Rozdział 10

- 3 miesiące? - niedowierzał
- Uhm, a przez następne 3, nie zbliżałem się do samochodów, mimo że praktycznie nic nie pamiętałem. Miałem taką schizę, że ze szpitala musieliśmy wracać na nogach.
- Jak to nic nie pamiętałeś?
- Chyba musiałem jakoś wyprzeć to wspomnienie.
- To czemu teraz to pamiętasz?
- Ja...
- No?
Zawahałem się. To nie była jego sprawa i czułem się źle z tym, że mu o wszystkim powiedziałem, ale jednocześnie potrzebowałem tego.
- Po jakimś roku - zacząłem, ostrożnie dobierając słowa - zacząłem sobie wszystko przypominać, ale próbowałem to od siebie odepchnąć.
- Bałeś się - stwierdził Gabo.
- Nie powiedziałbym, że się bałem, tylko...- chłopak uniusł brwi i spojrzał na mnie z powontpiewaniem - No dobra, bałem się - przyznałem.
Gabo uśmiechnął się, a ja odwzajemniłem się tym samym.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, słuchając szumu liści na drzewach. Gabo spojrzał na mnie z poważną miną i spytał:
- A twój tata?
Wiedziałem co ma na myśli, ale nie chciałem odpowiadać na to pytanie.
Gdybym to zrobił, wydało by się, że bycie synem wielkiego Diego Gevary  nie jest takie super.
- Czemu cię nie zatrzymał? Był tam z tobą prawda? - nieustępował.
Milczałem.
- Lorenzo!
- Próbował, ale go zignorowałem. - odparłem.
- Ale chyba dobrze cię nie pilnował, skoro...
- Skończysz z tym?! - warknąłem.
Gabo wydawał się zdezorientowany.
- Przepraszam - powiedziałem - ale nie chcę o tym gadać, okey?
- Wporządku, ale jesteś pewien, że tak będzie lepiej?
Milczałem, a chłopak rozsiadł się wygodniej na huśtawce.
- Czasem lepiej jest się wygadać - stwierdził.
- Może...
- Ja nic nie powiem, a właściwie to już zapomniałem o czym gadaliśmy - mrugnął do mnie, a ja zacząłem się śmiać.
- Na pewno.
- Co z twoim tatą co? Czemu cię nie zatrzymał?
Westchnąłem.
- Rozmawiał przez telefon. Zawsze tak było. 
- To znaczy?
- Był wiecznie zajęty. Jak już mnie gdzieś zabierał, co zdarzało się niebywale rzadko, to i tak zawsze z kimś gadał przez telefon.
- Przykro mi.
- To nic. Przyzwyczaiłem się. Teraz jest lepiej...no...trochę lepiej.
Zaśmiałem się nie wesoło.
- Z resztą po co ja ci to mówię?
- Bo tego potrzebujesz.
Spojrzałem na Gabo i uśmiechnąłem się.
- Chyba tak.
Wszystko zostało powiedziane, a ja o dziwo poczułem się lepiej. Zupełnie jakbym pozbył się niepotrzebnego balastu.
- Muszę lecieć - powiedziałem.
Brunet skinął mi głową, a ja ruszyłem przed siebię. Zatrzymałem się jednak w pół kroku i odwróciłem spowrotem w jego stronę.
- Gabo?
- Tak?
- Mógłbyś...?
- Spokojnie - przerwał mi - nic nie powiem.
- Dzięki.
Odetchnąłem z ulgą i ruszyłem niespisznie w stronę domu.
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top