Rozdział 2.24

Zapytacie pewnie jakim cudem wylądowałem w pokoju gościnnym Velazquezów, pozbawiony luksusów i wszelkiej nadziei na naprawę relacji z bratem? Lepiej zacznę od początku.
Gabo stwierdził, że wyprowadzi się z domu, ponieważ po tym co zrobiłem, nie potrafi zmusić się, do życia ze mną pod jednym dachem. Oczywiście miał do tego prawo i na jego miejscu pewnie postąpiłbym podobnie, ale nie zmiania to faktu, że jego słowa wyjątkowo mnie zabolały, a nawet trochę zdziwiły. Nie sądziłem, że jest aż tak źle.
Tata nie chciał o tym słyszeć i stwierdził, że skoro to tylko i wyłącznie moja wina, to to ja powinienem się wyprowadzić, a nie młodszy. Naturalnie nie powiedział tego wprost, ale dla kogoś kto spędził z nim całe życie, przekaz był dostatecznie jasny. Chciał się mnie pozbyć.
Po szkole zabrałem z pokoju swoje rzeczy i wyszedłem z domu, odprowadzony pełnym wyrzutów sumienia spojrzeniem brata, który nic jednak nie zrobił. Mimo wszystko do ostatniej chwili miałem nadzieję, że któryś z nich mnie zatrzyma. Wyobrażałem sobie, że tata stanie w drzwiach i powie, że rozwiążemy to inaczej, albo że Gabo oświadczy, że to bez sensu i że nie mogę tak po prostu odejść. Nic się jednak nie stało.
Spacerowałem do późnego wieczora, analizując wszystkie błędy, które doprowadziły do tej sytuacji i niepowiedzenie Gobo od razu, było na szczycie listy.
Przeklęta Martina!
Gdyby nie dała mi nadziei na to, że brunet nie musi się dowiedzieć, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Gdy zrobiło się chłodno, spojrzałem na zegarek i zdałem sobie wreszcie sprawę, że nie wiem dokąd iść. Nie miałem zbyt wiele pieniędzy, proszenie o nocleg Lucasa nie wchodziło w grę, a do Meksyku nie pojadę. Została mi więc tylko jedna opcja i co za tym idzie jedno miejsce,  w którym drzwi są teraz otwarte i w którym znajdę coś na kształt łóżka. IRS!
Niechętnie przyspieszyłem kroku i po dziesięciu minutach dotarłem pod instytut, pocierając zmarznięte dłonie. Główne drzwi były oczywiście zamknięte, żeby zapewnić bezpieczeństwo śpiącym w środku uczniom, ale do szatni Jastrzębi prowadziło też inne wejście, które doskonale znałem. Przeskoczyłem przez ogrodzenie, dopadłem tylnych drzwi i raz dwa znalazłem się w ogrzewanym wnętrzu ośrodka, będącego dla mnie czymś w rodzaju drugiego domu. Zmęczony spacerem i przytłoczony ostatnimi wydarzeniami, nawet nie zadałem sobie trudu żeby się przebrać, tylko położyłem się na kozetce i przykryłem pozostawionym na niej kocem. Moje koszmary tym razem odpuściły.

***
Miałem wyjątkowo twardy sen, co nie przytrafia mi się zbyt często, dlatego nie usłyszałem, że ktoś wchodzi do szatni. Obudziło mnie jednak lekkie szarpnięcie ze strony intruza, a gdy otworzyłem oczy, zapragnąłem zapaść się pod ziemię.
- Wszystko wyjaśnię - wychrypiałem, w jednej chwili przypominając sobie gdzie jestem i dlaczego. Na niewiele się to jednak zdało.
Zaniepokojony Francisco stał przede mną ze skrzyżowanymi ramionami i najwyraźniej jednocześnie pragnął wyjaśnień i ciszy. Nie wiedziałem jak się zachować.
- Przyjdziesz do mnie po lekcjach - westchnął zauważając wiszący nad moją głową zegar - Teraz idź się umyć i schowaj gdzieś bagaż. Twoi koledzy nie powinni go chyba widzieć.
Odetchnąłem w duchu, bo naprawdę bałem się, że trener zatrzyma mnie przed lekcjami. Jeszcze tego by brakowało, żeby moi kumple zaczęli snuć domysły, dlaczego się spuźniam.
Korzystając z rady mężczyzny, użyłem szatnianego prysznica, przez co wbiegłem do klasy ledwie minutę przed dzwonkiem. Ciepła woda, odegnała jednak ode mnie zmęczenie, więc żaden uczeń nie domyślił się, przez co musiałem tej nocy przejść. Gorzej było z moim przygotowaniem.

***

Położyłem bagaż na łóżku i spojrzałem na oświetlone słonecznym blaskiem podwórze. Po kolejnej kłótni z Martiną i wyjaśnieniu Francisco całej sytuacji, zostałem zaproszony do domu Velazquezów jako pewnego rodzaju przybłęda. Nie cieszyło mnie to jednak, bo świadomość, że jestem na czyjejś łasce, sprawiała, że czułem się jak bezpański kundel, którego litościwy człowiek zabrał z ulewy. Nic nie warty, nic nie znaczący pies.
- Wszystko gra? - spytała Zoe opierając się o framugę ze skrzyżowanymi ramionami. Dziewczyna z początku nie była zachwycona moją obecnością, ale gdy tata wpadł na chwilę, żeby udowodnić całemu światu, jak bardzo nie obchodzi go co się ze mną stanie, szybko zmieniła swoje podejście.
- A jak ma być? - prychnąłem kładąc się na materacu - Wyrzucono mnie z domu.
Dziewczyna westchnęła cicho i usiadła obok, również zerkając przelotnie na obraz za szybą. Ta pogodna sceneria zdecydowanie nie pasowała do tego, co działo się w moim sercu i oboje byliśmy tego świadomi. Normalnie nie dałbym niczego po sobie poznać i pewnie dalej grałbym człowieka, którego nic nie obchodzi i nic nie może zranić. Byłem jednak zbyt zmęczony.
- Nie wierzę, że Diego cię tak potraktował - mruknęła zakładając za ucho kosmyk złotych włosów - W końcu to twój ojciec i mimo, że zrobiłeś coś strasznego, powinien pomóc ci to naprawić.
Zaśmiałem się nie wesoło słysząc słowa siatkarki, a ona wysłała mi zaskoczone spojrzenie, które rozbawiło mnie jeszcze bardziej. Najwyraźniej nie skapła się jeszcze, że dom Gevarów nie przypominał typowego rodzinnego obrazka. U nas ojciec nie wspierał swoich dzieci bez względu na wszystko i w każdej sytuacji. Tu każdy liczył tylko na siebie.
- To że ktoś powinien coś robić, nie znaczy, że to zrobi - odparłem z kpiną - Nie wszystkie rodziny potrafią być szczęśliwe.
Zapadła cisza, podczas której zaskoczona dziewczyna, analizowała w myślach wypowiedziane przeze mnie słowa. Ja tymczasem zastanawiałem się, dlaczego w ogólę się odzywam, skoro nie mam obowiązku się przed nią tłumaczyć. Nie jesteśmy przyjaciółmi.
- W takim razie - powiedziała podnosząc się z miejsca - Myślę, że powinieneś spróbować to zmienić.

Pierwszy rozdział po przerwie. Proszę o wyrozumiałość 😋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top