Prawda
Uch. Półtora roku. Ostrzegałam, że wpisy będą tu rzadko. Mam tematy na jeszcze trzy kolejne, ale ten też chciałabym tu poruszyć i uznałam, że będzie on całkiem trafnym wstępem do dwóch z tych planowanych (będę też bardzo wdzięczna za wszelkie opinie na temat stylu, bo jest dużo bardziej literacki niż w poprzedniej notce i chciałabym wiedzieć, czy rozstrzał stylistyczny między poszczególnymi częściami OA nie jest za duży). Przypominam też o podstawowym założeniu tej części: są tu wyłącznie moje przemyślenia i bierzcie na to poprawkę, jeśli pod jakimś względem nie zgadzają się z Waszymi. Podkreślam to w szczególności tutaj, bo z założenia nie zamierzam wrzucać tu uniwersalnych – nomen omen – prawd, a na temat omawianych tu rzeczy każdy ma swoje własne zdanie, często niezmienne i bardzo głęboko zakorzenione. Jak zwykle więc zachęcam do dzielenia się Waszymi przemyśleniami na poruszany temat, jednocześnie wyjątkowo mocno apelując o szacunek dla odmiennych poglądów, czy to moich, czy to kogoś innego, kto postanowił wypowiedzieć się w komentarzu.
Prawdopodobnie duża część z Was słyszała o jaskini Platona, ponieważ znajduje się to w podstawie programowej języka polskiego. Gdyby jednak ktoś nie znał tego motywu, krótko go opiszę: wizja ta pochodzi z jednego z dialogów Platona i przedstawia ludzi siedzących w jaskini, przykutych łańcuchami, mogących jedynie patrzeć na ścianę przed sobą, na której tańczą cienie rzucane przez jakieś obiekty i postacie wokół ogniska, gdzieś poza zasięgiem ich wzroku, a o których jednocześnie ludzie ci są przekonani, że są jak najbardziej rzeczywiste. Według tejże wizji, dno jaskini to świat doczesny, w którym ci ludzie żyją, zaś łańcuchy ich skuwające są przyziemnymi sprawami, które ich w nim trzymają. Cienie zaś to odbicie prawdziwej idei, wyższej prawdy, do której trudno dotrzeć.
Zamglone, prawda?
Istnieje wiele interpretacji tej sceny. Jedne mówią, że to nasze ciało jest naszym największym ograniczeniem, inne, że jesteśmy zbyt zapatrzeni w nasze codzienne sprawy, by dostrzec wyższe idee i większe Dobro, jeszcze kolejne, że ma to się w jakiś sposób czy to do religii, czy to do życia po śmierci. Można się z tym zgadzać lub nie, bo tak naprawdę ilu ludzi, tyle opinii i każdy z nas może dostrzegać w tym alegorię czegoś innego, w zależności od naszych własnych wewnętrznych zasad czy doświadczeń.
Moja interpretacja? Jest dość przyziemna, ponieważ koncentruje się na ludziach. Ot, widzę w tym wszystkim każdego z nas, zakutego w łańcuchy naszych własnych przekonań czy opinii, a te wszystkie cienie wirujące nam przed oczami to osoby nas otaczające. Rozmyci, niewyraźni, bezbarwni, jednak, tak samo jak ludzie w jaskini, jesteśmy przekonani, że tak wyglądają naprawdę i że mamy ich pełny obraz, mimo że widzimy tylko migoczący kontur na ścianie. Bo tak naprawdę każda istota ludzka zawsze, choćby była z kimś niezwykle blisko, pozostanie dla innych jedynie cieniem na ścianie, który zniknie jak sen, gdy tylko zgaśnie jej ognisko (i tu znów wracamy do poprzedniego przemyślenia o śmierci właśnie), pozostawiając po sobie co najwyżej niewyraźne wspomnienie dawnego zachwytu nad grą światła i tańcem iskier. Bo nikt z nas nie jest w stanie spojrzeć prosto w światło, jeśli nie zerwie wcześniej łańcuchów, które go ograniczają i każą spoglądać na kogoś w twardy jak stal sposób.
I ta interpretacja jest chyba jedną z boleśniejszych, jakie tylko można wysnuć, w szczególności w momencie, gdy uświadomimy sobie, że tak naprawdę właściwie do każdej osoby trzeba te łańcuchy zrywać osobno. Zrzucić z siebie część swoich idei i przekonań, by dać się zalać blaskowi, a gdy oczy przywykną, zobaczyć prawdziwą formę. Tylko... jak? W końcu ci sami ludzie, którzy rzucają cienie, zawsze regularnie będą nam czyścić łańcuchy, by przypadkiem nie osłabły, jednocześnie pilnując, byśmy nie mieli okazji spojrzeć im prosto w twarz. Ludzie, wbrew pozorom, nie lubią być odkrywani. Lubią słuchać teorii i domysłów, co się kryje za ich cieniem, lubią wiedzieć, jak blisko lub daleko te przemyślenia znajdują się względem prawdy, jednak nienawidzą, gdy ktoś wchodzi pod skorupę i zagląda gdzieś głęboko do środka. Każdy ma swoją granicę poznania, jednak u każdego absolutnie kończy się w jednym punkcie: do samego centrum, do każdej myśli, choćby ułamka najgłębszego odczucia, nie ma prawa dotrzeć nikt. I nikt nie dociera, bo to fizycznie niemożliwe. Każdy ma tajemnice, których żaden inny człowiek nie potrafi odkryć.
A czymże jesteśmy, jeśli nie cieniami na ścianie, mirażami, które znikają równie szybko, jak się pojawiają? Widmami ulotnymi jak dym z ogniska, wokół którego tańczymy, jednocześnie też wpatrując się tępo w naszą własną ścianę? A może czymś więcej: może to my jesteśmy prawdziwi, jednak widzimy jedynie cienie samych siebie i choćbyśmy spojrzeli prosto w światło, nie zobaczymy nic nowego, ponieważ nigdzie nie ma lustra? Może sami nie jesteśmy w stanie dotrzeć do dna tej najgłębszej studni, którą każdy z nas ma w środku?
Prawda. Prawdy nie ma... Może inaczej: prawd jest zbyt wiele, by móc je zbiorczo nazwać Prawdą. Dla każdego z nas jest ona czymś innym i nawet jeśli ogólne założenia na jakiś temat się pokrywają, nawet to, w jaki sposób ubierzemy je w słowa, może spowodować ogromne wręcz zmiany w jej znaczeniu. Te właśnie drobne niuanse sprawiają, że tych drobnych, z pozoru niemal identycznych prawd jest nieskończona ilość. Ktoś może stwierdzić, że Prawdą można nazwać po prostu fakty, coś się wydarzyło lub nie. I wiecie... to w sumie też zależy od interpretacji. Bo jak można nazwać Prawdą choćby wspomnianą wcześniej jaskinię Platona? Prawdą jest to, że siedzą w niej ludzie przykuci łańcuchami i obserwują cienie. Jednak co to znaczy? Z czego to wynika? Jakie są tego skutki? Kim są ci ludzie, dlaczego akurat tak, a nie inaczej... I tu otwiera się nieskończony wachlarz możliwości. Każdy zapatruje się na każdą prawdę w inny sposób, każdy jest w stanie oglądać ją w pełni wyłącznie swoimi oczami, które zobaczyć mogą coś zupełnie innego niż oczy osoby stojącej obok nas.
Każdy z nas odbiera rzeczywistość przez jakiś pryzmat. Tworzą go nasze przeżycia, wychowanie, kultura, doświadczenie, charakter, psychika, poglądy i miliony innych, mniej lub bardziej zbadanych rzeczy. Ten pryzmat, gdy puścimy przez niego wiązkę naszej lub czyjejś prawdy, rozszczepia ją na niepowtarzalną mozaikę kolorów, które też nie mogą być obiektywne. Jednym bardziej spodobają się niebieskie części, innym zielone, jeszcze innym pomarańczowe i tym sposobem, mimo wcześniejszego już rozbicia tej prawdy przez nasz pryzmat, dokonują się kolejne podziały i powstają grube linie rozdzielające nasze ulubione kolory.
Czym więc jest Prawda? Jak dla mnie – cieniem na ścianie jaskini. Nikt nie tańczy wokół ogniska. To tylko iskry i blaski rysujące przed nami coś, co przypomina rzeczywistość. Nie ma tam nikogo, kto mógłby objawić nam się w snopie światła, kiedy zerwiemy łańcuchy i się odwrócimy. Jesteśmy sami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top