3.

Obudziłem się z myślą, że to był tylko sen, a jak otworzę oczy to zobaczę moją mamę i inne konie ze stada. Chcąc czy nie chcąc otworzyłem oczy...to nie był sen...Leżałem pod drzewem nie wiedząc co robić. Po chwili usłyszałem jakiś głos. Zobaczyłam jednego z ludzi, który opierał się o płot. Podniosłem się z ziemi. Stałem tak chwilę dopóki nie postanowiłem, że do niego podejdę. Po chwili już byłem obok niego. Patrzył na mnie uśmiechając się szeroko. Przechyliłem głowę na bok przyglądając się mu.

-Jestem Jurij- powiedział z nie schodzącym z jego twarzy uśmiechem.

Nie rozumiałem mowy ludzi...znaczy tak mi się wydawało...jego mowę wyjątkowo rozumiałem...

-A ty masz na imię...?- spytał się.

-Kesegowaase- Odpowiedziałem mu z myślą, że nie zrozumie co powiedziałem.

Yhyy..- Odpowiedział.

Nie rozumiałem o co chodzi... Może to nie był człowiek?
Może to był koń zamknięty w ludzkim ciele?...Moje myśli przerwał głośny krzyk ,,JURIJ!! GDZIE TY JESTEŚ!!" Przestraszyłem się i odbiegłem od płotu patrząc skąd dochodzi ten głos.

-Tu jesteś Jurij...szukałem cię...- powiedział jeden mężczyzna podchodząc do Juriego.

-Przestraszyłeś go idioto!- nakrzyczał Jurij na swojego towarzysza. A potem razem odszeszli od płotu kierując się w stronę namiotu.

Ludzie byli dziwnymi stworzeniemi.
Patrzyłem się jeszcze przez chwilę na odchodzące stworzenia, a gdy całkowicie znikneli mi z oczu zacząłem galopować wzdłuż płotu. Nie wiedząc kiedy zrobiło się ciemno więc położyłem się pod tym samym drzewem co wczoraj i zasnąłem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top