Rozdział 2.34

Felipe powiedział Gabo o moich podejrzeniach, ale to nie był koniec problemów. Brunet zaczął wątpić we mnie, przyjaciół, ojca, nawet samego siebie, a wciąż mający mu za złe akcje z Orłami Adrian, wcale nie pomagał. Wprawdzie zaproponowałem, że pogadam z lizusem na osobności i przekonam go, żeby dał mu spokój, ale chłopak uparł się, że musi zapracować na zaufanie Francisco i Jastrzębi. Zupełnie jakby chciał sprawdzić jak duży ciężar zdoła unieść. Zawsze to robił.
Cały dzień myślałem o tym jak niepoważne jest nasze życie i zastanawiałem się jak wiele musimy jeszcze przejść. Wiadomość o tym, że zespół, który chce nas odwiedzić to Juwentus, odciągnęła mnie więc tylko na chwilę. Oczywiście cieszyłem się, że tak popularny klub chce mieć kogoś z nas w swoim składzie i byłem podekscytowany nadchodzącym spotkaniem, ale to co robił nasz ojciec skutecznie mnie rozpraszało.
- Lorenzo wszystko gra? - spytał Valentino gdy usiedliśmy w kawiarence, a ja znowu odpłynąłem myślami gdzieś daleko - Jesteś jakiś przybity.
- Martwię się o Gabo - odparłem dłubiąc widelcem w talerzu.
- Znowu? - jęknął Lucas.
Uniosłem brwi, a chłopaki widząc to parsknęli głośnym śmiechem. Czyżbym stał się ostatnio aż tak przewidywalny?
- Ta odpowiedź niedługo stanie się twoją mantrą - zaśmiał się Ezeqiel - Mówiłeś to w tym tygodniu już 4 razy!
Moje brwi podjechały jeszcze wyżej, a chłopaki ponownie wybuchnęli niepochamowanym śmiechem. Nie mogłem uwierzyć, że troska o brata stała się dla mnie codziennością, a wspomnienia z zeszłego roku wróciły niczym bumerang. Pomyśleć, że kiedyś go nienawidziłem.
- Jedno musicie mu przyznać - powiedział Valentino opanowując głupawkę - Może i jest nadopiekuńczy, ale zasłużył sobie na miano dobrego brata. Troszczy się o Gabo bardziej niż o siebie, a biorąc pod uwagę, że rok temu troszczył się tylko o siebie, to mamy duży postęp.
Kolejna salwa śmiechu sprawiła, że na twarz wpełzł mi zdradziecki rumieniec. Podniosłem się więc z miejsca i ruszyłem do wyjścia nie oglądając się na turlających się po ziemi kolegów. Nie uśmiechało mi się słuchać jak się nabijają.
Przeszedłem kawałek i zobaczyłem Gabo z przyjaciółmi, siedzących przy oknie z wyjątkowo poważnymi minami. Najwyraźniej musiało stać się coś poważnego, bo starali się nie zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi. Chcąc nie chcąc podszedłem bliżej i ukryłem się za masywnym filarem, by podsłuchać ich tajemniczą rozmowę.
- Nie mogę uwierzyć, że ojciec tak mnie oszukał - mruknął brunet - Lorenzo miał rację. On jest zwyczajnym potworem! Uwierzycie, że gdy siedzieliśmy z bratem jak na szpilkach, martwiąc się o niego jak głupi, on odpoczywał sobie w restauracji i popijał brandy?! Jestem pewien, że faul na Francisco też jest jego sprawką. Przecież ktoś taki nie jest zdolny do miłości!
Coś ścisnęło mnie za serce, ale jak trudne to było, nie mogłem nie przyznać mu racji. Diego Gevara był nieczułym draniem, który nigdy nas nie kochał i ciągle wykorzystywał. Najwyraźniej chłopak znalazł na to dowody.
- Wiem że jesteś wściekły - powiedział Ricki - W końcu tyle czasu go szukaliśmy i miałeś nadzieję, że okarze się dobry, ale musisz spojrzeć na to też z innej strony. Lorenzo próbował cię ostrzec.
Gabo skinął głową i zapatrzył się chwilę w przestrzeń za oknem, która normalnie nie była zbyt interesująca. Jeśli oczy mnie nie zwodziły dostrzegłem jednak niewielki uśmieszek w koncikach jego ust i błysk rozbawienia w oczach. Przez chwilę zdawało mi się nawet, że mnie zobaczył.
- Masz rację - powiedział w końcu - Mam brata, który ciągle o mnie walczy i jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Byłbym jednak szczęśliwszy, gdyby nie podsłuchiwał moich rozmów z przyjaciółmi, nawet jeśli dotyczą również jego - dodał głośniej.
Podrapałem się nerwowo po karku, opuściłem kryjówkę i podszedłem do zdezorientowanych chłopaków oraz rozbawionej Zoe. Najwyraźniej świat postanowił się ze mnie dzisiaj ponabijać.
- Nie musiałeś podsłuchiwać - oświadczył Gevara udając powagę - I tak wszystko bym ci powiedział, a nie jesteś najlepszym szpiegiem. Nawet miernym szpiegiem nie jesteś.
Jęknąłem cicho ponownie przybierając szmaragdowy kolor, a Rick i Dede widząc to wybuchnęli głośnym śmiechem. Reszta nie była im dłużna i chwilę później korytarz trząsł się z rozbawienia.
- Czy cały świat próbuje mnie dzisiaj zawstydzić? - mruknąłem niezadowolony.

Wracam z kolonii i już w poniedziałek wyciągają mnie do Krakowa😖 Nie mówiąc już o tym że 4 kolerzanki chcą się ze mną jeszcze spotkać. Ludzie!!! Ja nie mam miesiąca urlopu 😅 Do następnego! Mam nadzieję, że rozdział się udał 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top