Moc przyzwyczajeń
Jednym z moich znaków charakterystycznych są rozpuszczone, rozczochrane włosy wiecznie opadające mi na twarz i przysłaniające mi widok na wszystko, i mogę się założyć, że część moich znajomych z tego powodu nigdy nie miała okazji zobaczyć całości mojej mordy. Wczoraj poczyniłam dość ciekawą obserwację z tym związaną. Było dość ciepło, więc coś mnie tknęło, by po raz pierwszy od ładnych paru lat roztrzepane kudły zgarnąć w ciasną kitkę. Spotkałam na mieście znajomą, która spojrzała mi prosto w twarz i... nie rozpoznała mnie. Gdy później jej o tym wspomniałam, mówiła, że uznała mnie za kogoś trochę do mnie podobnego, ale przez myśl jej nie przeszło, że to mogę być ja. Zaskoczyło mnie, jak bardzo taki maleńki szczegół jak inna niż zazwyczaj fryzura może totalnie zmienić to, jak jesteśmy postrzegani przez ludzi.
Mam teraz dla Was wyzwanie: spróbujcie mi pod tym akapitem wymienić charakterystyczne dla Was cechy pod kątem pisania. Spróbujcie spojrzeć na swoje prace obiektywnym okiem i wyszukać w nich pewne schematy czy motywy, które często się w nich przewijają.
Ja u siebie widzę bardzo wyraźne ciągoty do wsadzania motywu śmierci absolutnie wszędzie. Z jakiegoś powodu fascynuje mnie myśl, jak wygląda samo umieranie oraz co się dzieje potem, więc praktycznie we wszystkich pracach w jakiś sposób dotykam tego tematu i snuję przeróżne koncepcje, jak może wyglądać to życie po życiu. Oprócz tego mocno lecę też w abstrakcję i surrealizm, co wyłazi na przykład w „Grobowcu" czy jajcarskich „Warzywach". Mam też tendencję – co zostało mi ukazane w jednej z recenzji „Grobowca" – do uprzedmiotawiania bohaterów i uczłowieczania przedmiotów czy miejsc. Jeśli zaś chodzi o styl, strasznie lubuję się w opisach i czasem aż z nimi przesadzam, natomiast z dialogami jestem raczej na bakier i staram się ich unikać. A jak jest z Wami?
Świadomość tego, jakie są nasze pisarskie przyzwyczajenia i najsilniejsze tendencje, daje nam naprawdę wielką siłę. Wiedząc, co jest dla nas charakterystyczne, dużo łatwiej nam wejść w skórę czytelnika, który często, jeśli już jest zaznajomiony z naszym stylem, wie, czego się można po nas spodziewać.
A teraz zadajmy sobie pytanie: czy to jest nasza siła, czy słabość? Wbrew pozorom odpowiedzenie sobie na to nie będzie takie proste i ja również Wam w tym nie pomogę, bo to każdy musi ocenić sam, ewentualnie zapytać o zdanie swoich czytelników. Ta przewidywalność ma bowiem ciemną i jasną stronę: u jednych będzie ona niewątpliwą zaletą, pewną cechą charakterystyczną, na podstawie której można zbudować całą swoją „markę", u innych natomiast potężną wadą, gdyż będzie powodowała powtarzalność i znudzenie czytelników mieleniem w kółko tego samego.
W zależności od tego, jak odpowiedzieliśmy sobie na powyższe pytanie, mamy do wyboru dwie drogi: możemy albo na tych charakterystycznych elementach zbudować sobie opinię lub, aby wyrwać czytelników z monotonii, możemy wyrywać się z tej swojej klatki w najmniej oczekiwanych momentach.
Budowanie czegokolwiek musi być tu oczywiście bardzo systematyczne, aby to zrobić, należy praktycznie wszystko, co ma należeć do określonej ramy, tworzyć w podobnym tonie. Jest to o tyle trudne, że trzeba się naprawdę mocno pilnować, by nie zacząć się powtarzać – a gdy staramy się utrzymać aż tak silną spójność naszych prac, chwilami może to być wręcz niewykonalne. Z własnych obserwacji mogę stwierdzić, że takie budowanie marki świetnie sprawdza się przy wszelkiej maści poradnikach. Jak na przykład ten, który właśnie czytacie, w końcu „Oczami Azie" składa się z trzech części, z których ta jest po prostu najobszernieisza (jak na razie), więc osoby, które choć pobieżnie zaznajomiły się z którąkolwiek z nich, mimo odmiennej tematyki pozostałych mogą od razu stwierdzić, czy mają czego szukać w kolejnych dwóch, ponieważ nawet stylistyka okładek podpowiada wszystkim, że prace te mają ze sobą sporo wspólnego. Bardzo podobnym przykładem może tu być poradnikowa seria Pingwinowych Kursów autorstwa BlondPingwin, do której Was teraz odsyłam, ponieważ w swoim „Pingwinowym kursie Wattpada", notce „Budujemy imidż, czyli koniec bycia smutnym anonem" mocno rozwija całe to zagadnienie, więc nie ma sensu, żebym po niej powtarzała. Zapraszam więc serdecznie w pingwinowe progi ;)
Na czym jednak może polegać ta druga droga, czyli przełamanie tych przyzwyczajeń, czy, ubierając to w słowa nieco zalatujące coachingiem, „wyjście ze swojej pisarskiej strefy komfortu"? Skoro wyszukaliśmy już swoje zwyczaje i zdajemy sobie sprawę z tego, kiedy najczęściej wychodzą one na wierzch oraz jeśli czasem są dla nas problematyczne, gdyż z ich powodu możemy stawać się nudni. Możemy tę świadomość wykorzystać do zrobienia czegoś na przekór. Nasi czytelnicy wiedzą już, czego mogą się po nas spodziewać, więc czemu nie wyjść im na przeciw i czymś ich nie zaskoczyć? Weźcie garść swoich pisarskich nawyków, przyjrzyjcie się im uważnie... i spróbujcie zrobić coś zupełnie na odwrót, napisać coś totalnie innego niż zazwyczaj. Łamanie schematów zawsze jest w cenie, zwłaszcza gdy są to schematy, które – mniej lub bardziej świadomie – sami sobie narzuciliśmy i przyczepiły się do nas jak rzep do psiego ogona. Warto pamiętać, że takie nawyki posiada każdy, a ich świadomość oraz pomysł, w jaki sposób można je przełamać, dają nam olbrzymią siłę, dzięki której praktycznie w dowolnym momencie będziemy w stanie zaskoczyć czytelników, robiąc na przekór samemu sobie.
Oczywiście nie mówię tutaj, że jest to metoda do zastosowania wyłącznie w przypadku, gdy naprawdę robimy się nudni jak flaki z olejem, ponieważ powiew świeżości przyda się nawet najlepszej i najbardziej cenionej marce. Możecie to przełamywanie schematów wykorzystać również jako ciekawe ćwiczenie pisarskie, ponieważ sięganie po nowe rzeczy i style potrafi bardzo rozwinąć literacko i zapewnić nam większy arsenał chwytów, które będziemy mogli wykorzystać w przyszłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top