrzymać, a ciekawość trawiła go od środka niczym piekielny ogień. Zaśmiałem się.
- To nie było takie trudne - odparłem.
Gdy trener poprosił mnie o skontaktowanie się z Zanettim, z początku zdziwiło mnie, że zna nasze powiązania. Ojciec trzymał tożsamość mojego chrzestnego w sekrecie i gdy w szkołach pytano kto jest naszym drugim ojcem, byłem zmuszony kłamać. Jeszcze tego brakowało, żeby ludzie odkryli, że mam dwuch zawodowych piłkarzy w kontaktach. Wtedy z pewnością nikt nie dałby mi spokoju.
- On jest twoim...?! - zaczął brunet, ale w porę zasłoniłem mu usta dłonią.
Podekscytowany Gabo zdecydowanie nie potrafił być dyskretny i dlatego za wczasu przygotowałem się na jego wybuchową reakcję. Gdyby to się wydało, miałbym przechlapane i nie mówię już tylko o moim przeklętym ojcu. Javier nie przepada za plotkami.
- Cicho - skarciłem brata - To tajemnica. Nie możesz nikomu powiedzieć!
Chłopak pokiwał głową i spojrzał wymownie na moją dłoń, która ograniczała mu dopływ tlenu. Zrozumiał. Zabrałem rękę.
- Skoro to tajemnica - ciągnął już nieco ciszej - To czemu się zgodziłeś? Przecież to jasne, że ludzie zaczną coś podejrzewać.
Uśmiechnąłem się lekko, a młodszy spojrzał na mnie dziwnie. Wracaliśmy właśnie z Hat Tricka, bo po tym jak Velazquez powiedział mi, że Juwentus się mną interesuje, nie mogłem znaleźć sobie miejsca, a nie chciałem być sam. Takie rozmowy nie stanowiły jednak większego problemu.
- Najwyraźniej masz na mnie bardzo zły wpływ - odpowiedziałem poszerzając uśmiech - W końcu bezinteresowna pomoc to twoja działka. Musiałeś mnie zarazić.
Gabo uderzył mnie w ramie i śmiejąc się jak opentani przekroczyliśmy wreszcie próg IRS-u ruszając od razu do mojego pokoju. Srebrzyste Jastrzębie miały obecnie trening. Nie musieliśmy się martwić, że ktoś nas podsłucha.
- To, że przyjechał specjalnie dla ciebie jest niesamowite - powiedział brunet rozwalając się na moim łóżku - Musi cię bardzo lubić, bo z tego co wiem siedziba Interu nie znajduje się zbyt blisko.
Pokiwałem głową. Javier był uczynny, ale ojciec nie przepadał za jego towarzystwem od czasu kontuzji. Podobno kiedyś był aroganckim i przekonanym o swojej wyższości dupkiem, ale ja go takim nie pamiętałem. Dla mnie zawsze był miły i pomocny.
- Lubi mnie - przyznałem - ale przyjechał dla Valentino. Nigdy nie zostawiłby nikogo w potrzebie. Ma tak od czasu kontuzji.
Brunet skinął głową, ale oczywistym było, że jego zdanie w tej sprawie jest zupełnie inne. Był jak otwarta księga. Zawsze szczery i zawsze prawdziwy.
- Gdybyś widział jak oczy ci się świeciły, gdy mówił o byciu kapitanem - zachichot - Wyglądałeś jakby cię ktoś zaczarował.
Uderzyłem brata poduszką, a on szybko mi oddał, śmiejąc się przy tym jak głupi. Czasem naprawdę nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo mi na nim zależy. On jest nienormalny!
- Dobra, koniec - zachichotałem - Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
- Ważniejsze, od walki na poduszki? - oburzył się - Co może być ważniejszego?
Pokręciłem głową rozbawiony i zrzuciłem go z łóżka, chcąc poprawić rozkopaną pościel. Nie należałem do schludnych ludzi, ale każdy pretekst był dobry, by zobaczyć rozpłaszczonego na podłodze Gabo. To był genialny widok.
- Mówię o fabryce - wyjaśniłem, ignorując mordercze spojrzenia młodszego - Przeszliśmy do czwartego poziomu i wszystko pięknie ale Francisco wciąż nalega, żebym porozmawiał z organizatorami. Boję się, że jak odkryją, że się dowiedział, odbiorą nam dostęp.
Chłopak przewrócił oczami.
- Nie odbiorą - zapewnił - Jesteśmy dla nich zbyt cenni.
Pokręciłem głową, a głupi uśmieszek natychmiast zszedł z twarzy roześmianego do tej pory bruneta.
- Mówię poważnie- mruknąłem - Nie chcę stracić dostępu. To miejsce jest naprawdę genialne i wiele się w nim uczymy. Chciałbyś tak to teraz zostawić?
Brat położył mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się lekko. W jego zachowaniu zawsze było coś, co sprawiało, że przestawałem się martwić. Był w tym naprawdę dobry.
- Też mówię poważnie - odparł - Jesteśmy zbyt cenni i jeśli tego nie docenią to trudno. Ich strata.

Lubię te mniej depresyjne rozdziały  ❤ Wprawdzie szkoda mi Valentino, ale u moich ukochanych chłopców puki co sielanka. Mam nadzieję, że utrzyma się to jak najdłużej 😊
Do następnego! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top